- 1 Rezerwiści idą na ćwiczenia. Kto najpierw? (263 opinie)
- 2 Zabójca z Jagatowa przyznał się do winy (153 opinie)
- 3 Śmierć w stoczni: zabójstwo, a nie wypadek (278 opinii)
- 4 Odliczanie sekund na skrzyżowaniach. Za czy przeciw? (60 opinii)
- 5 Budują nowy ruch miejski (15 opinii)
- 6 Nabrzeże Hanzy na Wyspie Spichrzów (151 opinii)
Reklama "na cwaniaka". Nie ma na nią mocnych
15 stycznia 2014 (artykuł sprzed 10 lat)
Prosty przepis na bezpłatną reklamę w centrum miasta: zdezelowany samochód oklejony reklamami, zaparkowany przy jakiejś ruchliwej ulicy. Niestety jest to zarazem przepis na to, jak skutecznie oszpecić miasto.
W Barcelonie nie można w ogóle rejestrować takich aut, w Wiedniu każda, nawet najmniejsza reklama musi mieć pozwolenie na umieszczenie na wskazanym przez właściciela nośniku.
- Prawo w miastach Europy Zachodniej jest bardziej restrykcyjne pod tym względem - mówi Aleksandra Stępień ze Stowarzyszenia Miasto Moje A W Nim, które walczy z chaosem wizualnym w przestrzeni publicznej. W Polsce zachowujemy się tak, jakby odkrywanie na nowo fortelu z wozem Drzymały sprawiało nam wciąż dziką satysfakcję.
Bo w Polsce reklamy na kołach można parkować nawet w reprezentacyjnych punktach miast - przepisy na to pozwalają.
Czytaj też: Czy parki kulturowe ograniczą reklamy w Trójmieście?
Temat jest trudny, prawo nieprecyzyjne a procedury czasochłonne - mówią przedstawiciele gdańskiej Straży Miejskiej. Auto, chociaż całe oklejone, według ustawodawcy nie jest nielegalną reklamą, tylko po prostu samochodem, który może parkować gdzie chce, byle zgodnie z zasadami ruchu drogowego.
- Mamy związane ręce. Mieszkańcy często skarżą się na auta miesiącami zaparkowane gdzieś w zatoczkach i na parkingach. Ale o ile nie łamią żadnych przepisów, nie możemy nic zrobić. Odholować auto można tylko wtedy, gdy samochód nie ma tablic rejestracyjnych lub na pierwszy rzut oka jest w takim stanie technicznym, że nie nadaje się do jazdy - stwierdza Miłosz Jurgielewicz, rzecznik gdańskiej Straży Miejskiej.
Ale auta-reklamy, chociaż leciwe, to jednak oficjalnie wrakami zazwyczaj nie są.
Według Michała Szymańskiego z Referatu do Spraw Estetyzacji Gdańska istnieje coś takiego jak "reklama cwaniacka", a oklejone auta to kolejny szczebel w jej ewolucji - po lawetach i doczepkach na dachach samochodów, z którymi walczono długo ale skutecznie.
- Gdańsk robi w tym przypadku więcej, niż jakiekolwiek inne miasto. Wykorzystujemy prawo do granic możliwości, powołaliśmy nawet specjalny zespół do spraw usuwania obiektów zlokalizowanych samowolnie na miejskich nieruchomościach. Udało nam się usunąć dwa takie pojazdy - jeden z doczepioną konstrukcją na dachu, drugi z odstającymi elementami nadwozia i przesłoniętymi szybami.
- Takie auta traktowane są jak np. taksówki czy ciężarówki oklejone reklamami. Tak więc ZDiZ za reklamy naklejone na drzwiach lub szybach samochodu ukarać nie może. Może ukarać za nielegalne postawienie reklamy w sensie reklamy np. na billboardzie, ale za postawienie oklejonego auta już nie. Możemy natomiast nałożyć karę za nieopłacony postój - informuje Katarzyna Kaczmarek, rzecznik gdańskiego ZDiZ.
Czytaj też: Gdynia zaczyna walkę z reklamami
- Nazwałbym to nieestetyczną formą omijania prawa - mówi Jacek Piątek, gdyński plastyk miejski. My, Polacy, lubimy obchodzić przepisy, do tego brakuje nam podstawowej edukacji estetycznej. Kończy się tym, że jeżeli ktoś zarabia pieniądze na takiej reklamie, to zupełnie nie interesuje się, czy ona szpeci otoczenie, czy nie.
Reklama na billboardzie w dobrym puncie miasta kosztuje co najmniej kilkanaście tysięcy złotych rocznie. I tyle właśnie oszczędzają pomysłowi właściciele samochodów z reklamą na dziko. Pozostaje pytanie, czy takie auto - nieestetyczne, nieciekawe, nieprestiżowe - to jeszcze w ogóle promocja czy już tylko anty-reklama.