- 1 Ten serial ogląda ponad milion widzów (41 opinii)
- 2 Trójmiejscy mecenasi kultury i sztuki (26 opinii)
- 3 Koncertowy zawrót głowy (9 opinii)
- 4 Nowe dyrektorki w instytucjach kultury (158 opinii)
- 5 6 wystaw do zobaczenia w październiku (19 opinii)
- 6 Pierwszy w historii taki pokaz mody (12 opinii)
Dominik Połoński: Pokonałem raka mózgu jedynie dla wiolonczeli i muzyki
Nie mógł poruszać lewą ręką, ale jeszcze bardziej nie mógł sobie wyobrazić życia bez muzyki, dlatego przełożył wiolonczelę na drugie ramię, rozpoczynając tym samym nowy rozdział w historii muzyki. Dziś utwory przeznaczone jedynie dla prawej ręki piszą dla Dominika Połońskiego kolejni kompozytorzy, a jeden z nich - Koncert wiolonczelowy Sławomira Kaczorowskiego, artysta wykona już w piątek 18 marca o godz. 19 na scenie Filharmonii Bałtyckiej.
- Gdybym miała wymienić instrumenty, na których nie da się zagrać jedną ręką, wiolonczela byłaby w czołówce. Co skłoniło pana do podjęcia tak odważnego, żeby nie powiedzieć "szalonego" wyzwania, jakim jest przystosowanie wiolonczeli do gry jedną ręką? To był pański pomysł, czy ktoś pana do tego zachęcił/zainspirował?
Dominik Połoński: Tak, to szalony pomysł i od początku przez wszystkich krytykowany. Nawet Olga Hans, którą prawie "zmusiłem" do napisania pierwszego koncertu na prawą rękę przez dłuższy czas biła się z logiką i rozsądkiem mówiąc, że jest to pomysł zupełnie szalony i niedorzeczny. Ja nie miałem wątpliwości. Pokonałem raka mózgu jedynie dla wiolonczeli i muzyki. Niestety, pod koniec tej walki, podczas trzeciej operacji usuwania nowotworu, straciłem możliwość poruszania lewą ręką, a na kilka lat również nogą, poruszałem się wtedy na wózku inwalidzkim. Nie mogłem ruszać lewą ręką, ale nie mogłem też wyobrazić sobie życia bez wiolonczeli i tak podczas jednego ze spacerów powstało we mnie silne przekonanie, że muzyka to przecież nie pięć palców lewej dłoni, tylko miliony barw dźwięku, jego dynamika, ekspresja, cisza i eksplozja. Jego artykulacja nadająca charakter, ponieważ muzyka to dźwięk, nie melodia, lecz brzmienie, gdyż trudno nazwać dzwonek w smartfonie muzyką.
Tak zacząłem opracowywać w głowie koncepcję muzyki doskonałej, opartej na okrojeniu jej ze wszystkiego, co nie prowadzi do skupienia uwagi słuchacza na rdzeniu dźwięku, istocie głębokich warstw barwy, z których dźwięk jest stworzony. Gdy skończyłem ten projekt w mojej głowie, wróciłem do Olgi, jednak musiała zgodzić się, że to, co chcę stworzyć, jest ponadprzeciętnie inspirujące. Tak powstał pierwszy koncert wiolonczelowy na prawą rękę. Jego premiera odbyła się w grudniu 2009 roku w studiu koncertowym S1 w Warszawie. Od tamtego wieczoru wielu wspaniałych kompozytorów zainspirowało się koncepcją muzyki "absolutnie skoncentrowanej" i do dnia dzisiejszego powstało już kilkanaście koncertów, kilka sonat oraz kilka utworów na wiolonczelę solo dedykowanych mnie i przeznaczonych jedynie dla prawej ręki wiolonczelisty. Stworzyłem rozdział w historii muzyki.
Zatem nikt mnie nie zainspirował, ponieważ nie było takiej sytuacji jak ta nigdy wcześniej. Zainspirowała mnie bezgraniczna miłość do wiolonczeli i muzyki. Nie mogłem inaczej żyć.
Jakie zmiany trzeba było wprowadzić w samym instrumencie? Jak przebiegał proces adaptacji instrumentu do pańskich możliwości?
Instrument nie wymagał zmian - to ja musiałem wszystko zmienić i nauczyć się grać na wiolonczeli zupełnie od początku. Wiolonczela, która u wszystkich innych wiolonczelistów położona jest na lewym ramieniu i obejmowana dla stabilizacji oboma kolanami z dwóch stron pudła, u mnie została przełożona na prawe ramię, leży luźno na lewym kolanie i jest lekko domykana naciskiem prawego kolana. Jest to niezwykle trudne i wymagało lat, żebym mógł poczuć się swobodnie na tyle, by nie myśleć o tym w czasie tworzenia muzyki.
Sukcesywnie powstają kolejne kompozycje dedykowane panu (jedną z nich usłyszymy również podczas koncertu w Gdańsku). Doszły mnie jednak słuchy, że nie jest pan zachwycony, kiedy kompozytorzy tworzą swoje dzieła bez konsultacji z panem. Dlaczego? Boi się pan, że utwory będą zbyt łatwe i nie będzie pan miał sposobności zaprezentowania w pełni swoich możliwości, czy przeciwnie - że powstanie coś, czego nie będzie pan w stanie wykonać?
Zdecydowanie wolę, gdy podczas powstawania nowego utworu mnie dedykowanego mamy bliski kontakt - ja i kompozytor. Nie z powodu zbyt łatwej czy trudnej partii. Po prostu lubię, gdy utwór stworzony jest ze świadomością, że ja jako wykonawca, zawsze jestem współtwórcą dzieła muzycznego i to ja nadaję mu ostateczne brzmienie doświadczane przez słuchaczy w trakcie jego prezentacji koncertowej. Zawsze lepiej zatem, gdy przy powstawaniu dzieła to współtworzenie ma swój początek. Zawsze daje to większą możliwość wykreowania spójnego i jednolitego emocjonalnie dzieła.
Jest pan "skazany" na wykonywanie muzyki współczesnej. To trudny repertuar, z którym polska publiczność nie jest osłuchana i do którego ma spory dystans. Czy trudniej poderwać słuchaczy takimi utworami niż kompozycjami łatwo wpadającymi w ucho i "z melodią" ?
Nieprawda, że jest to trudna muzyka. Wręcz przeciwnie. Może nie jest śliczna i słodka, ale sztuka nie może ograniczać się do "Jelenia na rykowisku". Nie jestem skazany na muzykę współczesną. Bezmyślna koncepcja. Kocham muzykę współczesną i wierzę w jej niezwykłą prawdę emocjonalną. Nigdy wcześniej w historii muzyki nie wykonywano tak wiele muzyki poprzednich epok. Ubożejemy. Zawsze słuchacze chcieli słuchać głównie muzyki nowej. To było ciekawe. "Piosenki, które już kiedyś słyszałem" były nieciekawe.
Jak wspomniałem wcześniej, melodia to najprymitywniejszy element dzieła muzycznego. Nawet zegarki potrafią wybrzęczeć melodię, ale muzyka to poruszanie emocji ludzkich poprzez barwę, brzmienie, dynamikę. Te, z których tworzona jest muzyka współczesna, są bliższe naszej współczesnej rzeczywistości emocjonalnej wokół, więc jeżeli tylko nie spłyci się sztuki do ładnego obrazka, to przeżycie na koncercie muzyki współczesnej z pewnością będzie silniejsze niż podczas słuchania wykonania muzyki XVI wieku, którego emocje są dla nas już zupełnie obce!
Nie brakuje panu grania utworów z tradycyjnego repertuaru wiolonczelowego? Czy jest utwór, za którego wykonywaniem tęskni pan szczególnie mocno?
Powiem w tajemnicy, ponieważ jestem jednostką, która zawsze chce więcej, już powstaje kolejny mój bezprecedensowy projekt artystyczny, dzięki któremu mogę wykonywać również bliski mojemu sercu wiolonczelowy repertuar romantyczny.
Mógł pan nie grać w ogóle, a jest pan wiolonczelistą jedynym w swoim rodzaju i niepowtarzalnym. Czy inni artyści podejmują próby, aby pana tej unikatowości pozbawić? Próbują wykonywać napisane dla pana kompozycje?
Możliwość wykonywania repertuaru mnie dedykowanego przez klasycznie operujących wiolonczelą instrumentalistów jest zupełnie naturalna. Każdy wiolonczelista może się podjąć wykonania takiego koncertu czy sonaty. Ja chętnie bym tego wysłuchał. Niestety, nikt nie podejmuje tego trudu. Są to trudne utwory, wymagające olbrzymiej pracy przy interpretacji i dopracowywania szczegółów wykonania, więc podejrzewam, że większość wykonawców woli w tym czasie przygotować dzieło efektowne technicznie, by zdobyć łaskawość publiczności. Nadal niecierpliwie czekam na pierwszą próbę podjęcia tego materiału muzycznego przez innego wiolonczelistę.
Pański brat, Jerzy Jan Połoński, ukończył liceum muzyczne, ale zawodowo związał się z innymi dziedzinami sztuki - aktorstwem i kabaretem. Czy śledzą panowie wzajemnie swoje artystyczne poczynania, czy są to jednak zbyt odległe artystyczne światy?
Teatr i muzyka są braćmi bliźniakami. Wszystko i tu, i tu rozpoczyna się od dramaturgii dzieła. Postaci, scenografii i przepływu emocji w trakcie trwania przedstawienia, którym jest również prezentacja dzieła muzycznego. W miarę możliwości zawsze jesteśmy z bratem razem na tych najważniejszych dla nas wydarzeniach artystycznych.
Nie męczy pana odpowiadanie w kółko na pytania dotyczące choroby czy heroicznego pokonywania przeciwności losu? Jak czuje się pan z łatką artysty "unikatowego"? Przecież przełożenie wiolonczeli na drugie ramię nie przyczyniło się do tego, że stał się pan artystą wybitnym. Był nim pan przecież już przed chorobą.
Wybitnym artystą jest się dzięki sercu, które tworzy emocje i wyobraźni, która tworzy z emocji inspirowanych zapisem nutowym wspaniałą przestrzeń barw. Liczba kończyn czy palców nie ma najmniejszego znaczenia. Przecież nie każdy, kto posiada dziesięć palców, jest artystą-wiolonczelistą czy pianistą. Muzyka jest w środku, a czym ją wyrazimy to bez znaczenia, jeżeli budzi w odbiorcy emocje. Już od wielu lat nie odpowiadam na pytania dotyczące choroby, zresztą dziennikarze chyba "zmądrzeli" i nie wracają do przeszłości, która nie ma dla mnie już znaczenia.
Wydarzenia
Wywiady
Miejsca
Zobacz także
Opinie (7)
-
2016-03-17 07:31
Rak (1)
Moja siostra walczy z rakiem. Trzymajcie kciuki za usunięcie tego świństwa.
- 51 2
-
2016-03-18 01:21
Moja tez
I gdy juz jest dobrze, to...okazuje sie, ze nie jest. :(
Kiedys bardzo ze soba walczylismy, a teraz nie wyobrazam sobie tego, zeby moglo jej zabraknac...- 2 1
-
2016-03-17 08:37
Wzruszająca historia (2)
Podziwiam takich ludzi, choć można wyczuć z tekstu, że pan jest artystą bardzo w sobie zakochanym ;)
- 12 8
-
2016-03-17 08:45
Jak się nie kochać, jak w takiej sytuacji daje się radę :)
- 11 2
-
2016-03-17 10:17
Czym innym jest narcyzm, czym innym pewność siebie w dążeniu do wyznaczonego celu.
- 9 1
-
2016-03-17 10:12
Jest Pan nadzieją i wzorem dla wielu osób.
Pozdrawiam
- 13 1
-
2016-03-19 01:02
Jedynie dla. ..
Jakaż bzdura tak mówić! !Czyje to słowa? Z pewnością nie chorego -umierającego.
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.