• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Ludzie Trójmiasta: Strefa czarnobylska nie ma dla niego tajemnic

Anna Moczydłowska
6 kwietnia 2019 (artykuł sprzed 5 lat) 
- Dopiero widok tego miejsca pozwala w pełni zrozumieć fakty. Widok mrocznej budowli i świadomość tego, co się tam wydarzyło podziałały na mnie obezwładniająco. Wokół czuło się atmosferę bólu, beznadziei i śmierci - mówi Tomasz Ilnicki. - Dopiero widok tego miejsca pozwala w pełni zrozumieć fakty. Widok mrocznej budowli i świadomość tego, co się tam wydarzyło podziałały na mnie obezwładniająco. Wokół czuło się atmosferę bólu, beznadziei i śmierci - mówi Tomasz Ilnicki.

Wybuch reaktora elektrowni atomowej w Czarnobylu to jedno z najbardziej dramatycznych wydarzeń końca XX wieku w Europie. Dziś - ponad 30 lat później - teren przed laty dotknięty skażeniem nazywany jest Strefą. Gdańszczanin Tomasz Ilnicki, bohater cyklu "Ludzie Trójmiasta", odwiedził ją kilkunastokrotnie. To miejsce i emocje panujące wokół niego stały się jego największą pasją. Ostatnio pisaliśmy o Karinie Kończewskiej i dniu, który zmienił całe jej życie.



Czy pojechał(a)byś do Czarnobyla?

Zaczęło się niewinnie - od gry komputerowej. Gdy w czasie jednej z wirtualnych misji bohater Tomka poruszał się ulicami opuszczonej Prypeci, miasta-widma położonego około 3 km od osławionej elektrowni czarnobylskiej, zamarzył, by niczym postać z monitora znaleźć się pośród zarośniętych i opuszczonych ruin. Chciał poczuć pustkę i duszę miejsca, w którym niegdyś tętniło życie. Większość zapomniałaby o tym pomyśle razem z wyłączeniem komputera. Ale nie on.

- Podjąłem decyzję, od której nie było odwrotu. Czarnobyl wydawał się dokładnie tym, czego od dawna podświadomie szukałem. Czymś innym, niż wszystko, czego dotąd próbowałem - Tomasz Ilnicki wspomina dziś ten moment.
Niczego nie pragnął wówczas bardziej niż zatopienia się w eksploracji miejsca katastrofy jądrowej, do której doszło 26 kwietnia 1986 roku. W reaktorze jądrowym bloku energetycznego nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej - w wyniku przegrzania reaktora - doszło wówczas do wybuchu wodoru, pożaru oraz rozprzestrzenienia się substancji promieniotwórczych. W wyniku awarii skażeniu promieniotwórczemu uległ ogromny obszar a wyemitowana z uszkodzonego reaktora chmura radioaktywna rozprzestrzeniła się po całej Europie.

Chcesz się podzielić z nami swoją historią? A może znasz kogoś, o kim powinniśmy napisać? Czekamy na maile: ludzietrojmiasta@trojmiasto.pl

  • "Mieszkańcy musieli zostawić wszystko i ruszyć w nieznane. Nigdy nie dostali szansy powrotu do swojego starego życia. Kiedy po kilku miesiącach zostali na chwilę wpuszczeni do Strefy, najczęściej okazywało się, że ich dobytek jest rozkradziony."
  • Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.
  • Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.
  • Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.

Szaleństwo dozymetru



W pewne wrześniowe popołudnie Tomasz wsiadł do autokaru, który miał zawieźć go ku przygodzie życia. Adrenalina dudniła mu w uszach, kiedy pierwszy raz postawił stopę w Strefie. Teren ten ma powierzchnię ok. 2,5 tys. m kw. - podobną do Luksemburga - ale prawdziwą grozę, jakiej szukał, poczuł dopiero, gdy stanął twarzą w twarz z potężnym blokiem nr 4 i reaktorem ukrytym w jego wnętrzu.

- Dopiero widok tego miejsca pozwala w pełni zrozumieć fakty. Widok mrocznej budowli i świadomość tego, co się tam wydarzyło podziałały na mnie obezwładniająco. Wokół czuło się atmosferę bólu, beznadziei i śmierci - opowiada.
To tam pierwszy raz zobaczył podwyższony poziom radioaktywności na dozymetrze. Urządzenie badające jej poziom to obowiązkowy atrybut penetratorów strefy. W czasie każdej wyprawy "goście" mają go przy sobie, a każdorazowy wzrost poziomu napromieniowania to dla poszukiwacza przygód zastrzyk adrenaliny.


- Jednostką, którą mierzy się poziom napromieniowania jest siwert - tłumaczy Tomasz. - Milisiwert to jedna tysięczna siwerta, a mikrosiwert - jedna milionowa. Przy poziomie 3-4 siwertów na godzinę ginie połowa populacji. W Europie mamy do czynienia z ok. 0,1 mikrosiwerta. W strefie jest tak samo, za wyjątkiem konkretnych, znanych eksploratorom miejsc. Tam dozymetr szaleje.

Kombinezony w piwnicy



Tomek, od kiedy odkrył swoją fascynację Czarnobylem, z każdą wizytą coraz głębiej eksplorował nawet najbardziej zakazane fragmenty tego owianego tajemnicą miejsca. Opowiada o nich na licznych prowadzonych przez siebie prelekcjach. Rozpoczął nawet pracę jako pilot opiekujący się grupą podczas zwiedzania Strefy, a nieoficjalnie pełni funkcję przewodnika [tylko Ukraińcy mogą być licencjonowanymi przewodnikami - przyp. red.].

Dziś doskonale wie, gdzie konkretnie pójść, by natrafić na klapę, która odsłoni wysoce napromieniowaną studzienkę. Na pamięć zna drogę do piwnic szpitala, gdzie można natknąć się na niepozorny, ale silnie napromieniowany kawałek materiału. Leży tam nieruszany od dziesięcioleci - podobnie jak strażackie kombinezony, których wyblakłe zwoje opowiadają tragiczną historię tego miejsca.

To właśnie kombinezony przybyłych na miejsce jako pierwszych po katastrofie ukraińskich strażaków do dziś zalegają w szpitalnych piwnicach i nawet po ponad trzech dekadach od wybuchu reaktora wykazują silne napromieniowanie. Miejsce ich spoczynku jest obowiązkowym punktem na mapie amatorów wrażeń.

Tomek: - Właściciele kombinezonów, ukraińscy strażacy, jako pierwsi dotarli na miejsce katastrofy 1986 roku. Zaczynając usuwać skutki awarii reaktora, nie mieli pojęcia, z jak ogromnym zagrożeniem przyszło się im zetknąć. Dopiero po kilku godzinach, gdy zaczęli dostawać nudności, wymiotować i mieć zawroty głowy, zorientowali się, ze wybuch niesie ze sobą poważniejsze konsekwencje, niż przypuszczali.
Choć błyskawicznie przewieziono ich do specjalistycznej kliniki, na ratunek było za późno. Dniami, a nawet tygodniami trawiła ich choroba popromienna, w czasie której ciało po prostu się rozpada. Wystarczyło, że prześcieradło na łóżku było zagięte, a skóra, która go dotknęła odchodziła płatami. Wszyscy ci strażacy zmarli w ciągu kilku czy kilkunastu dni. Spotkała ich jedna z najbardziej bolesnych śmierci, jaka istnieje.

  • Niektórzy nigdy nie zdecydowali się wrócić i rozdrapywać bolesnych wspomnień - być może do tego grona należą właściciele psa, którego zmumifikowane zwłoki wciąż spoczywają w jednym z mieszkań.
  • Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.
  • Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.
  • Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.

Piwo z widokiem na pożar



Nie tylko strażacy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Zwykli mieszkańcy Prypeci wyszli, jak stali. W końcu zostawiali swoje mieszkania, ubrania, życia - jak obiecali im żołnierze, którzy przeprowadzało ewakuację - tylko na trzy dni.

Tomasz: - Trudno im się dziwić. Świadkowie tamtych wydarzeń, z którymi rozmawiałem mówili: "Kiedy była wojna, z nieba spadały bomby, a nad głowami huczały samoloty. Wiedzieliśmy, że dzieje się coś bardzo złego". Tym razem panował spokój i cisza, a do tego piękna kwietniowa pogoda. Nikt nie mógł wiedzieć, co nadchodzi.
Feralnego dnia eksplozję w elektrowni miały usłyszeć tylko osoby pracujące na jej terenie - i, jak wynika z relacji świadków, wcale nie była ona spektakularna. Pracownicy sąsiednich bloków byli wręcz przekonani, że to grzmot nadchodzącej burzy. Nie zdawali sobie sprawy, że wybuchy swoją siłą odrzuciły pokrywę reaktora i zniszczyły dach. W Czarnobylu, oddalonym o 15 kilometrów od elektrowni, nie było ponoć słychać kompletnie nic. Władze również uspokajały, że nic poważnego się nie dzieje.

Cytowani w książce Tomasza Ilnickiego świadkowie są zgodni: ten dzień nie różnił się wiele od poprzednich. Ponoć w szkołach zamknięto okna, ale dzieci wciąż bawiły się na dworze. Według relacji jednej z Ukrainek, na radzie pedagogicznej poinformowano nauczycieli, że zdarzył się niegroźny wypadek. Młodzież miała udać się na wzgórze i popijając piwo, oglądać pożar elektrowni. Ewakuacja rozpoczęła się dopiero następnego dnia o godz. 14.

Tomasz: - Słucham tych wspomnień, a potem będąc w Strefie, wchodzę do ich domostw. Do dziś można znaleźć w nich choćby porozrzucane kartki z osobistymi życzeniami na rozmaite okazje. Te drobne symbole pozwalają mi wyobrazić sobie, że życie tych ludzi stanęło na głowie w ciągu jednego dnia. Musieli zostawić wszystko i ruszyć w nieznane. Nigdy nie dostali szansy powrotu do swojego starego życia. Kiedy po kilku miesiącach zostali na chwilę wpuszczeni do Strefy, najczęściej okazywało się, że ich dobytek jest rozkradziony.

Pies, który zastygł w oczekiwaniu



Niektórzy nigdy nie zdecydowali się wrócić i rozdrapywać bolesnych wspomnień - być może do tego grona należą właściciele psa, którego zmumifikowane zwłoki wciąż spoczywają w jednym z mieszkań.

- W moim poczuciu zastygł w pozie oczekiwania - na dowód swoich słów Tomek pokazuje zdjęcie, które wykonał. - Wydaje mi się, że umarł nie tylko z głodu, ale też z tęsknoty. I to jest w tym wszystkim najbardziej przerażające: retrospekcja, która dokonuje się w głowie. Okoliczności były w końcu dramatyczne - właściciele myśleli, że ich ewakuacja potrwa chwilę. Zostawili zwierzętom wodę i jedzenie, pogłaskali na pożegnanie. Nigdy więcej nie wrócili do swoich domostw, a ich pupil czeka na nich już przeszło trzydzieści lat.
Pomimo wizerunku miejsca opuszczonego, na terenie strefy żyją dziś ludzie. Najlepiej mają ci, którzy przebywają w samym Czarnobylu. To normalnie funkcjonujące miasteczko, w którym mieszkają pracownicy przyjeżdżający na dwutygodniowe zmiany. Mają dostęp do wody i prądu, jest tu poczta, sklepy i hotel dla turystów.

Drugą grupą, która od lat żyje na tym obszarze są "samosioły", czyli rdzenni mieszkańcy, którzy wbrew obowiązującemu od 1991 roku prawnemu zakazowi osiedlania się na terenach uznanych za skażone powrócili do swoich domów, z których zostali ewakuowani. Wielu z nich praktycznie nie ma kontaktu ze światem zewnętrznym. Są samowystarczalni: na terenie Strefy wykluczenia hodują rośliny, którymi się żywią.

- Od trzydziestu lat spożywają żywność wyhodowaną na skażonym terenie - zauważa Tomasz. - I żyją. Niech więc każdy odpowie sobie, czy te tereny wciąż są tak niebezpieczne, jak wydaje się wielu. Nie można demonizować tego miejsca. Promieniowanie ma to do siebie, że w jednym miejscu występuje, a w innym zupełnie nie - zależnie od tego, gdzie opadnie.
Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla. Zdjęcia wykonane podczas podróży do Czarnobyla.

Strefa dla wizytatorów


W ciągu ostatniego roku Strefę czarnobylską odwiedziło około 50 tys. turystów. Turystyka rozwija się tam od końca lat 90. Wjazd turystów - a raczej wizytatorów, bo turystyka oficjalnie jest tam zabroniona - jest ściśle kontrolowany. Komercyjny zarobek jednak kwitnie, a przy wjeździe sprzedawane są nawet pamiątki: koszulki, smycze, kubki z logo Strefy.

Sama Strefa wygląda jak skansen - od 1986 roku nikt nie podjął próby zmiany wyglądu tego miejsca. Może oprócz handlarzy złomu, którzy oficjalnie - to słowo często przewija się w relacjach Tomka - nie mogą wywieźć swoich zdobyczy poza obszar Strefy wykluczenia. W praktyce jednak czynią to na dużą skalę. Wśród pasjonatów chodzą słuchy, że do dziś w Kijowie na rynku można znaleźć napromieniowane części do aut.

- Obecnie Strefa umiera, bo jest ograbiana przez złomiarzy. Pierwszy raz byłem tu w 2012 roku i widzę ogromną różnicę w porównaniu do dnia dzisiejszego - mówi Tomasz Ilnicki.
Mimo to nie brakuje chętnych na poznanie tajemnic czarnobylskiej katastrofy. Naprzeciw ich oczekiwaniom wychodzą liczne biura podróży. Większość osób zwiedza strefę bardzo pobieżnie, oglądając budynki z zewnątrz, a cały krajobraz z okien autokaru. Pasjonaci wolą wejść do środka. Wchodzenie do budynków i wspinanie się na konstrukcje obarczone są jednak ryzykiem - jeśli poszukiwacza przygód nakryje strażnik, zostaną wyciągnięte konsekwencje i może to zakończyć się wydaleniem i zakazem wjazdu na teren Strefy.

Tomasz podejmuje ryzyko i wchodzi ze współtowarzyszami do środka, penetrują wspólnie upiorne wnętrza. Wszystko w małych grupkach - w kombinezonach, maskach i kaloszach, które wyjeżdżając zostawiają na miejscu. Dzięki temu czuć prawdziwy klimat Czarnobyla, mówią.

- Ludzie czasami nie zdają sobie sprawy, jak bardzo stresująca jest dla nich wizyta w takim miejscu. Niektórzy dostają biegunki, innych boli głowa. Spotykałem się też z odruchem plucia u osób, które nie robią tego na co dzień. Jakby chciały wypluć jakieś zagrożenie. Być może jest to spowodowane wspomnieniami mieszkańców, które przeczytali wcześniej i w których ci zwierzali się, że czuli w ustach metaliczny posmak - opowiada Tomek.

I dodaje: - Jeśli ktoś chce odbyć po prostu ciekawą lekcję historii, jeden dzień w Strefie wystarczy w zupełności. Jeżeli natomiast ktoś ma pęd do głębszej wiedzy, fascynuje go ten temat, wtedy warto zatrzymać się w strefie na kilka dni. Jednodniowe wypady to raczej liźnięcie tematu, przy kilkudniowych zaczyna się prawdziwa zabawa.

Miejsce, które każe tęsknić


"Strefa przyciąga z niespotykaną siłą i nie pozwala o sobie zapomnieć. Strefa pełza po umyśle, szepcząc, że tęskni. Ty też tęsknisz, choć jeszcze o tym nie wiesz."

Tymi słowami Tomasz zaprasza do lektury swojej książki "Azyl - zapiski stalkera". Niepokoją, zaskakują, każą sprawdzić, co kryje się na dalszych kartach i zadać pytanie "dlaczego?". Jego książka to rodzaj pamiętnika. Autor relacjonuje w nim swoje wyprawy do czarnobylskiej Strefy wykluczenia, tłumaczy historyczne uwarunkowania tego miejsca i swoją fascynację tym miejscem. Czytam książkę dopiero po spotkaniu z Tomkiem. Jest niezwykle trafnym uzupełnieniem jego opowieści.

Opinie (134) ponad 10 zablokowanych

  • Zona

    Byłem tam w zonie z Tomkiem, zna dobrze jego historię i to miejsce. Jako przewodnik i organizator wyjazdów super gościu. Polecam wyjazdy z Tomkiem.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane