• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Nowy Jork w Gdańsku. Relacja z koncertu Son Lux w B90

Daria Owczarek
29 września 2018 (artykuł sprzed 5 lat) 
Niebywałą sztuką jest zaaranżować każdy utwór inaczej, jakby reprezentował zupełnie odrębny gatunek. Niebywałą sztuką jest zaaranżować każdy utwór inaczej, jakby reprezentował zupełnie odrębny gatunek.

Zaskakujący, ale totalnie satysfakcjonujący - tak w wielkim skrócie można podsumować koncert nowojorskiego trio Son Lux, które w piątek wieczorem wystąpiło w B90 i zachwyciło zgromadzoną niemal w komplecie publiczność.



Son Lux grywał w naszym kraju już kilkukrotnie. Po raz pierwszy na OFF Festivalu w 2015 roku, chwilę po wydaniu płyty "Bones". Później w warszawskiej Progresji, do której przeniesiono występ ze względu na ogromne zainteresowanie i wyprzedzanie biletów chwilę po wypuszczeniu ich do sprzedaży. Z kolei kilka miesięcy temu mogliśmy ich podziwiać na katowickim festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Na północy jednak pojawiali się po raz pierwszy, ale sądząc po bardzo entuzjastycznym przyjęciu przez trójmiejską publiczność i obietnicach powrotu składanych przez zespół - nie ostatni.

Zanim Son Lux pojawił się na scenie, w roli supportu wystąpił na niej pochodzący z Ghany muzyk i performer SK Kakraba. Artysta zasiadając na podłodze przed dość oryginalnym ksylofonem, zaprezentował zaskakującą odmianę tradycyjnej afrykańskiej muzyki.

Koncert zapowiadaliśmy w naszym Kalendarzu imprez oraz cyklu Planuj tydzień - czytaj zawsze w czwartek o godz. 10.

Kilkanaście dni temu grupa udostępniła nową, zaledwie 13-minutową EP-kę, na której dzieje się tak dużo, że trudno właściwie za tym nadążyć. Nie inaczej jest na ich koncertach. Choć jest ich tylko trzech, potrafią zagrać z niemal orkiestrowym rozmachem, a potrzebują do tego jedynie perkusji, gitary i syntezatora.

  • SK Kakraba zaprezentował zaskakującą odmianę tradycyjnej afrykańskiej muzyki.
  • Publiczność podczas występu Son Lux.
  • Kilkanaście dni temu grupa udostępniła nową, zaledwie 13-minutową EP-kę, na której dzieje się tak dużo, że trudno właściwie za tym nadążyć. Nie inaczej jest na ich koncertach.
  • Tego wieczoru bardziej można było ich usłyszeć, niż zobaczyć, bo niemal przez cały występ spowici byli w ciemnościach, który od czasu do czasu przecinał strumień światła.
  • Grupa stworzyła świetną muzyczną klamrę.

Niebywałą sztuką jest zaaranżować każdy utwór inaczej, jakby reprezentował zupełnie odrębny gatunek. Ekipa dowodzona przez Ryana Lotta z niezwykłą lekkością i naturalnością łączy eksperymentalną elektronikę, z melodyjnym brzmieniem gitary i elementami jazzowymi. Tym sposobem Son Lux nie daje zamknąć się w gatunkowych szufladkach.

Tego wieczoru bardziej można było ich usłyszeć, niż zobaczyć, bo niemal przez cały występ spowici byli w ciemnościach i dymie, który jedynie od czasu do czasu przecinał pojedynczy strumień światła. To, co jednak dało się usłyszeć, to przede wszystkim bezbłędne wyważenie każdego dźwięku i przestrzeń pozostawiona każdemu z muzyków na popisanie się swoimi umiejętnościami. Najlepszym przykładem może tu być kilkuminutowe solo perkusyjne - zasłużenie nagrodzone gromkimi brawami - czy płynne połączenie przez Ryana głównego wokalu z chórkami.

Zobacz także: Koncerty w październiku w Trójmieście. Przegląd imprez

Niestety, pierwsza połowa koncertu traciła na swej atrakcyjności za sprawą płaskiego i zbyt cichego dźwięku, który nie był w stanie utrzymać skupienia publiczności i tym samym zagłuszyć dość głośnych rozmów wśród zgromadzonych. Później na szczęście udało się rozwiązać ten problem i wyciągnąć z brzmienia Son Lux to, co najlepsze.

Grupa stworzyła świetną muzyczną klamrę zagranym już na początku, chyba najbardziej wyczekiwanym, "Easy", przeplatając gdzieś w środku między nowym materiałem absolutnie przepiękne "Labor" i kończąc przedłużoną wersją "Lost It To Trying", pozostawiając publiczność w zachwycie i z apetytem na więcej.

Muzycy ewoluowali na przestrzeni kilku ostatnich lat i wyraźnie skręcili w stronę niczym nieskrępowanej improwizacji, która przyjmuje z jednej strony zadziwiająco spójną, a z drugiej dość swobodną formułę. Najlepiej oddają to słowa wokalisty, wypowiedziane przy okazji dwóch ostatnich utworów zagranych na bis: "Don't jugde, don't be judge. Just do it. Sing".

Ci, którzy przyszli posłuchać Son Lux w całej okazałości, powinni być zachwyceni. Ci, którzy chcieli usłyszeć jedynie przeboje sprzed kilku lat, mogli się nieco rozczarować. Tych drugich było jednak zdecydowanie mniej, co zespół z całą pewnością odczuł podczas tego występu.

Zobacz wszystkie październikowe koncerty w Trójmieście



Wydarzenia

Son Lux

98 zł
muzyka alternatywna, muzyka elektroniczna

Miejsca

  • B90 Gdańsk, Elektryków

Opinie (17)

  • Gusta są różne

    Ale jak dla mnie muzyka klubowa powinna bawić, podrywać do tańca. Jestem fanem muzyki elektronicznej roznego rodzaju. Zespoły jak Son Lux średnio się nadają do klubu. Równie dobrze można by było usiąść ze słuchawkami na wygodnym fotelu i 'przeżywać' kolejne utwory. A w B90 to jak by iść na Aphex Twina potańczyć ; D

    • 2 13

  • Obżydliwe miasto

    • 0 18

  • kuuuuuuuuurde przegapiłem

    • 0 4

  • Widziałam na Tauronie

    Strasznie męczy uszy

    • 1 9

  • Nowy Jork nie zachwycił (12)

    Zatem: byłem na szybkim Son Lux w Gdańsku. Trójmiasto to Trójmiasto, zawsze chętnie tutaj wracam, klubowo-kulturalne otoczenie Stoczni bardzo ciekawe, ale sam koncert?

    Nie chciałbym wymagać zbyt wiele, ale na pewno za bilet w cenie 88 zł mogę wymagać dużo. Przede wszystkim, znając płyty Son Lux, chciałbym usłyszeć na koncercie więcej, niż słyszę na płytach. Nie tyle nawet większego instrumentarium (ale przecież da się, można), co żywej ekspresji (trzeba!), której płyta mi nie da. Zamiast niej dostałem wykonania bardzo wątłe, cherlawe, z ekspresją względem płyty okrojoną, jakąś zupełnie minimalną, wyrzuconą w publiczność od niechcenia.

    Co do instrumentarium, po prostu trio Son Luxowe na scenie. Perka, wokal - bezbłędne, to są właściwie elementy, które robią ten zespół. Reszta, czyli klawisz i gitara - płasko, bez wyrazu, po prostu okropnie. Reszta tej reszty to był zaś półplayback. Próby animowania publiczności - bardzo przeciętne.

    Nie wiem, na którym koncercie Pani Redaktor była, ale nie, Son Lux nie "zachwyciło zgromadzonej niemal w komplenie publiczności". W trakcie koncertu i po dawało się nawet słyszeć głosy niezadowolenia i dyskusje na temat scenicznej słabizny. Nie jest także prawdą, że "choć jest ich tylko trzech, potrafią zagrać z niemal orkiestrowym rozmachem, a potrzebują do tego jedynie perkusji, gitary i syntezatora". Potrzebują półplaybacku, z którego idzie znaczna część elektroniki i bas, a rozmachu nie dodaje to żadnego.

    "To, co jednak dało się usłyszeć, to przede wszystkim bezbłędne wyważenie każdego dźwięku i przestrzeń pozostawiona każdemu z muzyków na popisanie się swoimi umiejętnościami". Też nie. Wokal, perka - w punkt. Klawisz (jakiś prosty, 5-oktawowy kontroler midi, na którym nasz mainman kładł sobie niespiesznie różne akordziki) i szczególnie gitara - cienizna. Nie wiedziałem, że gitarzysta Son Lux na żywo jest po prostu tak cienki, słychać to było w każdej nucie.

    I nie, niestety nie było tak, że "pierwsza połowa koncertu traciła na swej atrakcyjności za sprawą płaskiego i zbyt cichego dźwięku, który nie był w stanie utrzymać skupienia publiczności i tym samym zagłuszyć dość głośnych rozmów wśród zgromadzonych". Po uszach dawało zdrowo - to muzycy nawalili, byli płascy i tyle.

    Niech więc Gdańsk się nie zachwyca, że oto Nowy Jork go po raz pierwszy odwiedził i że "sądząc po bardzo entuzjastycznym przyjęciu przez trójmiejską publiczność i obietnicach powrotu składanych przez zespół - nie ostatni". Nowy Jork łaski żadnej nie robi, Nowy Jork robi sobie wstyd, mało się starając, a trójmiasto i monumentalna Stocznia z jej raczej kumatą muzyczną publiką zasługują na więcej.

    Całe szczęście zafundowałem sobie w tym sezonie na żywo między innymi Onukę i Laibach z opracowaniami Panufnika, więc Son Lux może mi naskoczyć. W pociągu zaś leczyłem się cudowną "Migration" Bonobo. Pozdrówexy i zobaczenia na lepszych graniach!

    • 8 9

    • (9)

      Co za bzdury... Półplayback?! To albo żart, albo o muzyce nie wiesz nic. Zresztą ewidentnie nie wiesz, skoro za mankament koncertu uważasz to, że zespół używał tylko tych instrumentów, których używa... A może by tak dodać, że każdy z utworów rozbudowali improwizacjami, których na albumach nie ma? No ale to by już nie pasowało pod tezę...

      • 2 0

      • (8)

        Posłuchaj "Easy" na górze i powiedz, skąd idą handlapsy na 2 i 4, dęciaki z saxem i bas.

        • 1 0

        • *handclapsy, oczywiście. Ale oprócz nich kilka innych drobiazgów z elektroniki.

          • 1 0

        • (6)

          to się nazywa podkład

          • 0 1

          • (5)

            Dokładnie tak, czyli coś, co leci z playbacku, w tym wypadku - z półplaybacku. Nie mów zatem, że zespół używał tylko tych instrumentów, których używa, ponieważ, tak na oko, między 30 a 50 procent tego, co było słychać na scenie, było po prostu odtwarzane z okrojonych masterów, a nie grane na żywo. Ja myślę, że w takim "Easy" postawienie nawet jednego, jedynego saksofonisty na żywo na scenie, albo zabawy jakimś looperem bossa i robienie handclapsów albo fingersnapów na żywo, spogłosawianie ich, panoramowanie na żywo, zabawy filtrami, czymkolwiek - tak, to byłby jakiś pokaz umiejętności. Perkusja rewela, wokal rewela - reszta wykonu scenicznego i całość w sensie ekspresji po prostu leżała, brzmiało płycej, a nie pełniej niż płyta, a przecież po to chodzę na koncerty, żeby to, co znam z płyty, wreszcie ożyło. Dla mnie zupełnie nie ożyło. Mówię to jako muzyk i realizator z zawodu, ale przede wszystkim - jako słuchacz koncertu.

            • 2 0

            • (4)

              podkład to półplayback? ahahaha Zresztą o czym my rozmawiamy, ktoś, kto twierdzi, że Rafiq Bhatia - znakomity jazzowy gitarzysta - jest słaby, nie może mieć bladego pojęcia o muzyce

              • 1 1

              • (2)

                i tak gwoli ścisłości - piszesz to jako anonim, nie jako muzyk/realizator. jeżeli chcesz, żeby było inaczej, to się podpisz

                • 0 0

              • (1)

                Paweł Uszyński, Folia Soundstudio :) Playback to wszystko to, co jest odtwarzane na scenie, a uprzednio zostało zarejestrowane w studio. Półplayback - częściowo gramy na żywo, a część z tego, co słyszymy, odtwarzamy z nagrań. I tyle. No nic, nie spierałbym się dalej o terminologię, tak czy inaczej - mnie koncert zupełnie nie porwał i spotkałem kilka innych osób, które zareagowały podobnie, więc coś było, jak sądzę, na rzeczy. Jeśli Tobie się podobało - pełen respekt z mojej strony, ale zdania nie zmienię...

                • 4 0

              • Bardzo serdecznie polecam wszystkim posłuchać "TUNEL - Main Theme (Rock Version) - Tomasz J. Opałka" wyprodukowane przez pana krytyka, to daje jasny obraz, z kim mamy do czynienia :D Idę się jeszcze trochę z tego pośmiać. Grunt, że masz wysokie ego, wiedzę i umiejętności niestety mierne.

                • 0 0

              • oczywiście, że półplaypack to podkład instr., czasami też nagrane chórki

                • 1 0

    • Hmmmm

      Dźwięk był na maxa stłumiony,3 razy zmienialem miejsce, ze zeby sprawdzic. Zy gdzies indziej jest lepiej. Poprawilo sie po jakichs 5 kawalkach i koncowka byla juz super, brzmial dobrze w każdym miejscu.

      Nie wiem skąd to niezadowolenie, widzialem son lux 3raz i byl to naprawe koncert na poziomie. Dla mnie duzo bardziej rozbudowane wersje niz na płycie, czasem nie moglem od razu zgadnac co grają, trzeba bylo sie skupic.

      • 1 0

    • Ja byłam na tym samym

      co ta pani. Mnie, chłopakowi i znajomym się bardzo podobało. Nie słyszałam żeby coś było nie tak z dźwiękiem, ale to może przez to, ze byłam pod scena. Były pewnie jakieś słabsze momenty dla kogoś kto bardzo dobrze zna zespół, ale na pewno nie tak, ze wszystko trzeba skrytykować. Zwyczajne malkontenctwo

      • 2 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane