- 1 Flipper dał się oszukać i stracił 15 tys. zł (410 opinii)
- 2 Akcja ratunkowa nurka przy Westerplatte (160 opinii)
- 3 Dwóch 29-latków z narkotykami (47 opinii)
- 4 Martwe dziki z Karwin miały ASF (232 opinie)
- 5 15 mln zł wygrane w Eurojackpot w Gdańsku (107 opinii)
- 6 Paraliż drogowy na północy Gdyni (172 opinie)
Orunia oczami przedwojennej mieszkanki
- Siedzieliśmy w piwnicy domu przy Dworcowej, a ojciec wychodził na zewnątrz patrzeć, czy nie nadlatują samoloty. Kiedy pewnego dnia w pobliski budynek trzasnęła bomba, to nasz aż się podniósł - opowiada 80-letnia Anita Charlotta Alot. W dziewiątym odcinku cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzieli się przedwojenna mieszkanka Oruni.
Wygonieni ze schronu, musieliśmy nocować w Parku Oruńskim. Ojciec stał pod drzewem. Obserwował, czy nie nadchodzą Rosjanie. On i dziadek byli jedynymi mężczyznami w grupie. Wokół same kobiety i dzieci. Był marzec 1945 roku. Śniegu nie było, ale dokuczał mróz.
Rano ojciec zdecydował, że nie możemy dłużej tu zostać. Wracaliśmy więc w kierunku ulicy Dworcowej , gdzie mieliśmy mieszkanie. Ale na moście nad Kanałem Raduni stali Rosjanie z pepeszami i legitymowali mężczyzn. Tata oddał swój plecak dziadkowi.
- To nie potrwa długo, bo ja nie byłem w wojsku - powiedział na pożegnanie, po czym go zabrali.
Wielka pralnia i farbiarnia
Mój ojciec Bruno Rawalski był farbiarzem i pracował w zakładzie Maxa Kraatza. To była potężna pralnia i farbiarnia, która mieściła się nad Kanałem Raduni . W przednim budynku były między innymi prasowalnie i kuchnia, a w tylnym farbiarnia. Praktycznie codziennie widywałam tu ojca, bo przechodziłam obok idąc do szkoły. Wiedział, w jakich godzinach mam lekcje, więc stawał przy furtce i obserwował czy nadchodzę. Czasami chwilę porozmawialiśmy, czasami tylko mnie pozdrowił i wracał do obowiązków.
Pracował u Kraatza od 1924 roku. Zaczął już jako 14-latek, a po latach stał się mistrzem w swoim fachu. Znał się na chemii, ale też ciężko pracował fizycznie. Bo do farbowania trafiały potężne bele materiałów, a do tego musiał posługiwać się długim drewnianym drągiem podczas mieszania w kadziach. Czuł się głową rodziny i dbał o to, aby w domu były pieniądze.
Z mamą Gertrudą pobrali się w 1933 roku. Ojciec miał niemieckie korzenie. Rodzina mamy, która mieszkała w domu przy ulicy Dworcowej, kaszubskie i polskie. Dziadek Alex, babcia Anna, mama i sześciu jej braci. A w kolejnym roku przyszłam na świat ja. Tata przed szóstą rano przyjął poród. I dopiero potem poleciał do akuszerki.
- Teraz pan przylatuje?! - nie mogła wyjść ze zdziwienia. Po czym przyszła i dokończyła, co trzeba.
Mama była spokojną osobą. Zajmowała się mną i domem. Miałyśmy blisko do rzeźnika, piekarni i do sklepu kolonialnego. Na zakupy jeździłyśmy też do Gdańska. A wracając ze szkoły odwiedzałam babcię Julię. Mieszkała w domu przy ul. Nakielskiej, co miał szerokie drzwi. Otwierało się je w połowie wysokości i wyglądało przez nie, jak przez okno. Babcia zawsze miała bułeczki. Piekła je w dużym piecu na węgiel. I jeszcze wafle wypiekała w stalowej wafelnicy.
Mama smażyła końską wątrobę na kozie
Kiedy wybuchła wojna, wysiudali rodzinę mamy z domu przy Dworcowej. Część braci mamy zdążyła uciec, część trafiła do obozów. Dziadka wywieźli do Stutthofu. Babcię, z najmłodszym jej synem, a moim wujem przenieśli z kolei do jakiejś klitki.
W czasie wojny ojciec dalej pracował u Kraatza. Przed wzięciem do wojska uchroniły go problemy z kręgosłupem i szef. Tłumaczył, że ojciec jest bardzo potrzebny, bo farbuje między innymi dla wojska. W książeczce wpisano więc ojcu, że nie nadaje się do służby. I ten wpis później go uratował.
Kiedy w 1945 roku Rosjanie byli już blisko i odbywały się naloty, schroniliśmy się jak inni w piwnicy. Były tu kartofle, mąka, ocet. Tata przyniósł też rodzynki ze sklepu, a któregoś dnia mięso. Bo koń padł niedaleko naszej ulicy i razem z woźnicą go rozebrali. Pamiętam, jak mama smażyła w piwnicy wątrobę tego konia na kozie. Bo ojciec wcześniej podłączył piecyk, a i węgiel był przygotowany.
Siedzieliśmy więc w piwnicy, a ojciec wychodził na zewnątrz patrzeć, czy nie nadlatują samoloty. Zdarzyło się, że w pobliski budynek trzasnęła bomba, to nasz aż się podniósł. Rozkazano więc nam przenieść się do schronu. Wszyscy musieli iść. Została tylko sąsiadka z góry - samotna, starsza kobieta. Powiedziała, że nigdzie nie idzie. Kiedy wróciliśmy z tułaczki, nie żyła.
W schronie, do którego trafiliśmy, oprócz ojca i dziadka były same kobiety i dzieci. W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi i zobaczyłam pepeszę. Po schodach szli Rosjanie. Kobiety były przerażone. Pierwsze słowa, jakie padły, to było: ury, ury, ury. Kobiecie bliżej wejścia zerwano z ręki zegarek. Mama zdążyła zdjąć i założyć na kostkę. Kiedy zbliżyli się do niej, pokazała, że nic na ręce nie ma.
Po czym żołnierze zobaczyli ojca i dziadka. Wyprowadzili więc wszystkich ze schronu i kazali po prostu iść. Ojciec zdecydował, że grupa pójdzie przez mostek, pralnię i dalej na Raduńską. Każdy miał swój tobołek. Mama uszyła nam wcześniej worki, które ojciec ufarbował na czarno. Można je było zawiązać sznurkiem u góry i założyć na plecy. Ja miałam mały, mama trochę większy, a tata największy. Ostatecznie doszliśmy przez pola do parku. Tam spędziliśmy mroźną noc. Po czym kolejnego dnia, kiedy wracaliśmy, Rosjanie zabrali na moście ojca. Nam kazali iść w kierunku parku.
Drut kolczasty na kobiety
Szliśmy więc ulicą i dalej polami aż dotarliśmy prawie że do Starogardzkiej. Był tam wielki stóg siana. Prawie jak dom. Dookoła niego siedziały przeważnie kobiety. Mamę wepchnęliśmy bardziej w stóg i przykryliśmy kocem. A dziadek ze mną usiadł na brzegu. Bo dziadek bardzo szybko się zorientował, o co tu chodzi.
Po drugiej stronie ulicy stał jednopiętrowy dom. Usłyszałam krzyki, więc zapytałam, co się dzieje.
- Ty nic nie pytaj, tylko siedź cicho - odpowiedział dziadek.
Dwóch z dużymi latarkami szło wokół stogu. I tak sobie wybierali. Zatrzymali się też przy mnie. Miałam na sobie czarny płaszcz i kołnierz z białego królika, a na głowie czapkę. Kazali mi wyjść. Na co dziadek z grubej rury po polsku:
- Jesteście ślepi?! Co wy w ogóle chcecie od tego dziecka?! Ona ma dziesięć lat!
Byli zdumieni. Pogadali jeszcze z dziadkiem, a że mówił po polsku, to mnie zostawili. Pytałam się potem dziadka, co oni chcieli ode mnie. A on oczywiście nie mógł mi powiedzieć. Mówił tylko, że mam milczeć i że mama jest ocalona.
Z domu dalej dochodziły krzyki. Kiedy Rosjanie świecili latarkami, widziałam z daleka schody.
- Co to za kółka? - zapytałam dziadka, bo widziałam coś przy poręczy.
- To drut kolczasty.
Kobiety nie miały jak uciec.
Dziadek idzie na zwiady, ojciec gotuje
Kiedy nastał ranek, kazali nam wstać i iść. Prowadzili nas Traktem Świętego Wojciecha. W Lipcach był taki jednopiętrowy żółty dom z szeroko otwartymi oknami. Tam byli wszyscy mężczyźni, których złapali. Tata też. Kiedy zobaczył naszą kolumnę, dostał się do okna.
- Czekajcie na mnie, bo ja i tak wrócę - zdążył powiedzieć.
A nas prowadzono dalej. Dotarliśmy do ogrodnictwa, gdzie było wiele szklarni z dużymi stołami. Ludzi postawiano pod płot. A że my późno przyszliśmy, staliśmy w pierwszym rzędzie. I znów chowaliśmy mamę. A oni ciągle przychodzili po kolejne.
Zabrali też młodą, przystojną kobietę, która była matką. Później dowiedzieliśmy się, że została z rosyjskim oficerem. Nie chciała być dalej maltretowana przez żołnierzy.
Nas popędzili dalej i doszliśmy do Gościnnej. Dziadek zdecydował, że odłączamy się od grupy. I we dwie rodziny próbowaliśmy wrócić do domu. Na zwiady poszedł dziadek. Długo nie wracał. Zatrzymali go, ale wytłumaczył się i trafił do komendantury w budynku przy Dworcowej 8 . Udało mu się załatwić przepustkę dla dwóch rodzin.
W domu wszystko było splądrowane. Ci, którzy tu byli pod naszą nieobecność, załatwiali potrzeby gdzie popadnie. Nawet w szufladach regału sąsiadki. Na szczęście już podczas nalotów, zapakowaliśmy serwisy i szkło, a ojciec zaniósł je na strych i zamknął drzwi na klucz. Przedmioty ocalały.
Podobnie jak inni mężczyźni ojciec dalej przebywał w Lipcach. Wozili ich do lasu i na pola. A mojego ojca zapytali, czy umie padłe konie rozbierać. Gotował im więc koninę i peluszki. Któregoś dnia jakichś Rosjanin przyprowadził go do domu. Pozwolił nawet ojcu zabrać ze sobą kawałek koniny. Żołnierz został w pokoju, a ojciec poszedł do kuchni.
Tata miał wielki czyrak na plecach w okolicy kręgosłupa. Bardzo cierpiał. Mama rozcięła mu go i wycisnęła to, co było w środku. Później założyła opatrunek. Ojciec poczuł się trochę lepiej. Rano wrócił z Rosjaninem do Lipiec.
Tu się urodziłem, tu będę umierał
Kiedy ojca nie było, siedzieliśmy w domu. A mama pracowała jako kucharka w kuchni polowej, która mieściła się w budynku po drugiej stronie ulicy. Potem okazało, że Rosjanie poszukiwali kogoś więcej niż tylko kucharki. Mama musiała uciekać przed Kozakiem przez okno. Zgubiła go wpadając w korytarz pod "szesnastką". Później poleciała na schody i schowała się u nas.
Kilka dni po tym jak odwiedził nas ojciec, Rosjanie zaczęli szykować się do wyjazdu. Na Dworcowej stanęły samochody i przyczepy. Żołnierze zrobili sobie bal. Była muzyka, panie w mundurach i tańce na platformie samochodowej. Wyszliśmy na balkon. Moja mama chowała się z tyłu. Zauważył ją jednak Kozak. Chciał strzelać.
- Czy wyście zgłupieli?! Do środka! - krzyczała sąsiadka.
Już nie patrzyłyśmy, co dzieje się na ulicy. A Rosjanie ładowali wszystko, co znaleźli i uznali za przydatne. Straciliśmy maszynę do szycia Singera i akordeon ojca. Z domu zginęły też wszystkie materace i dywany. Te drugie znaleźliśmy w Kowalach. Tam po prostu leżeli na nich ranni.
Kilka godzin po tym, jak wyjechali Rosjanie, wrócił ojciec z wózkiem koniny. Choć prawie cała rodzina wyjechała później z Oruni do Niemiec, postanowił, że zostaniemy.
- Tu się urodziłem, tu będę umierał - zawsze mówił.
Po wojnie ojciec odgruzowywał zakład Kraatza. Następnie pracował w pralniach u prywaciarzy. Najpierw w Gdyni, a później we Wrzeszczu. Po czym otworzył farbiarnię i pralnię na Oruni. Prowadził ją razem z panem Mienikiem. Wyposażenie sprowadzane było nawet z Poznania. Na parterze stał wielki piec i kadzie. Pamiętam też maszynę do wyżymania na korbę. Trzeba było mieć sporo siły, żeby jej używać. Pralnia działała do połowy lat 70.
A ja we wrześniu 1945 roku poszłam do polskiej szkoły. Klasa koedukacyjna, dzieci w różnym wieku. Niemcy, przyjezdni z Wileńszczyzny i z centralnej Polski. Nauczono mnie doskonale pisać i przekazano wiedzę matematyczną. Do dziś słupki mogę podliczać i nie potrzebuję do tego żadnego komputera. Ciągle dziękuję Bogu, że jestem w takiej formie. Niedługo będę świętować swoje 81. urodziny.
Poznaj też historią oruńskiego kościoła. Materiał archiwalny
Opinie (106) 3 zablokowane
-
2015-10-19 01:59
Jak ja nienawidze twgo sowieckiego bydla !!! zycze aby kazdy rusek zdechl (1)
- 3 6
-
2015-10-19 07:16
Och jaki ty zacny
Wyobraź sobie że wielu tych rusków zostawiło swoje nasienie w niewiastach z pomorza i może być tak że życzysz komuś aby zdechł a sam nim jesteś.
- 4 1
-
2015-10-19 07:15
Kaszubki wychodziły za niemców z biedy
W mieście nawet gdy się było robotnikiem życie było łatwiejsze tym bardziej że w tamtych czasach kobiety nie pracowały raczej w miastach a zajmowały się domem i dziećmi.
- 7 1
-
2015-10-19 08:16
Czy drugi od prawej z Anitą na rękach na pewno stoi ?- jak sugeruje autor artykułu. (1)
- 1 1
-
2015-10-19 10:24
A może to ten co stoi trzeci od prawej?
- 0 0
-
2015-10-19 09:06
Sowieci to azjatycka dzicz
To sie nie zmieni..
Ruskie zawsze bedą skażeni mongolską niewolą i mentalnością.
Z Niemcami możemy sie mordować, ale jest to w ramach jednej cywilizacji.
Ruskie hordy, przed którymi broniliśmy Europę przez wieki to regres i barbaria..
Podobnie jak z islamem, czyli doktryną pastuchów sprzed 1500 lat...- 7 3
-
2015-10-19 09:58
wyzwoliciele
Moja Mama tez mogla by niejedno opowiedzieć o wyzwolicielach. Tez miała niebywale szczęście, ze udało jej się uciec przed gwałtem i smiercia. Dotychczas jak widzi w tv ruski szynel, boi się.
- 8 0
-
2015-10-19 10:30
Ząb mnie boli.
- 4 0
-
2015-10-19 10:50
Panie Gilewicz, tak się sieje nienawiść, celowo przemilczając czym była dla Rosjan druga wojna światowa, to nie był rosyjski pomysł - całkowita likwidacja państwa niemieckiego.
- 3 2
-
2015-10-19 13:44
Sowieci
Tylko tak można skomentować:
https://www.youtube.com/watch?v=xuK0gUmLnt8- 1 0
-
2015-10-19 14:32
czy farbiarnia spelaniala wymogi ue?
- 4 2
-
2015-10-24 19:57
Tu się urodziłem, tu będę umierał.
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.