Recenzja filmu "Kleks i wynalazek Filipa Golarza". To wciąż nie ta bajka

Tomasz Zacharczuk
28 grudnia 2024 (artykuł sprzed 1 roku)
Opinie (70)
  • Lubię to Lubię to
  • Super Super
  • Trzymaj się Trzymaj się
  • Ha ha Ha ha
  • Wow Wow
  • Przykro mi Przykro mi
  • Wrr Wrr
  • Wszystkie 0

"Na tapczanie siedzi leń, leń, leń, leń. Nic nie robi cały dzień, dzień, dzień, dzień". O kim w "Kleksie i wynalazku Filipa Golarza" śpiewa Czesław Mozil? O Macieju Kawulskim, który nawet nie sili się na angażującą opowieść, bo bardziej zajmuje go efekciarstwo i kopiowanie (a może już parodiowanie?) samego siebie? O tytułowym profesorze, którego w drugiej części jest co prawda więcej niż w pierwszej, ale nie ma to żadnego przełożenia na fabułę? A może o samym widzu, którego najwyraźniej w opinii twórców filmu da się zadowolić byle jaką historią, byle jakim humorem i byle jakim morałem? Jedno jest pewne: wciąż trudno odnaleźć sens w tej bajce, podobnie jak w grze słonia na fujarce.



"Akademię Pana Kleksa" obejrzało w kinach około 3 mln osób. Żaden polski tytuł w ostatnich 12 miesiącach nie przyciągnął przed duży ekran większej publiki. Ba, to jeden z najlepszych wyników frekwencyjnych w rodzimej kinematografii w XXI wieku! Choć opinie dotyczące filmu Maciej Kawulskiego były w przeważającej większości dalekie od pochlebnych, to nie sposób odmówić temu projektowi sukcesu kasowego. Nic dziwnego więc, że producenci "Kleksa" z pokazami drugiej części filmu nie chcieli czekać do oficjalnej premiery, jaką zaplanowano 10 stycznia, tylko zdecydowali się zaprosić widzów na przedpremierowe seanse tuż po świętach.



Jeśli "Kleksa i wynalazek Filipa Golarza" uznamy za nieco spóźniony gwiazdkowy podarunek, to trzeba byłoby go zaliczyć do tej samej kategorii, co zbędny i bezwartościowy (emocjonalnie) bibelot, kolejna para skarpetek lub kupiony na ostatnią chwilę w drogerii zestaw kosmetyków. Czyli w skrócie: prezent niepraktyczny, nieprzemyślany lub po prostu nietrafiony, który należałoby albo zwrócić, albo - żeby nie urazić obdarowującego - zachować, ale znaleźć dla niego najgłębsze miejsce w szafie bądź szufladzie.

Druga część "Kleksa" zawodu "jedynką" nie rekompensuje, bo Maciej Kawulski powtarza właściwie te same błędy, a jeśli robi coś lepiej, to tylko pozornie.

Ada i Albert znów udają się do krainy bajek, by znaleźć rozwiązanie na przemianę chłopca-robota w pełnoprawnego człowieka.

Historia ciekawsza niż poprzednio, ale gorzej opowiedziana



Akcja "dwójki" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym pożegnaliśmy bohaterów pierwszego "Kleksa". Ada (Antonina Litwiniak) dowiaduje się, że Albert (Konrad Repiński) jest pół chłopcem, pół robotem. Dziewczynce zależy na tym, aby jej przyjaciel mógł czuć to, co człowiek, więc ponownie udaje się do świata fantazji i bajek, by znaleźć sposób na pełną przemianę Alberta. Przeciwny kierunek obiera tymczasem Ambroży Kleks (Tomasz Kot), który wyrusza do realnego świata w poszukiwaniu dawnego kompana. Według Kleksa to właśnie Filip (Janusz Chabior) jest odpowiedzialny za stworzenie Alberta i sprowadzenie go do akademii. W jakim celu? Odpowiedź na to pytanie tkwi w historii szkoły i przeszłości jej byłych uczniów.

Pomysł na równoległe poprowadzenie obu wątków jest niezły. Dzięki Adzie znów możemy eksplorować barwną krainę wyobraźni (która nie robi jednak już takiego wrażenia), natomiast przeniesienie częściowo akcji do "realu" i umiejscowienie tam Kleksa pozwala nieco bliżej przyjrzeć się profesorowi, który przecież w pierwszej części nie pojawiał się na ekranie tak często, jak można było się tego spodziewać. Na tym jednak walory fabuły się kończą, bo niestety - podobnie jak miało to miejsce w "jedynce" - ponownie mamy do czynienia z dziurawym scenariuszem, w którym logiki i konsekwencji jest równie mało, co dramaturgii i emocji.

Imprezy dla dzieci w Trójmieście IMPREZY I WYDARZENIA

gru 13
Bajkowe Hity - koncert rodzinny
Kup bilet
gru 14
Warsztaty rodzinnego muzykowania
Kup bilet
Pan Kleks - na ratunek Świętom!
gru 1-2
Pan Kleks - na ratunek Świętom!
Kup bilet
lis 16
II Pomorski Marsz Mocy
Kup bilet


Swoje trzy grosze dorzucił do tego Maciej Kawulski, dla którego efekciarstwo jest ważniejsze od opowiadania spójnej i angażującej historii. Już na samym początku swojej przygody z kinem dał się poznać jako "reżyserski gadżeciarz", dla którego "jak" ma większe znaczenie niż "co". Tyle tylko, że styl oparty głównie na dynamicznym montażu, zapętlaniu slow-motion i koncentracji na obrazie kosztem treści staje się coraz bardziej nieznośny, odtwórczy i już niebezpiecznie ocierający się o autoparodię. To twórca, który w ogóle się nie rozwija pod kątem warsztatu. Trudno zatem spodziewać się, by rozwijały się także jego filmy.

Kawulski, wspomagany duetem scenarzystów w osobach Krzysztofa Gurecznego i Agnieszki Kruk, bezsprzecznie ma mnóstwo fabularnych pomysłów. Tego całej trójce nie można odmówić. Brakuje po prostu czasu i chyba również reżyserskich umiejętności, by je wszystkie spiąć w wartką i intrygującą opowieść. Trudno się w coś faktycznie zaangażować, jeśli już na wstępie filmu dostajemy pewnego rodzaju "instrukcję obsługi", wedle której mamy oceniać zachowania bohaterów i przebieg całej akcji. Takie odgórne informowanie o zasadach gry pozbawia widza elementu zaskoczenia.

Paradoksem "dwójki" jest to, że dostajemy ciekawszą fabułę niż w "jedynce", ale znacznie gorzej opowiedzianą, czego potwierdzeniem jest choćby pierwsza godzina seansu, podczas której wieje straszliwą nudą. Finał natomiast ponownie jest zbyt pospiesznie opowiedziany i pozbawiony napięcia.

Realizacyjnie i muzycznie drugi "Kleks" trzyma poziom "jedynki", ale fabularnie - pomimo lepszego wyjściowego pomysłu - rozczarowuje, zwłaszcza w nijakim i pospiesznie zamkniętym finale.

Kleksik, czyli bliżej Jasia Fasoli niż Albusa Dumbledore'a



Tylko w niewielkim stopniu fabularne dłużyzny albo - wręcz przeciwnie - niezgrabne teledyskowe zbitki nadrabia warstwa wizualna drugiego "Kleksa". Poprzeczka była zawieszona wysoko i twórcom "Wynalazku Filipa Golarza" nie udało się jej przeskoczyć. Jednocześnie nie ma też obniżki poziomu. To wciąż widowisko wzorowane na hollywoodzkich hitach, które przyjemnie się ogląda i które fragmentami faktycznie urzeka. Nie ma tu już jednak efektu świeżości, bo wszystko to widzieliśmy, a niczego w gratisie nie dostajemy.

Muzycznie również jest co najmniej poprawnie. "Leń" w aranżacji Czesława Mozila od razu wpada w ucho i nie wypada nawet po seansie. Kilka innych piosenek nie tylko dobrze brzmi, ale również pojawia się w odpowiednim dla fabuły momencie. Poza pokracznym, stylizowanym na tik-tokową modłę rapowanym "wykonem" Mateusza (Sebastian Stankiewicz). Kuriozalna scena i kuriozalna postać, która już w "jedynce" niesamowicie irytowała. W drugim "Kleksie" Mateusz, poza tym, że doprowadza już wręcz do szału, nie ma żadnego faktycznego wpływu na przebieg akcji. Nawet żenujące żarty z "robienia pod siebie" były już w "jedynce".

Pomysłu na Mateusza, o ile takowy w ogóle jest, twórcom filmu nadal nie udało się sprzedać widzom. Takiego pomysłu na samą postać Kleksa trudno było doszukać się w poprzednim filmie, w którym profesor częściej znikał, niż się pojawiał, a w kluczowych scenach właściwie nie miał nic do roboty. Na szczęście szefa akademii w "dwójce" jest sporo, choć nie podążają za tym żadne konkrety. Kleks po prostu przemieszcza się z punktu A do B, z B do A, A do C i tak dalej, ale nie ma w tym wiele logiki i pożytku. Owszem, wyprawa do realnego świata i konfrontacja tytułowego bohatera z obcymi dla niego sytuacjami i technologiami dostarcza sporo śmiechu i zabawy, w czym pomaga też komediowy talent Kota.



Tyle że za nami już dwa filmy o Ambrożym Kleksie, a wciąż nie widzę w tej postaci genialnego ekscentryka i znakomitego czarodzieja dysponującego niezwykłymi umiejętnościami i ogromem talentów. Widzę natomiast Kleksika (tak nazywa go Filip) - sympatycznego dziwaka, pociesznego ciapę, niezdarnego czasami pechowca i zwykłego naiwniaka, któremu - dla wielu może to być kuriozalne porównanie - bliżej do polskiego Jasia Fasoli niż polskiego Albusa Dumbledore'a.

Być może brzmi to okrutnie, ale prawdziwym okrucieństwem ze strony scenarzystów jest to, że tytułowy bohater całej serii nie ma żadnej siły sprawczej. Kleks w drugiej części nie posiada żadnego realnego wpływu na fabułę! Ten Kleks nie jest w stanie zatrząść dziecięcą wyobraźnią i zyskać statusu idola. Gdyby tę postać zastąpić kimś innym lub w ogóle ją wyciąć, większość zdarzeń potoczyłaby się tym samym torem. Oto kolejny paradoks filmu Kawulskiego - Kleksa jest więcej, a znów jakby go mniej.

Czy ktoś w końcu Kleksa-komedianta odstawi na boczny tor i pokaże nam tego wielkiego i zdolnego czarodzieja? Nie tym razem. Może za trzecim podejściem.

To wciąż nie ta bajka



Na przeciwległym biegunie jest nadzwyczaj sprawczy Filip - postać przerysowana i jednowymiarowa, klasyczny "złol" z banalną motywacją, ale zarazem w całkiem ciekawym wydaniu Janusza Chabiora. Kto wie jednak, czy największą zwyciężczynią "Wynalazku Filipa Golarza" nie jest... Katarzyna Nosowska w świetnym aktorskim epizodzie. Takich gościnnych występów u Kawulskiego jest zresztą znacznie więcej (m.in. niezła w swojej drobnej roli Katarzyna Figura). Pojawia się nawet bohater niezliczonej liczby memów - i choć jego obecność w tej konkretnej scenie jest kompletnie "od czapy", to trudno się nie uśmiechnąć, a i gromkim śmiechem też niektórzy nie pogardzą.

W nowym "Kleksie" twórcy dość często puszczają oko do starszej widowni, ale jednak najwięcej do przekazania mają młodzieży i dzieciom. Niewątpliwie scenarzyści mieli dobre i słuszne intencje, ale wpajanie morału o tym, że technologia pod postacią smartfonów i aplikacji jest złem wcielonym, wydaje się zbyt dużym uproszczeniem. Nie mówiąc już o tym, że tenże morał jest zbyt nachalnie i mechanicznie wbijany do młodych głów. Tylko jak to przesłanie ma się do faktu, że na stronie bajkapanakleksa.pl, bezpośrednio powiązanej z filmem, do ściągnięcia (i to odpłatnie) jest... aplikacja dla dzieci, dzięki której można odkrywać świat bajkowej akademii. To jak to jest z tą technologią, drodzy filmowcy?

No i jak to jest z tym Kleksem? Czy doczekamy się w końcu prawdziwej magii, a nie tylko magii efektów specjalnych i charakteryzacji (też nie zawsze trafionej, patrz: postać Xeli "granej" przez Monikę Brodkę)? Czy w końcu będziemy mogli powiedzieć, że to również "nasza" bajka? Póki co mamy hollywoodzko-podobny twór, który cieszy oko, ale rozczarowuje kompletnym brakiem emocji. O nawiązaniu klimatem do filmów z Piotrem Fronczewskim nawet nie wypada wspominać. Być może to wszystko z nawiązką otrzymamy w zapowiedzianej już trzeciej części trylogii, choć trudno sądzić, by ktoś ten zły urok z nowych "Kleksów" w końcu zdjął.

4.5/10   Ocena autora
+ Oceń film

Film

5.4
44 oceny

Kleks i wynalazek Filipa Golarza (8 opinii)

(8 opinii)
familijny, fantasy, przygodowy

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (70)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Etnomatograf. Kino w muzeum

impreza filmowa, projekcje filmowe, spotkanie

Animafest Pro

impreza filmowa, festiwal filmowy, warsztaty

Hans Memling. Ultimum Iudicium. Lech Majewski

20 zł
projekcje filmowe, spotkanie, wystawa