• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Dźwiganie sztucznych drzew

Michał Stąporek
14 października 2005 (artykuł sprzed 18 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Kres wspólnej przestrzeni?
Rozmowa z Jerzym Snakowskim z Opery Bałtyckiej, opowiadającym m.in. o nożu, którym krojono kolację, a chwilę potem lubieżnego barona.

- Dlaczego powstaje niewiele współczesnych oper?

- Bo niechętnie się je wystawia. To duże ryzyko. Nastąpił rozdźwięk pomiędzy twórcami i odbiorcami. Na początku XX wieku kompozytorzy przestali się liczyć z oczekiwaniami publiczności. Zaczęli myśleć o spełnianiu swoich ambicji twórczych i zaczęli tworzyć muzykę dla bardzo wąskiego grona smakoszy.

- Czy nie sądzi Pan, że gdyby komponowano utwory dotyczące współczesności, opera mogłaby stać się modna nie tylko wśród ludzi w garniturach i krawatach, lecz także wśród studentów i licealistów?

- Są opery poświecone współczesnym sprawom czy zjawiskom, ale w Polsce rzadko się je wystawia. Jak chociażby taką operę, jak "Nixon w Chinach", w Czechach jakiś czas temu odbyła się premiera opery o hokeistach, którzy w bardzo ważnym meczu pokonali reprezentację Rosji.

Czymś nieco innym jest przybliżenie oper widzowi poprzez inscenizację, która przenosi akcję dzieło we współczesne nam czasy.. Bierze się np. dzieło Mozarta czy Verdiego, przenosi akcję utworu w XX w. i podkreśla się aktualne problemy.

Wystawiamy np. "Wesele Figara", skomponowane przez Mozarta w XVIII wieku. W inscenizacji przenieśliśmy perypetie bohaterów w nasze czasy. Wielu ludzi to oburza, ale nie biorą pod uwagę tego, że Mozart pisał swoją operę o ludziach sobie współczesnych i dla nich. My uczyniliśmy podobnie z jego dziełem - przygotowaliśmy je dla ludzi współczesnych nam.

Ta koncepcja ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ale trójmiejska publiczność jest konserwatywna , oczekuje muzeum, ucieczki od rzeczywistości, oczekuje dramatów, które dzieją się dawno i daleko stąd, a nie np. współczesnych brutalistów.

- Jest Pan tego pewien?

- Tak, jestem tego pewien. Ale nie odmawiam jej do tego prawa. To ona ma zapewne rację. A szczególnie wtedy, gdy wymaga od nas tego, byśmy promowali w każdym momencie sztukę i kulturę wysoką. Kiedyś w czasie jednego z naszych koncertów konferansjer użył słowa "cholera", i to spowodowało, że otrzymaliśmy lawinę maili od oburzonych widzów.

- Teatr Wybrzeże przyciągnął nowych widzów proponując na wskroś współczesne sztuki brutalistów.

- My też wystawiamy brutalne utwory! W "Tosce" główna bohaterka dźga lubieżnego barona nożem, którym przed chwilą kroił sobie kolację, jej kochanek zostanie rozstrzelany, a ona popełnia samobójstwo, skacząc z wysokiego budynku.

- Nie namawiam Pana do wystawiania sztuk, w których aktorzy klną ze sceny, ale być może metodą ma popularyzację opery jest inscenizowanie utworów, które nie wymagają od odbiorcy wyrafinowanych analiz intelektualnych?

- Nie róbmy z teatru komiksu! Niech teatr będzie zagadką, łamigłówką i wyzwaniem intelektualnym, a nie miejscem gdzie się podaje kawę na ławę! Choć oczywiście zdarza mi się wzruszyć także na bardzo konwencjonalnych utworach w kiepskich inscenizacjach.

- A na czym konwencjonalnym ostatnio Pan się wzruszył?

- Zawsze wzruszam się na "Traviacie", gdy bohaterka umiera. (śmiech). Ale to zasługa Verdiego, który tak to świetnie napisał!

Wracając do mody na operę. Moja praca polega na promowaniu Opery Bałtyckiej, ale przede wszystkim staram się popularyzować operę jako sztukę. Wykładam historię teatru muzycznego studentom uniwersytetu i akademii muzycznej. Staram się jednak nie tyle sprzedawać im suche fakty o tej gałęzi sztuki, co wzbudzić w nich entuzjazm do opery.

- I jakie są efekty?

- Wiem, że osiągnąłem sukces, gdy widzę studenta na widowni i wiem, że nie przyszedł tylko dlatego, że załatwiłem mu darmową wejściówkę.

- Pracuje Pan w niewielkim pokoju wypełnionym niemalże pod sufit książkami o operze i teatrze, nutami. Przez cały dzień jest Pan otoczony artystami. Nie traci Pan przez to kontaktu z rzeczywistością?

- A czemu miałbym?

- Wie Pan, zawsze mi się wydawało, że artyści są jacyś inni...

- Przyznam się, że ja też jestem zawsze nieśmiały w stosunku do artystów, którzy pojawiają się w Operze Bałtyckiej. Dla mnie rzeczywiście artysta jest kimś innym, lepszym, takim medium między niebem i ziemią. Ale proszę mi wierzyć, że oni też czytają gazety, robią zakupy, ktoś im kradnie samochód. A w przerwie opery, w której kreują partie księżniczek i trubadurów jedzą cebulowe chipsy. Choć faktycznie w wszyscy pracujący w teatrze są trochę inni, nawet pracownicy techniczni. Gdzie indziej dźwigają np. worki z mąką, a u nas sztuczne drzewa.

- O operze może Pan mówić bez końca, ale wiem, że zna się Pan nie tylko na niej.

- A na czym jeszcze się znam?

- A ile razy wygrał Pan telewizyjną Wielką Grę? Cztery?

- Nie, tylko trzy. (śmiech) Ale wszystkie tematy były związane z operą. Hm, czy ja jestem monotematyczny?!

Opinie (5) 1 zablokowana

  • uwspółczesnianie?

    Bardzo lubię opery barokowe i ogladam je w telewizji. Opera jest ponadczasowa i zupełnie nie rozumiem, czemu miałaby być "uwspółcześniana". Jak ktoś ma pomysł i potrzebę to czemu nie, ale nie sadzę, żeby taki był wymóg publiczności.

    • 1 0

  • One już są uwspółcześnione siłą rzeczy, bo realizują je współczesni ludzie

    • 0 0

  • hmmm...

    bardzo ciekawe, naprawdę bardzo ciekawe. Uważam, że Pan Snakowski jest stanowczo zbyt mało znaną osobą przynajmniej w Trójmieście jeżeli nie w całej Polsce. Bardzo chętnie poczytałabym coś bliżej na jego temat jak również fajnie by było gdyby można było znaleźć jakieś artykuły tego Pana w internecie. Cóż fajnie, że mamy takich ludzi w Trójmieście. Pozdrawiam.

    • 0 0

  • mniam

    przystojniaczek!

    • 2 0

  • ; )

    A czy ten Pan to ma żonę?

    • 0 4

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane