- 1 Ten serial ogląda ponad milion widzów (41 opinii)
- 2 Trójmiejscy mecenasi kultury i sztuki (26 opinii)
- 3 Koncertowy zawrót głowy (9 opinii)
- 4 Nowe dyrektorki w instytucjach kultury (158 opinii)
- 5 6 wystaw do zobaczenia w październiku (19 opinii)
- 6 Pierwszy w historii taki pokaz mody (12 opinii)
Sztuka uważnego podróżowania. Rozmowa z Arturem Nowaczewskim
Przeszedł pieszo kilka krajów bałkańskich, m.in. Macedonię, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę, ale to właśnie wędrówkę po Bułgarii postanowił opisać w książce. "Hostel Nomadów" to opowieść o wrażeniach, ludziach, obrazach, smakach i zapachach kraju, który kryje w sobie znacznie więcej, niż pokazują nam biura podróży. W rozmowie z nami Artur Nowaczewski opowiedział o tym, kim są współcześni nomadzi, dlaczego czasem warto podróżować samotnie oraz jak łatwo uczynić swoje życie ciekawszym.
Aleksandra Wrona: Co spowodowało, że to właśnie Bułgarię postanowiłeś poznać bliżej?
Artur Nowaczewski: Pojechałem do Bułgarii w 2009 roku jako zwykły górski turysta. Nie miałem jakichś oczekiwań ponad to, żeby zdobyć kilka szczytów. Tymczasem okazało się, że już po górskiej wędrówce wylądowałem w domu w Płowdiwie u poznanego w górach bułgarskiego kolegi, zobaczyłem, jak wygląda życie bułgarskiej rodziny. To było jak przejście na drugą stronę lustra, pomyślałem: ejże - ci ludzie są tak gościnni, że mogę być kimś więcej niż turystą, mogę ich bliżej poznać, mogę tak poznawać inne kraje. To była też moja pierwsza tak długa samotna wyprawa, tymczasem okazało się, że nie czułem się tam samotny, wręcz przeciwnie - poznawałem wiele osób, z wieloma rozmawiałem.
Czym różni się samotna wędrówka od wyprawy z innym człowiekiem? Jakie są jej zalety?
Masowy turyzm wyklucza w zasadzie głębsze poznanie - gdyż nie poznajemy nic na własną rękę, poruszamy się po zaprojektowanym dla nas świecie.Każdy z tych sposobów ma różne zalety. Gdy jedzie się z kimś, jedziesz poznawać nowe kraje, miasta, wioski, góry, parki narodowe etc., ale celem jest także bycie z tą drugą osobą, czy to jest twoja druga połówka, przyjaciel - buduje się relację w podróży. Mam przyjaźnie, które utrzymują się dzięki temu, że raz albo dwa razy w roku odbywamy kilkudniowe wspólne wędrówki. Wcale nie trzeba spotykać się nie wiadomo jak często - natomiast ważne, żeby był to czas tak intensywny, wypełniony tyloma rozmowami, że zdąży się pogadać o wszystkich ważnych sprawach, a jednocześnie zyskuje się wspólne wspomnienia.
Takie chwile, nie przesadzę, szczęścia czy absolutnego relaksu cementują. Jest jeden warunek: trzeba kochać ten sam sposób podróżowania. Natomiast samotna wyprawa jest też wędrówką w głąb siebie; u mnie wiąże się na przykład z nieustannym wysiłkiem fizycznym, bo wędruję pieszo z plecakiem, zmagając się z własnymi słabościami, ale mam także czas, żeby kontemplować krajobrazy, uczyć się, jak być samemu ze sobą, także w trakcie z pozoru nudnych odcinków - uczę się wytrwale dążyć do celu. To rodzaj trochę duchowego ćwiczenia. Jestem też dużo bardziej otwarty na nowe kontakty, cieszy mnie człowiek po drodze, bo jest on wydarzeniem - gdy idziesz dwa dni przez las, gdzie nie spotyka się nikogo, cieszysz się tym, że spotkasz w ogóle jakąś osobę i pogadasz o pogodzie.
Na szlaku i w schroniskach poznałeś wielu ludzi. Co charakteryzuje te znajomości?
Poznawałem różnych ludzi - takich jak ja obieżyświatów, różnych narodowości - i miejscowych, i przyjezdnych, ludzi gór - czyli właścicieli schronisk, zwyczajnych turystów, rodziny będące na wakacjach; w bułgarskich górach, tam, gdzie nie ma tłoku (jak w naszych Tatrach i ludzie lezą na Giewont w klapkach) panuje przyjazna atmosfera, ludzie są ciekawi siebie, nieraz biesiadują przy rakii, podawanej do kolacji. Starałem się mówić w miejscowym języku, po kilku wyjazdach rozumiałem, co się mówi, nawet jak pozostawałem na uboczu, siedziałem przy stole obok. Przedstawiciele mniejszych narodów bardzo doceniają, gdy próbuje się mówić ich językiem. Trzeba zapomnieć o tym, że jest się pępkiem świata, to nie kogoś wina, że nie rozumiem tego, co mówi, to ja jestem tu z zewnątrz, jestem gościem, muszę to uszanować.
Na czym polegały moje znajomości? Dzięki mediom społecznościowym niektóre udało się podtrzymać, odzywamy się czasami do siebie albo możemy śledzić, co dzieje się w naszym życiu. Niejednokrotnie udaje się spotkać ponownie w jakimś kolejnym roku. Miałem trzydzieści lat, gdy rozpoczynałem swoją przygodę z pieszym podróżowaniem, wiem, co dzieje się w życiu wielu bohaterów mojej książki, widzę, jak żenią się, rodzą się im dzieci, widzę, gdzie jeżdżą na wakacje. To ludzie, z którymi bym się przyjaźnił, gdyby mieszkali blisko, z którymi bym wędrował albo spotykał się na piwie, z którymi miałbym o czym rozmawiać albo po prostu lubił ich towarzystwo.
Hostel Nomadów to nieistniejący już hostel w Wielkim Tyrnowie, w którym spotykał się specyficzny typ ludzi. Kim są tytułowi nomadzi?
Jakieś dziesięć lat temu przez hostele położone w mniej oczywistych miastach przewalała się masa młodych, ciekawych świata osób; tak było w Wielkim Tyrnowie, w tytułowym "Hostelu Nomadów". Różnie możemy sobie definiować tego nomadę. Można szukać synonimów, pasowałoby tu stare słowo "obieżyświat", ktoś, kto nie może usiedzieć w miejscu, kto jest ciekawy świata i wciąż chce doświadczać nowych wrażeń, przygód. Dobrze to scharakteryzował Zygmunt Bauman, zarysowując różnice między turystą a włóczęgą - włóczęga przyjmuje świat takim, jakim on jest, choćby był niedoskonały, natomiast turysta uważa, że należy mu się wszystko najlepsze, bo płaci. Dla turysty świat musi być zbieżny z jego wyobrażeniami i upodobaniami.
Od siebie dodam, że masowy turyzm wyklucza w zasadzie głębsze poznanie - gdyż nie poznajemy nic na własną rękę, poruszamy się po zaprojektowanym dla nas świecie. Przy czym nie gloryfikujmy także bezrefleksyjnie tych nomadów, bo w wielu z nich znajduje się jakieś pęknięcie, które nie pozwala nawiązać głębszej więzi z innymi - drugi człowiek interesuje ich przez chwilę, potem biegną dalej - to może być też pewien rodzaj kompulsywnej konsumpcji inności, obcości. A może jest tak, że niektórzy mają taki okres w swoim życiu - nazwijmy go nomadyczny? W kulturze anglosaskiej istnieje coś takiego jak "gap year". To okres życia, najczęściej po studiach, kiedy rusza się w podróż życia, funkcjonuje się jakiś czas w innej kulturze, nim zacznie się życie zawodowe i rodzinne, poddane rutynie.
Czym różni się Bułgaria, którą widzimy w katalogach biur podróży od Bułgarii, którą poznałeś podczas swoich wędrówek?
Widzi się tyle, na ile jest się przygotowanym widzieć inne - gdy się pustym wyjeżdża, najczęściej pustym się też wraca.Tym czym różni się centrum Krakowa od - dajmy na to - Wałcza. To regiony, gdzie nie było turystów, gdzie było widać odpływ ludzi ze wsi, wymierające wioski, najbiedniejsze regiony UE znajdują się właśnie w Bułgarii, to również całe dzielnice slumsów zamieszkałe przez Romów, gdzie lepiej się nie zapuszczać. Ale również - surowe życie górskich pasterzy, wciąż zachowana natura...
Co najbardziej zaskoczyło cię podczas wyprawy?
Wiele rzeczy. Ale chyba najbardziej to, że tak łatwo uczynić swoje życie ciekawszym, niż jest na co dzień. Wystarczy tylko trochę kondycji fizycznej, plecak - i można poczuć się jak Arkady Fiedler. Czy jedzie się do Bułgarii, czy do wspomnianego Wałcza.
Jak Bułgarzy zareagowali na twoją książkę?
Ci, którzy przeczytali - bardzo dobrze. Miałem spotkania autorskie w Bułgarskim Centrum Kultury w Warszawie i na slawistyce UW, gdzie jest bułgarystyka i pracują wykładowczynie z Bułgarii. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak niszowe są zainteresowania Bułgarią i jak wiele znaczy dla nich moja książka. Są też Bułgarzy, którzy od wielu lat mieszkają w Polsce, są małżeństwa mieszane z dawnych lat - pocztą pantoflową dowiadywali się, że powstała taka książka jak "Hostel Nomadów". Rozmawiałem przez telefon z panem, który z powodu słabego wzroku nie mógł jej przeczytać i czytała mu ją żona. Wtedy nagle okazało się, że w naszym stechnicyzowanym świecie Internetu, fotografii cyfrowej, dla niego jedną z nielicznych możliwości przeżycia ojczystego krajobrazu są literackie opisy przyrody. Okazało się, że są przypadki, gdy literatura jest niezastąpiona.
Co według ciebie możemy zrobić, żeby maksymalnie wykorzystać planowaną podróż?
Być ciekawym. Chłonąć świat wszystkimi zmysłami, czytać dużo o krajach, gdzie jedziemy, nie tylko przewodniki, poznawać meandry lokalnej historii, pozbyć się polonocentryzmu, to znaczy rozpatrywania wszystkiego w kategoriach kraj, naród Iks, Ygrek a sprawa polska. Wtedy widać więcej i nie to, co się zaprojektowało, wymyśliło przed wyjazdem. Widzi się tyle, na ile jest się przygotowanym widzieć inne - gdy się pustym wyjeżdża, najczęściej pustym się też wraca.
Wywiady
Opinie (26) 1 zablokowana
-
2018-06-28 14:02
Gratuluje i zazdroszcze.
- 3 1
-
2018-06-28 19:53
Fajnie.
Podroze ksztalca.
- 3 0
-
2018-06-28 23:16
po to są biura podróży (1)
i kolorowe zdjęcia w ich folderach aby turystyką podreperować budżet biednych krajów. Z turysty z plecakiem, korzystającym za friko z gościnności biednych ludzi nie ma żadnego pożytku. Cóż z tego wynika, że pieszy turysta Artur postanowił poznać ludzi z najbiedniejszych regionów UE? Powinien płacić za noclegi, kupować bzdurne pamiątki, dokładać się finansowo do kolacji, polecić region swoim zamożnym znajomym a nawet otworzyć tam turist office i zatrudnić miejscowych do jego obsługi.
Fajnie, że koleś wzbogacił się duchowo. Poczuł się lepiej?- 3 3
-
2018-06-29 12:39
Biura podróży nie są dla wszystkich.
Są dla wygodnych, którzy nie chcą się martwić o sprawy organizacyjne. Ale nie wszyscy tacy są. W życiu nie wyobrażałabym sobie jechać z biura podróży, chodzić tam, gdzie mi wskażą, jeszcze, nie daj boże, z jakąś grupą. No nie. Ale jechać z plecakiem i poznawać nowych ludzi, rozmawiać z nimi i zobaczyć jak żyją - to jest coś. Podróże pełne przygód, spontanicznych decyzji - to mnie jara. Tak jak wielu innych, m.in. bohatera tego artykułu.
- 1 1
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.