- 1 Aktorzy z Trójmiasta w serialowych nowościach (17 opinii)
- 2 Kasia Kowalska: emocje, które trwają (31 opinii)
- 3 Kiermasz zielonych weteranów w Montowni (20 opinii)
- 4 Food trucki kończą sezon podczas darmowych imprez na stadionie (29 opinii)
- 5 Satoshi Nakamoto - HBO ujawni kim jest twórca Bitcoina i technologii blockchain? (12 opinii)
- 6 Tłum statystów i konie na Chlebnickiej (58 opinii)
Człowiek jest marionetką w rękach prominentów: recenzja "Żeby nie było śladów"
Polski kandydat do Oscara i jeden z faworytów 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych we wstrząsający i niezwykle bolesny sposób obnaża mechanizmy działań peerelowskiego aparatu państwowego. "Żeby nie było śladów" z każdymi kolejnymi kłamstwami, manipulacjami i wypowiadanymi w filmie groźbami coraz mocniej wwierca się w naszą psychikę i kreśli obraz beznadziei, na którą niemal od początku skazani byli obrońcy prawdy o śmierci Grzegorza Przemyka. To momentami wręcz porażający, smutny spektakl, w którym człowiek jest jedynie marionetką w rękach zatrutych bezkarnością i obłudą totalitarnych prominentów.
"Obrażenia są tak ciężkie, jakby ktoś przejechał po nim jelczem, wrzucił "wsteczny" i przejechał raz jeszcze" - brzmi w filmie opinia lekarzy, którzy wykonali sekcję zwłok Grzegorza Przemyka. Warszawski maturzysta zmarł na operacyjnym stole 14 maja 1983 roku. Dwa dni wcześniej został brutalnie skatowany w komisariacie MO przy Jezuickiej. Z przebitymi organami w jamie brzusznej konał kilkadziesiąt godzin. Lekarze w tym czasie stawiali kolejne błędne diagnozy (bo przecież "nie było śladów") i wypisywali skierowania na oddział psychiatryczny. Wszak mieli do czynienia z "agresywnym ćpunem i menelem". Tak oto tuszowanie sprawy Grzegorza Przemyka rozpoczęło się, gdy 18-latek jeszcze żył.
Oceny naszych dziennikarzy w specjalnym Serwisie Festiwalowym
Śladów być nie mogło
Jan P. Matuszyński bulwersującym wydarzeniom z maja '83 poświęca raptem kilkanaście minut. Wszystko dzieje się błyskawicznie i w totalnym chaosie. Dokładnie tak, jak miało to miejsce prawie 40 lat temu na placu Zamkowym, w komisariacie przy Jezuickiej i w izbie przyjęć przy Hożej. Z wbitymi w ekran spojrzeniami i zaciśniętymi pięściami przyglądamy się powolnej agonii młodego człowieka, lecz to jedynie preludium do ukazania pełnego oblicza brutalnego i opresyjnego systemu, zbudowanego na zastraszaniu obywateli i manipulowaniu faktami. Reżyser "Ostatniej rodziny", opierając się na bestsellerowym reportażu Cezarego Łazarewicza, odsłania szokujące mechanizmy wymazywania prawdy z publicznego obiegu.
Pokazane w filmie strategie fałszowania faktów i wprost naginania rzeczywistości zasadniczo nie powinny dziwić, ale nie znając dokładnie reperkusji, jakie wywołała śmierć Grzegorza Przemyka, trudno pojąć, do jak absurdalnych metod i zagrywek posunęła się peerelowska władza. Od szantażowania i zastraszania świadków oraz ich rodzin, przez naciski na prokuratorów, po oczernianie ofiary i jej matki, poetki i opozycyjnej działaczki, Barbary Sadowskiej. Państwowi oficjele byli nawet tak bezczelni, że wmawiali opinii publicznej, iż dochodzące z komendy okrzyki bólu Przemyka były tak naprawdę... odgłosami naśladującymi karate, jakie pod wpływem alkoholu miał wydawać z siebie maturzysta.
Propagandowa bańka w filmie Matuszyńskiego wypełnia się kłamstwami i insynuacjami w powolny i kontrolowany sposób. W podobnym tempie pęcznieje w nas uczucie frustracji, gniewu i oburzenia. To chyba największa zaleta "Żeby nie było śladów", którego twórcy pieczołowicie i drobiazgowo, a przy tym niezwykle merytorycznie podsuwają widzowi kolejne dowody na obłudę i bezkarność władzy. Bardzo łatwo tragiczną historię Grzegorza Przemyka można było zamienić w festiwal moralizatorstwa i pustych deklaracji. Tymczasem mamy do czynienia z dojrzałym i przemyślanym kinem, które kompleksowo próbuje odpowiedzieć na najbardziej nurtujące pytania: o odwagę i jej źródła wśród przyjaciół Przemyka i moralność, a raczej jej brak, wśród aparatczyków.
Wraki zatopione przez system
Matuszyński z równie wielką wprawą przygląda się nie tylko mechanizmom działania służb bezpieczeństwa, ale także, a może przede wszystkim, ludziom, którzy znaleźli się na celowniku władz pragnących zatuszować zabójstwo Przemyka. Kreśli na ekranie intymny, a przy tym przepełniony bólem i bezsilnością portret matki chłopaka, którą bezduszny system pozbawia największych w życiu wartości. Powolne duchowe "umieranie" doskonale widać w kreacji Sandry Korzeniak. Z nieustannym osaczeniem, dezinformacją, osłabianiem wiarygodności i podburzaniem wyznawanych ideałów musi się natomiast mierzyć Jurek Popiel - fikcyjna postać inspirowana prawdziwym świadkiem bestialstwa, którego dopuścili się milicjanci z Jezuickiej.
Grany przez Tomasza Ziętka bohater znajduje się bowiem "na widelcu" służb bezpieczeństwa, które nie cofają się przed niczym, by zmienić obciążające milicjantów zeznania. Do tego stopnia, że zatruwają nawet rodzinne gniazdo Popielów. Ten poboczny wątek znakomicie dojrzewa na dalszym planie i eksploduje w pewnym momencie z pokaźną siłą rażenia, co jest zasługą świetnej Agnieszki Grochowskiej i jeszcze lepszego Jacka Braciaka. Zresztą niemal każda postać w "Żeby nie było śladów" to castingowy strzał w dziesiątkę. Tak jak wrażliwy i buntowniczy Przemyk Mateusza Górskiego, zimnokrwisty Kiszczak Roberta Więckiewicza, perfidna prokurator w wydaniu znów błyszczącej na dalszym planie Aleksandry Koniecznej czy sanitariusz Wysocki grany przez Sebastiana Pawlaka.
Ostatnią z tych postaci można nawet rozpatrywać w kategorii zbiorowego bohatera tragedii Grzegorza Przemyka. To właśnie na sanitariuszy aparat władzy skierował uwagę opinii publicznej, co w rzeczywistości przełożyło się na lata życia w stresie, strachu i totalnym psychicznym spustoszeniu. Podobnych ludzkich wraków powiązanych ze sprawą zabójstwa maturzysty było zresztą znacznie więcej. Mniej lub bardziej ich historie wybrzmiewają w "Żeby nie było śladów", dlatego duża liczba wątków i postaci zaburza czasami narracyjną płynność. Wydaje się nawet, że filmowcy momentami zbyt daleko odchodzą już od sedna problemu, a nawet w kilku miejscach kluczą bez celu. Na szczęście tylko sporadycznie tracą kontrolę nad opasłym dziełem (ponad dwie i pół godziny).
Tego nie wypada nie obejrzeć
Film Jana P. Matuszyńskiego, poza ogromnym ciężarem emocjonalnym, niesie też ze sobą znaczną wartość wizualną. Praca kamery Kacpra Fertacza wyłapuje każde psychologiczne niuanse ekranowych postaci. Powolne najazdy na twarze bohaterów niesamowicie budują klimat, podobnie jak muzyka Ibrahima Maaloufa. Nienaganny peerelowski styl udało się odwzorować w scenografii Pawła Jarzębskiego i kostiumach Małgorzaty Zacharskiej. Wszystkie te elementy składają się na kino kompletne pod kątem realizacji, a nad całością czuwa reżyser-maestro, który doskonale wie, jak poruszyć batutą, by wydobyć odpowiednią emocję z tej filmowej orkiestry.
"Żeby nie było śladów" nie jest tylko świetnie nakręconym kinem historycznym, ale druzgocącym obrazem bezsilności jednostki w starciu z totalitarnym systemem. Dzięki wrażliwości Matuszyńskiego na ludzkie tragedie i stojące za nimi motywy udało się stworzyć dzieło niezwykle uniwersalne w swoim przekazie. Zasługujące na seans przede wszystkim wśród dzisiejszych rówieśników zamordowanego Grzegorza Przemyka. Niech ten film dla współczesnych maturzystów będzie egzaminem emocjonalnej i moralnej dojrzałości, a dla nas wszystkich przestrogą przed wątpieniem w słuszność walki o prawdę. Nawet jeśli jej śladów trzeba poszukać.
OCENA: 8,5/10
Film
Opinie wybrane
-
2021-09-23 10:24
Historia się powtarza (6)
Mam wrażenie, że za kilka lat ktoś napisze książkę i nakręci film o zakatowanym na śmierć we wrocławskim komisariacie Igorze Stachowiaku i drodze jego rodziców do prawdy i o tym jak państwo zamiatało sprawę a policja prześladowała świadków zdarzenia. A może o trzech wrześniowych ofiarach policji z tego roku. Wszystkie z województwa
Mam wrażenie, że za kilka lat ktoś napisze książkę i nakręci film o zakatowanym na śmierć we wrocławskim komisariacie Igorze Stachowiaku i drodze jego rodziców do prawdy i o tym jak państwo zamiatało sprawę a policja prześladowała świadków zdarzenia. A może o trzech wrześniowych ofiarach policji z tego roku. Wszystkie z województwa dolnośląskiego w tym o młodym Ukraińcu, który przyjechał do Polski po szczęście i ta Polska w postaci swoich funkcjonariuszy go zabiła... Za komuny bałam się milicji a teraz boję się policji.....
- 47 23
-
2021-09-24 12:12
W Psach III Pasikowskiego jest bardzo mocne nawiązanie do tego wydarzenia.
- 0 0
-
2021-09-24 11:37
to nie policja
to już nie jest policja tylko pis-milicja... niestety
- 3 4
-
2021-09-23 17:08
I dobrze
Po to jest policja, żeby czuć respekt przed nią.
- 3 10
-
2021-09-23 14:05
Mam podobne wrażenie
Tuszowanie, zastraszanie, przeinaczanie faktów przypomina mi też historię wypadku premier Szydło i dezinformację, jaka trwa do dziś.
- 14 8
-
2021-09-23 11:51
naprawdę mamy oglądać filmy o mętach którym powinęła się noga? Bo jeszcze? Może film o Georgu Floydzie jako świętym? (1)
- 14 18
-
2021-10-05 23:25
Tylko rasista się tak podpisuje. Ergo męt.
- 0 0
-
2021-09-23 19:55
Raz sierpem raz młotem czerwoną (1)
Film bardzo dobry kawał historii i refleksja ze szkoda tych 30 lat bo nie udało się rozliczyć komuchów za zbrodnie przeciwko narodowi i skazać winnych
- 18 5
-
2021-10-15 18:45
za to teraz rozlicza się
wszystkich tych, którzy nie wpasowują się w narodowe i patokatolickie myślenie a po kieszeni bije wszystkich, którzy czegoś się dorobili
- 0 0
-
2021-09-23 16:44
Trzecia RP (1)
Niemal wszyscy Ci SBecy, prokuratorzy i działacze PZPR porobili biznesy w trzeciej RP dzięki układom.Teraz te majątki są dziedziczone przez ich dzieci, które mówią nam, że trzecia RP to jest sukces.
- 39 6
-
2021-09-25 09:21
Coś mało tych prawie wszystkich. Metoda , łapać złodzieja, nadal świetnie działa. Nowa ekipa S doskonale poradziła sobie z rozkradaniem i "prywatyzacją" polskiego przemysłu wciąż pokazując paluchami - to komuna zrobiła biznes.
- 1 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.