• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Koza na scenie, kaczki na widowni. Życie (jak) w operze

Tomasz Kot
29 sierpnia 2017 (artykuł sprzed 6 lat) 
Dzieci Franciszka i Heleny Umińskich przed rodzinnym domem, który znajdował się na terenie Opery Leśnej w Sopocie. Dzieci Franciszka i Heleny Umińskich przed rodzinnym domem, który znajdował się na terenie Opery Leśnej w Sopocie.

Mało kto wie, że pod nogami artystów występujących przez lata na scenie Opery Leśnej w Sopocie zobacz na mapie Sopotu krzątały się zwierzęta, hodowane w jednym z baraków znajdujących się nieopodal. Na terenie amfiteatru przez 40 lat mieszkała rodzina Umińskich, która pilnowała obiektu, ale i prowadziła tu normalne życie.



Umińscy mieszkali w baraku stojącym kilkadziesiąt metrów od sceny opery. Budynek znajdował się w miejscu obecnego parkingu przylegającego do sali PFK. Z jego okien widać było z jednej strony scenę (do czasu, kiedy zasłonił ją budynek kryjący w sobie transformator), a z drugiej toalety i bufet pod wiatą.

Życie w otoczeniu teatralnych dekoracji

Oprócz pięciu pomieszczeń, w których mieszkała rodzina Umińskich, w baraku znajdowały się biura kolejnych właścicieli obiektu.

Stara Opera Leśna to był prawdziwy skład rekwizytów i dekoracji. Małe drewniane garderoby znajdowały się w lesie na okalających scenę wzniesieniach. Scenę stanowił niewielki podest otoczony ruchomymi ścianami dekoracji, które przesuwało się po szynach i przystrajało indywidualnie do przedstawienia. Potężne, kilkumetrowej wysokości ściany z drewna, płótna, przystrojone gałęziami i liśćmi, przesuwane były za pomocą kołowrotu, który stał na wysokości dzisiejszego wejścia do kawiarni "Pod sceną".

Helena Umińska z dziećmi przed barakiem. Helena Umińska z dziećmi przed barakiem.
Wokół krzyżowały się tory, po których przesuwano dekoracje i dowożono rekwizyty z budynku nazywanego przez wszystkich stodołą. Na miejscu zburzonej "stodoły" wzniesiono później salę koncertową PFK. Był to olbrzymi magazyn w kształcie litery "L".

W stolarni obok wykonywano nowe rekwizyty. Większość z nich była jeszcze przedwojenna, przeznaczona do przedstawień wagnerowskich. Rekwizyty były wszędzie. Potem kolejni właściciele obiektu stopniowo je wywozili, ulegały zniszczeniu i zapomnieniu.

Smok z oczami na baterie

Wśród starych fotografii, na których uwieczniono przedstawienia wagnerowskie, wystawiane w Operze Leśnej przed 1945 r., zobaczyć można taką, na której grający Lohengrina śpiewak stoi obok sztucznego łabędzia w koronie ciągnącego łódź (w tym wypadku bardziej przypominającą sanie). Scena rozgrywa się na tle dekoracji imitujących kamienny most.

- Ten łabędź to była nasza huśtawka, moja i mojego brata - mówi Irena Szymańska, córka Heleny Umińskiej, wskazując na zdjęcie. - Łabędź miał piękną, długą szyję. Zrobiony był z jakiejś sprężyny i można go było wyginać na różne strony - opowiada z uśmiechem.
Sztuczny łabędź był elementem inscenizacji wagnerowskiego Lohengrina. Dla dzieci państwa Umińskich był jedną z zabawek. Sztuczny łabędź był elementem inscenizacji wagnerowskiego Lohengrina. Dla dzieci państwa Umińskich był jedną z zabawek.
Mali Umińscy bawili się jeszcze leżącym na podwórzu smokiem - zapomnianym antybohaterem, którego regularnie pokonał operowy Zygfryd. Można było wejść do środka smoka i za pomocą dźwigni poruszać łapami. W oczodołach potwór miał wkręcone żarówki zasilane bateriami. Po podłączeniu oczy smoka jarzyły się elektrycznym światłem.

Na innym zdjęciu z przedstawień w Zoppoter Waldoper, w oczy rzuca się olbrzymie kowadło pochodzące z inscenizacji "Zygfryda". Na nim, w latach powojennych, senior rodu - pan Franciszek - miał zwyczaj prostować gwoździe, a z rolek, na których przesuwały się operowe dekoracje, męska część rodziny zrobiła sobie hantle.

Na straży opery

Irena Szymańska trafiła do opery wraz z rodzicami jako dziecko. Jej ojciec, Franciszek, przyjechał do brata do Sopotu z żoną Heleną i dziećmi w 1946 roku z leżącej koło Torunia Brodnicy. Zamieszkał w drewnianym, ocieplanym baraku na terenie Opery Leśnej.

Po bracie, który zrezygnował z posady, otrzymał etat dozorcy. Zachowała się umowa z urzędem miasta, z którego wynikało, iż miał utrzymywać obiekt w czystości, odpowiadać za rekwizyty i dozorować teren. W zamian wynagradzany był według 11. grupy wynagrodzeń urzędników państwowych z możliwością korzystania m.in. z miejskiej stołówki.

Umowa Franciszka Umińskiego na dozorowanie terenu Opery Leśnej w Sopocie, zawarta 7 kwietnia 1946 r. Umowa Franciszka Umińskiego na dozorowanie terenu Opery Leśnej w Sopocie, zawarta 7 kwietnia 1946 r.
Pani Irena zapamiętała z dzieciństwa, jak cała rodzina gromadziła się w najcieplejszej izbie baraku, czyli w kuchni. Dzieci siadały na podłodze. Jedzenie w garnkach gotowało się na węglowej kuchence, a pani Helena Umińska, siedząc obok dzieci, czytała im bajki. Wokół szumiał las, otulający szczelnie drewnianą chatkę.

Młody Pirat lubił granaty

Las wokół opery naszpikowany był zresztą porzuconym sprzętem wojskowym, pociskami, resztkami broni czy niewybuchami. Jeszcze w roku 1953 młodzi Umińscy pod wiatą (bufet stoi niezmiennie w tym samym miejscu) znaleźli kilkanaście skrzynek z doskonale zakonserwowanymi granatami. Przybyli na miejsce saperzy nie mogli doliczyć się dwóch sztuk. Dopiero obietnice słodyczy sprawiły, że zguba się znalazła. Skrzętnie ukryta przez najstarszego z braci Umińskich.

Henryk Umiński urodził się na terenie Opery Leśnej w Sopocie. Henryk Umiński urodził się na terenie Opery Leśnej w Sopocie.
23 marca 1946 roku w Operze Leśnej na świat przyszedł najmłodszy syn Henryk, dziś już nieżyjący. Czy to ze względu na miejsce urodzenia, czy też na charakter, w rodzinie uważany był za największego rozrabiakę. We wspomnieniach pani Ireny pojawia się wizytówka, którą Henryk przypiął na drzwiach mieszkania: "Tu mieszka rodzina Piratów". Efekt był taki, że pewnego dnia pana Franciszka rozwścieczył jegomość, który koniecznie chciał spotkać się z "panem Piratem". Innym razem do służbowej kurtki ojca przypiął zrobioną przez siebie gwiazdę szeryfa. Nieświadomy tego pan Franciszek założył kurtkę, aby wpuścić na teren opery wycieczkę. Zirytowały go podejrzane uśmieszki turystów. Tak bardzo, że postanowił ich pogonić.

Siła Umińskich

Umińscy mieli piątkę dzieci. Dwóch synów i trzy córki. Potem rodzina powiększyła się o ich mężów i żony. W pewnym momencie w operze mieszkała kilkunastoosobowa rodzina. To była siła, z która trzeba było się liczyć.

Helena Umińska w oknie baraku. Okno prowadziło do kuchni. Helena Umińska w oknie baraku. Okno prowadziło do kuchni.
W latach 60. a może już 70., pewni nastrojeni bojowo młodzieńcy dostali się na teren opery, żeby trochę porozrabiać. Na uwagę Franciszka, żeby się wynosili, odpowiedzieli stekiem wulgaryzmów. Wtedy senior rodu, zachowując stoicki spokój, wywołał z baraku kolejno męskich przedstawicieli rodziny. Było ich znacznie więcej, niż nieproszonych gości. Na ucieczkę tych ostatnich nie trzeba było długo czekać.

Kiedy Franciszek Umiński znalazł inną pracę, funkcję dozorcy opery przejęła żona Helena. I to ona była dozorczynią obiektu aż do przejścia na emeryturę w roku 1982. Najdłużej też tam mieszkała, bo aż do roku 1987, kiedy to po wielu staraniach i naciskach otrzymała mieszkanie komunalne. Pan Franciszek zmarł kilka lat wcześniej w operze. Barak rozebrano dopiero w 1995 r.

Znikający barak

W pewnym momencie barak zniknął - przynajmniej teoretycznie. Był w coraz gorszym stanie. Spora część rodziny wyprowadziła się "na swoje", ale pozostający w operze Umińscy zaczęli zarządcom zawadzać. Przez wiele lat starali się o inne mieszkanie, które powinien zapewnić im właściciel obiektu. Nie było o tym mowy. Po prostu wyłączono barak z majątku trwałego przedsiębiorstwa.

Irena Szymańska Irena Szymańska
Gdy w 1978 roku dotychczasowy właściciel opery - firma Turus - przekazywała obiekt BART-owi, budynku nie przejęto. Zgodnie z planem baraku nie było, bo miał zostać rozebrany po sezonie letnim 1978 r.

W 1979 r. w sprawie baraku Umińskich interweniowała lokalna prasa. Już wtedy był on w opłakanym stanie: "stała wilgoć, były ogromne szpary w drzwiach i tynk odpadał płatami - niczym nie dało się tego zakryć". Artykuł piętnuje "urzędniczą ciuciubabkę" i domaga się rozwiązana sprawy. Tekst powstał po tym, jak panią Helenę odwiedziła ówczesna gwiazda telewizji Irena Dziedzic, prowadząca często sopocki festiwal.

Artykuł interwencyjny w sprawie złych warunków mieszkaniowych na terenie Opery Leśnej w Sopocie opublikowany w "Dzienniku Bałtyckim". Artykuł interwencyjny w sprawie złych warunków mieszkaniowych na terenie Opery Leśnej w Sopocie opublikowany w "Dzienniku Bałtyckim".
Wtedy właśnie w baraku swoje gniazdo założyły osy i nie każdy miał ochotę tam wchodzić. Dziedzic wymyśliła sobie, że zaprosi panią Helenę do prowadzonego przez siebie legendarnego już wówczas programu "Tele-Echo" w roli "Królowej os". Ostateczne nic jednak z tego nie wyszło.

Inwentarz bodzie artystów

Po 1945 r. z recitalami w Operze Leśnej występowali wirtuozi muzyki klasycznej oraz popularne wówczas zespoły pieśni i tańca. Za pan brat Umińscy byli z występującymi tu często zespołami "Śląsk" i "Mazowsze". Pani Helena zawsze warzyła dla nich ciemne piwo na zakwasie przechowywanym w wykopanej w ziemi piwniczce.

Wystawiano też opery i operetki. Podczas występu pianisty Witolda Małcużyńskiego na scenę weszła koza Heleny Umińskiej. Pani Helena hodowała jeszcze kury, świnie, kaczki, które prawie zawsze włóczyły się po widowni.

Na zdjęciu od lewej siedzą: Zuzanna Minga (wnuczka), Irena Szymańska z domu Umińska, Małgorzata Sendal (córka). Na zdjęciu od lewej siedzą: Zuzanna Minga (wnuczka), Irena Szymańska z domu Umińska, Małgorzata Sendal (córka).
Obsługa przed występem regularnie przybiegała do Umińskiej z prośbą, żeby zabrała swoje "spasione kurczaki" spod ławek.

W końcu zwierzęta zniknęły, za to pojawiły się sławy polskiej piosenki. Pani Helena kiedyś długo pocieszała smutnego Czesława Niemena, który popijał herbatę w jej kuchni. Przepowiedziała mu główną wygraną sopockiego festiwalu. Artysta po ogłoszeniu wyników przyszedł podziękować. Z kolei Demis Roussos upodobał sobie nieustanne przytulanie siostry pani Ireny. Filigranowa, drobna kobietka znikała całkowicie w objęciach greckiego wielkoluda.
Demis Roussos śpiewał na Festiwalu Piosenki w Sopocie w sierpniu 1979 r. W oko wpadła mu jedna z córek państwa Umińskich. Demis Roussos śpiewał na Festiwalu Piosenki w Sopocie w sierpniu 1979 r. W oko wpadła mu jedna z córek państwa Umińskich.

- Do mnie podszedł kiedyś Andrzej Rosiewicz z pytaniem, czy chcę jego autograf - włącza się do rozmowy Wiesława Patecka, córka pani Ireny. - Byłam wtedy nastolatką i go nie rozpoznałam. Powiedziałam, że nie chcę.- Ale ja tu występuję - przekonywał mnie Rosiewicz.- Phi! Ja też! - wzruszyłam ramionami i poszłam sobie, zostawiając go w zdumieniu. Potem się zorientowałam kto to, ale nie miałam już śmiałości, by podejść i poprosić o ten nieszczęsny
autograf - śmieje się.

Wejście "na babcię"

Gdy w latach 60. zaczęły się koncerty rock'and'rollowe, do opery na swoje ulubione zespoły próbowali się dostać młodzi ludzie. Skakali przez płot i próbowali przeczekać gdzieś pod jakimś drzewem do rozpoczęcia imprezy. Zazwyczaj byli jednak wyłapywani i dość brutalnie traktowani przez ormowców zajmujących się porządkiem na koncertach. Pan Franciszek wiedział, że nie każdego stać na bilet. Zdarzało się, że do czasu rozpoczęcia imprezy przechowywał młodych ludzi w jednej z garderób. Czasami w małym pomieszczeniu na koncert czekało 20-30 osób.

Gdy pan Franciszek szedł do pracy, młodzież brała od matki klucze od garderób. Organizowali prywatki przebrani w stroje i z rekwizytami wykorzystywanymi w inscenizacjach operowych.
Prywatka w strojach z inscenizacji "Halki" Stanisława Moniuszki. Prywatka w strojach z inscenizacji "Halki" Stanisława Moniuszki.

- Operę zamykano o 18. Gdy byłam dzieckiem, po tej godzinie kręciłam się przy ogrodzeniu. W sezonie często przychodziły wycieczki, które chciały obejrzeć operę. A tu zamknięte. Widząc mnie pytali: "Co tu robisz dziewczynko?" Odpowiadałam, że tu mieszkam. Żeby wejść do środka robili dla mnie zrzutkę ze słodyczy, gum, napojów - śmieje się Małgorzata Sendal, córka Ireny Szymańskiej.
W drugiej połowie lat 60. Szymańscy otrzymali mieszkanie w blokach na Chyloni. Nie pomieszkali tam jednak długo. W 1969 r. na lokale zamienili się z nimi ich znajomi mieszkający przy ul. 1 Maja w budynku po dawnej sopockiej cegielni. Bliżej już nie można było. Dalej w stronę opery było już tylko schronisko dla zwierząt.

- Mieszkaliśmy już wtedy na 1 Maja, ale nas zawsze do tej opery ciągnęło. To był nasz plac zabaw - opowiada Wiesława Patecka. - Żeby wejść do opery mówiliśmy, że idziemy do babci. Niektórzy nasi znajomi robili to samo, a ówcześni dyrektorzy opery tylko pytali się babci: "Pani Heleno, to ile właściwie ma pani tych wnuków?"

Miejsca

Opinie (53) 2 zablokowane

  • jakby jeszcze kiedyś był taki etat to jestem chętna :)

    • 29 1

  • No nieźle!

    Uwielbiam takie historie :)

    • 61 1

  • Dobra historia

    Pieknie wszystko sie przeplata. Szkoda ze slabe warunki tam mieli. A olac autograf od andrzeja to niezly gest, sie poczul olany przez nastolatke rosiewicz, ciekawe czy on to pamieta? Powinni sie spotkac i otym wspomniec (o ile to prawda)

    • 28 0

  • Myslalem, ze to jakas zamknieta impreza

    for pis only

    • 9 21

  • Fajne, ale byle nie kaczki. (2)

    to najgorsze co może być.

    • 24 24

    • (1)

      Walisz takie suchary, że pół Somalii by się wyżywiło.

      • 6 4

      • ja nie wiem co ty walisz i cz to suchary

        i nie wiem czy z somalią mają coś wspólnego czy z jakim innym biednym krajem.

        • 2 1

  • Wspaniały artykuł!

    Temat bardzo ciekawy, poruszający historię dla mnie dotąd nieznaną. Ponadto dobrze napisany.

    • 41 0

  • Kiedyś były jakieś lepsze czasy. Było biedniej, ale człowiek był człowiekiem. Teraz to tylko kasa i pogarda. Owoc dzikiej gospodarki rynkowej i krwiożerczego kapitalizmu. Jeden drugiego w łyżce wody utopi.

    • 31 0

  • "Kaczki na widowni. Życie (jak) w operze .." (6)

    Nie wiem jak Państwu ale mi ten tytuł się jednoznacznie skojarzył. Aczkolwiek z kaczek to jedna została. Ta najbardziej jadowita.

    • 27 24

    • A wiesz, że dziura VAT w 2007 roku to 7 mld, a w 2015 50 mld? (1)

      A wiesz, że to ze swojej kasy komuś to sponsorujesz?

      Ja tam wolę Kaczki, byle ukrócić to złodziejstwo! Wyciągając zwrot z VAT, ktoś kradnie MOJE - i Twoje - pieniądze...

      • 8 7

      • Przyroda nie znosi próżni.

        Nowi złodzieje (i to do tego wyjątkowo bezczelni) zastąpią starych, przy okazji robiąc z nas drugą białoruś. Naprawdę uważasz, że to lepsza opcja?

        • 5 7

    • Najbardziej jadowity kaczor (3)

      Urzęduje teraz w Brukseli

      • 2 3

      • Mariuszek nie chlaj tyle tego g... za 500+ bo wyraźnie ci się coś pod deklem miesza.

        • 1 4

      • pomyliłeś adresata (1)

        Do "taki tam"napisałeś odpowiedź

        • 0 1

        • Tłuku pisuarowski, nie jestem otumaniony mgłą smoleńską i helem i dobrze wiem co i pod czyim adresem piszę.

          • 0 0

  • Co za jełopy zamieniły domek w Sopocie pod las ty hem na blokowisko w Chyloni?? (1)

    W każdym razie cieszę się, bo byłby to przygnębiający finał całej historii, gdyby państwo Umińscy tam skończyli po tym wszystkim.

    • 4 4

    • Ucieczka z Gdyni Chyloni

      Moi dziadkowie mieszkali nadal w Operze Leśnej, to tylko ja (Małgorzata Sendal z domu Szymańska), moja siostra i rodzice wyprowadziliśmy się w 1968 roku do Chyloni, ale bardzo szybko wróciliśmy do Sopotu przy ulicy 1-go Maja.

      • 8 0

  • Kontekst POlityczny musi być na tym POrtalu (7)

    i tak zaraz usuną to co napisałem , taka wolność słowa w wydaniu lewaków.

    • 12 20

    • Pewnie,że usuna te dysPOzycyjne pachołki.Skoro mieszkancy tego baraku hodowali kaczki to jest wielce prawdopodobne,że mieli rowniez kozła z KODu.

      • 8 6

    • kontekst ? (3)

      jaki kontekst ? od kiedy hodowla kaczek ma jakikolwiek kontekst polityczny. W dodatku 50 lat temu. Zdaje się, że to ten przypadek jak z kawału w którym lekarz pokazuje pacjentowi różne linie i plamy a gościowi wszystko kojarzy się z gołymi kobietami. I jeszcze ma pretensję że lekarz mu tę goliznę pokazuje ;)

      • 11 1

      • jak nie, jak tak (2)

        Równie dobrze mogli napisać "wałęsała się koza" w nagłówku zaczynają od kaczki , klikając mamy już kozę na pierwszym miejscu.

        • 5 4

        • nie widzę związku

          dalej nie widzę związku. ale żeby uniknąć takich sytuacji na przyszłość najlepiej zakazać pisania o kaczkach i wprowadzić cenzurę, ostrzegam tylko, że wtedy będzie się ludziom kojarzyło zupełnie co innego jak w PRL.

          • 7 0

        • Pis-dnięty musi wszędzie się obnosić ze swoją przypadłością.

          • 1 3

    • I co ktoś Ci coś usunął? (1)

      • 6 2

      • Tak, ale co innego dawno temu.

        • 1 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane