- 1 Flipper dał się oszukać i stracił 15 tys. zł (259 opinii)
- 2 15 mln zł wygrane w Eurojackpot w Gdańsku (40 opinii)
- 3 Paraliż drogowy na północy Gdyni (82 opinie)
- 4 Co z pociągami SKM do Pruszcza i Tczewa? (197 opinii)
- 5 Przestępca seksualny wpadł w porcie (91 opinii)
- 6 Chciała kupić Bitcoiny, straciła 200 tys. (35 opinii)
Dawna katastrofa holownika "Górnik"
Był 1 listopada 1927 r., godz. 15:30, gdy w eter poszedł sygnał "SOS". Nadał go ze wzburzonego morza holownik "Górnik". Jednostce nikt nie pomógł. Spośród 10-osobowej załogi uratował się wyłącznie mechanik. Wspominamy największą w okresie międzywojennym katastrofę polskiej jednostki, która była gwoździem do trumny morskiego portu w Tczewie i potwierdziła słuszność budowy portu w Gdyni.
Tymczasem magistrala węglowa z Bydgoszczy do Gdyni przez Osowę powstała dopiero w 1930 r.
Dlatego zdecydowano się na drugie rozwiązanie: w 1926 r. zostało powołane do życia Towarzystwo "Żegluga Wisła-Bałtyk". Amatorskie przedsiębiorstwo zajęło się transportowaniem węgla z polskiego Tczewa poprzez Wisłę i Morze Bałtyckie do Skandynawii. Tczew stał się portem morskim.
Początkowo interes kwitł. Towarzystwo kupiło sześć holowników i kilkanaście lichtug, czyli barek zaczepianych liną do holownika.
Dlaczego nie wybrano pełnomorskich statków? Utknęłyby one na kapryśnej Wiśle - zimą skuwał ją lód, a latem utrzymywał się niski poziom wód. Holowniki i lichtugi, na które można było załadować ok. 400 ton węgla, okazały się idealnym sposobem na transport węgla i nieco podważały plany budowy portu w Gdyni w tamtym czasie.
Jednak pozycja Towarzystwa "Żegluga Wisła-Bałtyk" i morskiego portu w Tczewie została poważnie zachwiana 1 listopada 1927 r. Z portu w Kopenhadze wypłynął do Tczewa holownik "Górnik", doczepione zostały do niego dwie lichtugi - "Bolek" i "Felek". Gazeta Toruńska z 2 listopada donosiła, że dzień wcześniej na polskim morzu szalał sztorm. Z tego powodu zostały zakłócone m.in. prace przy budowie portu w Gdyni.
Kapitan holownika z podczepionymi dwiema lichtugami, będąc na wysokości 10 mil morskich na północ od Rozewia, nadał sygnał SOS. Holownik "Górnik" przechylił się niebezpiecznie na prawą burtę, po czym zatonął w zaledwie 15 minut. Na pomoc marynarzom z gdańskiego portu wyruszył holownik "Danzig". Niestety akcja ratownicza okazała się bezskuteczna i uznano, że zaginęła cała załoga holownika - 10 osób. Co ciekawe, w chwili katastrofy, pięć mil przed holownikiem "Górnik" płynęła inna jednostka towarzystwa - "Rybak". Na skutek sztormu zerwała się jej jedna spośród dwóch lichtug. Kapitan holownika postanowił ocalałą barkę zacumować w gdyńskim porcie i wrócić po zagubioną lichtugę.
Po dopłynięciu w okolice Helu kapitan holownika "Rybak" natknął się na lichtugę, ale nie tą, która zerwała się mu wcześniej, a należącą do holownika "Górnik". Na pokładzie przebywał Władysław Szczęsnowicz, mechanik zatopionej jednostki - jedyny świadek tamtej tragedii.
Tak trzy dni po katastrofie Władysław Szczęsnowicz opisał kulisy zatonięcia holownika "Górnik" przed urzędnikami Urzędu Morskiego w Gdyni:
Ok. godz. 13 przyszedłem do swej kabiny i położyłem się spać w ubraniu. Mniej więcej ok. godz. 15:30 zauważyłem, że statek parę razy pochylił się więcej niż wpierw. Następnie pochylił się raz, mocno, nabierając prawą burtą dużo wody. Wstałem z koi i czekałem na wyrównanie się statku, lecz następowało to bardzo wolno. Jeszcze statek daleki był od równowagi, gdy uderzyła go druga fala.
Woda gwałtownie zaczęła się wdzierać do pomieszczenia, a ja pospieszyłem do wyjścia, zasuwając drzwi z prawej burty, przez które wdzierała się woda. Następnie wybiegłem przez lewe drzwi i ponieważ statek był pochylony o 90 stopni, wskoczyłem na lewą, poziomą już wtedy burtę. Zatrzymałem się na chwilę, zauważywszy tylko palacza Alojzego Fortunę, któremu krzyknąłem: "ratuj się, rozbieraj się!" Poczem zerwałem część ubrania i rzuciłem się do wody.
Starałem się jak najdalej odpłynąć od statku. W odległości ok. 30 m obejrzałem się na "Górnika", który szybko pogrążał się i zatonął bez eksplozji kotła. Wkrótce zauważyłem niedaleko od siebie sternika i drugiego mechanika, obu w pasach ratunkowych, ja zaś uczepiłem się deski. Z lichtugi "Felek" zwieszała się lina z pływającym kołem ratunkowym, na którą wlazłem trzymając się liny."
Ostatecznie Sąd Powiatowy w Wejherowie umorzył sprawę zatonięcia holownika "Górnik", bowiem trudno było wskazać winnych morskiej tragedii.
Katastrofa holownika "Górnik", była początkiem końca morskiego portu w Tczewie. Towarzystwo odnotowało duże straty. Ponadto wieść o katastrofie rozeszła się błyskawicznie po ówczesnym Wolnym Mieście Gdańsku. Funkcjonowanie portu morskiego w Tczewie skupiło uwagę gdańszczan i stało się poważnym zagrożeniem dla wiekowego portu. Stąd też władze Gdańska, likwidując część infrastruktury na Wiśle, uniemożliwiły pływanie polskim jednostkom nocą. Towarzystwo z tego powodu weszło w spór z władzami Gdańska. Interweniowały nawet, ale bezskutecznie, władze państwa Polskiego. Ponadto prezydent 6 marca 1928 r. wydał rozporządzenie o funkcjonowaniu portu morskiego w Tczewie. To jednak w niczym nie pomogło.
Towarzystwo "Bałtyk-Wisła" zlikwidowano jeszcze w 1928 r., a jeden holownik i pięć lichtug sprzedano Polskiej Marynarce Wojennej, pozostałe jednostki trafiły do armatorów zagranicznych. Katastrofa holownika "Górnik" i upadek towarzystwa potwierdziły słuszność budowy portu morskiego w Gdyni.
Opinie (58) 2 zablokowane
-
2013-05-05 13:50
Jacy Niemcy byli i są troskliwi.
- 2 0
-
2013-05-05 23:59
fajny artykuł
może warto częściej przypominać takie polskie (i nie tylko) historie. w miesięczniku Morze sporo takich było, a podejrzewam że młodzi czytacze 3miasto.pl tego nie znają. Panie autorze do dzieła!
ze swojej strony podpowiadam książkę o helskich piratach wydana w latach 80tych- 3 0
-
2013-05-06 09:31
Zobaczcie , kiedyś Polska miała nawet swój język
teraz jak słyszę wieśniackie skróty dzisiejszej młodej chołoty bo im się własnego języka uczyć nie chce, plus do tego angielski nawet w podstawowych określeniach czy nazwach to mi się rzygać chce za przeproszeniem.
- 4 0
-
2013-05-15 19:13
JEST TO MOJA TRAGEDIA RODZINNA (1)
W tej katastrofie zginął mój dziadek Andrzej Kajak z Warszawy. Na tym holowniku pełnił funkcję kucharza. Do "rewolucji pazdziernikowej" pływał na statkach carskiej Rosji. Portem macierzystym był najpierw Piotrograd gdzie urodziła się moja ciotka, a następnie Władywostok gdzie urodził się mój ojciec (ur.w 1914r.) i gdzie dziadek miał swój dom.
- 5 0
-
2014-05-27 14:37
Na tym holowniku zginął też mój dziadek Józef Wittbrodt i jego szwagier Bernard Miłosz.
- 3 0
-
2023-11-02 07:40
Armator...
...statków nazywał się żegluga wisła-bałtyk, a nie Bałtyk-Wisła. Nazwisko uratowanego z katastrofy mechanika nrzmi tak samo, jak nazwisko pewnego oficera rosyjskiej floty, uczestniczącego na pancerniku 'Retwizan' w bitwie na Morzu Żółtym w lipcu 1904 roku. Kmdr W. Szczęsnowicz dowodził zbudowanym w USA 'Retwizanem'.
- 0 0
-
2023-11-02 07:50
Nazwa holownika powróciła...
...po wojnie na burty i rufę sporego trampa typu B-512 zbudowanego w Szczecinie dla PŻM. Był to ciekawy statek, jako jeden z ledwie dwunastu we flocie Szczecinian statków noszących nazwy zawodów. dwa statki tego typu zbudowano w Szczecinie dla floty Czechosłowacji. Na szczęście widmo katastrofy nie zaciążyło nad nowym 'Górnikiem' i statek pływał w miarę spokojnie. Historia żeglugi zna co najmniej jedno przedsiębiorstwo armatorskie, którego wszystkie (?) statki nazywano nazwami zawodów: firma Braci Harrisonów.
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.