- 1 Przestępca seksualny wpadł w porcie (44 opinie)
- 2 Milion zł na projekt remontu trzech ulic (57 opinii)
- 3 Martwe dziki na Karwinach. Otrute czy padły z głodu? (261 opinii)
- 4 Agresywny Rosjanin zatrzymany na lotnisku (180 opinii)
- 5 Mieszkają na stałe, ale się nie zameldują (109 opinii)
- 6 Działkowcy będą mieli przez to problemy? (146 opinii)
Dzieje oksywskiego schroniska dla dzieci im. św. Józefa
Międzywojenne Oksywie było siedzibą Marynarki Wojennej i jej portu, placem budowy nowych domów i gmachów oraz miejscem towarzyszących im ważnych przemian społecznych. Jednym z obiektów istotnych dla dzielnicy było wówczas schronisko św. Józefa przy ul. Dickmana .
Postępującej rozbudowie Gdyni i portu oraz rozwojowi okolicznych miejscowości towarzyszył znaczny przyrost ludności. Ta zaś miała swoje potrzeby, również duchowe. Stąd zwiększenie liczby miejsc sakralnych, w których służbę pełniły kolejne zakony żeńskie i męskie, tworzące nad Bałtykiem swoje wspólnoty.
Jednym z nich było Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny z wielkopolskiego Pleszewa, obecne na Oksywiu od 1924 r. Po czterech latach siostry zorganizowały na Oksywiu swój dom zakonny, funkcjonujący do dziś, a często nadal zwany przez mieszkańców "ochronką".
Ochronka dla dzieci z ubogich rodzin
Nazwa wiąże się ze Żłobkiem i Schroniskiem Opieki im św. Józefa, założonym przez władze zgromadzenia wraz z początkiem 1934 r. Pierwotnie placówka miała powstać w Rumi-Zagórzu, jednak ostatecznie zdecydowano się na wykorzystanie budynku własnego. Tym samym wychodzono naprzeciw potrzebom Oksywia, Gdyni i okolic, gdzie wiele ubogich małżeństw względnie par bądź samotnych matek nie miało możliwości utrzymania swoich dzieci i opieki nad nimi.
Zakład, choć o formule zamkniętej, był nie tyle sierocińcem co rodzajem ochronki, stacji opiekuńczej, do której przyjmowano jednak na pobyt stały. Dwa razy do roku informowano rodziny o stopniu rozwoju psychicznego i fizycznego dzieci. Od ich bliskich pobierano opłaty bądź starano się o dofinansowanie samorządu. Z czasem, przynajmniej od 1935 r., brano pod opiekę również półsieroty i sieroty wyznania rzymskokatolickiego, których pobyt był finansowany przez Komisariat Rządu w Gdyni. Tym samym zakład był elementem szerzej rozumianej polityki społecznej miasta.
Szkoła życia dla dziewcząt
Zadaniem schroniska było zapewnienie opieki całkowitej: mieszkania, utrzymania, rozwoju, ale i przygotowanie do pracy zawodowej. Stąd prowadzone dla dziewcząt kursy gospodarstwa domowego, które świetnie ilustruje pocztówka zachowana w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni. Przygotowania do pracy w domu odbywały się u sióstr już wcześniej, przynajmniej od 1929 r. Uczono m.in. gotowania, szycia, haftu. Nie można przy tym wykluczyć, że część wychowanic zdecydowała się na służbę w zakonie, wszak dłuższe życie przy zgromadzeniu miało duży wpływ na nastolatków.
Podzielona na żłobek i schronisko placówka zaplanowana była na 55 dzieci w wieku od 2 do 14 lat, z czasem doszła do 100 miejsc, a przyjmowano nawet noworodki. Już w pierwszym roku działalności opieką objęła przynajmniej 25 wychowanków, w następnych latach liczba ta dochodziła do stu równocześnie, przy czym zdarzało się i niemal dwustu w ciągu roku.
Lekarz miał co robić: choroby prześladowały wychowanków
Personel schroniska liczył 12 osób, a oparty był na siostrach służebniczkach uzupełnianych przez osoby świeckie. Dodatkowo przychodził lekarz, najpierw co dwa-trzy dni, a w II połowie lat 30. już codziennie. W przygotowanym gabinecie badał podopiecznych, ordynując leczenie, naświetlania lampą kwarcową, w 1937 r. zakupioną przez miasto, bądź decydując o izolowaniu chorych. Szczególnie to ostatnie było niezwykle ważne, w obliczu częstych i tragicznych w skutkach zachorowań zakaźnych.
W 1934 r. pojawił się niebezpieczny dla dzieci krztusiec (koklusz), dwa lata później grypa, na którą zmarło aż dwanaścioro niemowląt. Spośród niemal dwustu dzieci przebywających pod opieką w 1937 r., zmarło przeszło 23. Śmiertelność dzieci przekraczała niekiedy 15 proc.
Do najczęstszych chorób należały, oprócz wyżej wymienionych, zapalenie płuc, ospa i gruźlica. Na taki stan rzeczy z pewnością miało wpływ stałe skupienie podopiecznych w jednym miejscu i brak warunków do właściwej separacji chorych. Niektóre już trafiały do placówki zaniedbane, osłabione lub chore, przez co były bardziej podatne na zachorowania.
Higiena na wyższym poziomie niż w zwykłych domach
Zgony były częste pomimo wysokich standardów higienicznych w placówce. Pomieszczenia często wietrzono, nawet zimą dwukrotnie w ciągu doby, utrzymując odpowiednią dla zdrowia temperaturę (17-18 stopni). Codziennie czyszczono podłogi, myto drzwi i okna, regularnie sprzątano łazienki i toalety. Jedynie pościel zmieniano raz w miesiącu, choć w razie potrzeby częściej.
Co charakterystyczne dla tamtych czasów, w pokojach ustawiano spluwaczki ze środkiem dezynfekcyjnym, które codziennie opróżniano i myto. Przy dużej liczbie chorych płucnych oraz wobec panującego powszechnie zwyczaju wypluwania wydzieliny, łatwiej było postawić takie naczynia, niż zmieniać nawyki. Warto tu dodać, że spluwaczki były również na stanie gmachów publicznych, biur i urzędów.
Dzieci uczono porannego mycia do pasa i wieczornego rąk i twarzy oraz płukania ust i gardła. Kąpiel z myciem głowy urządzano raz w tygodniu. Bieliznę zmieniano przynajmniej raz w tygodniu, skarpetki lub pończochy dwukrotnie. Jak na owe czasy podobny rytm higieniczny był ponadstandardowy i pewne jest, że w wielu domach dzieci nie mogłyby liczyć na podobne luksusy.
Regularna nauka
Moja babcia, przedwojenna mieszkanka Oksywia i uczennica szkoły powszechnej mieszczącej się naprzeciwko (dziś mieści się tu V LO im. Stanisława Dąbka) wspominała, że część jej lekcji odbywała się właśnie w budynku sióstr. Niekoniecznie tylko religia, choć właśnie kaplicę pamiętała najlepiej.
Z kolei dzieci ze schroniska uczęszczały do szkoły publicznej. Przedwojenne oddziały szkolne były bardzo przepełnione, co skutkowało poszukiwaniem sal zastępczych. To jednak temat na inną okazję.
Na koniec warto dodać parę słów o późniejszych losach domu. Przed końcem 1939 r. okupant wysiedlił zakonnice i podopiecznych schroniska. W 1945 r. siostry wróciły na Oksywie, zakładając dom dziecka. Wywłaszczone na początku lat 50., w 1957 r. wróciły do budynku, którego część przeznaczono na szkołę. Od 1968 r. zakon ponownie jest prawowitym właścicielem obiektu, w którym obecnie m.in. prowadzone jest przedszkole.
Powyższy artykuł dedykuję miłośnikowi Oksywia - dr. Robertowi Ciechanowiczowi, w podziękowaniu za opiekę szpitalną.
Podczas prac nad tekstem korzystałem głównie z dokumentów przechowywanych w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy oraz uzupełniająco z książki ks. Jerzego Więckowiaka "Kościół katolicki w Gdyni", Pelplin 2000.
O autorze
Dr Marcin Szerle
historyk, muzealnik, przewodnik turystyczny, kierownik Działu Historycznego w Muzeum Miasta Gdyni
Opinie (44) 3 zablokowane
-
2019-04-22 08:53
Ja też żyję higienicznie
i zmieniam bieliznę raz na tydzień.
- 6 0
-
2019-04-22 14:21
(1)
Pamiętam jak w latach osiemdziesiątych budynek ten pełnił funkcję hotelu robotniczego dla pracowników portu Gdynia, także nie mógł być zajmowany przez zgromadzenie sióstr , nastąpiło to po transformacji ustrojowej.
- 4 2
-
2019-04-22 20:53
uwaga
Cały tekst jest napisany nierzetelnie, na odwal...
- 1 0
-
2019-04-22 20:54
korzystał z z książki ks. Jerzego Więckowiaka
Wstyd!
- 2 2
-
2019-04-23 10:12
brakuje mi (1)
zdjęcia jakiejś siostry z tamtych czasów. Wszak to miedzy innymi o nich jest artykuł.
- 2 0
-
2019-04-25 19:25
bo to sa
siostry wyklete
- 1 0
-
2019-05-09 12:41
Na kursy gospodarstwa domowego uczęszczała moja prababcia (ur. 1912). Zreszta jest na owych zdjęciach reklamowych
- 1 0
-
2020-02-05 20:13
Dom dziecka
W tym domu dziecka spędziłem kilka lat po wojnie...
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.