• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Stare zdjęcia gdańskiej Polonii

wysłuchał Jakub Gilewicz
26 października 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Wspomnienia przedwojennych Polaków z Gdańska
Wnętrze domu Droszyńskich podczas przyjęcia komunijnego Stanisławy, starszej siostry Heleny. Wnętrze domu Droszyńskich podczas przyjęcia komunijnego Stanisławy, starszej siostry Heleny.

- W sierpniu, przed wybuchem wojny, przyszedł do mamy człowiek. Powiedział: proszę zrobić wszystko, aby wyjechać do Polski. Mąż jest na liście do aresztowania. Mama przekazała wiadomość ojcu, a on na to: Nigdy w życiu! Kto będzie bronił Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Gdańsku?! - wspomina córka polonijnego działacza Leona Droszyńskiego, który zginął w obozie koncentracyjnym Dachau. W pierwszym odcinku cyklu "Trójmiejskie opowieści" stare fotografie prezentuje i opowiada związane z nimi historie Helena Droszyńska-Babicka, 83-letnia mieszkanka Oliwy.



Ojciec bardzo lubił karasie w maśle. Pewnie do tego były pyry i jakieś warzywa, bo tych u nas nie brakowało. Przy domu mieliśmy warzywniak, a dalej ciągnął się sad - jabłonie, gruszki, śliwki. Działka miała chyba z tysiąc metrów kwadratowych i znajdowała się w Oliwie przy Zimmerstraße, czyli przy dzisiejszej ul. Droszyńskiego. W sąsiedztwie była fabryka lakierów, a dalej fabryka słodyczy Anglas.

Rodzice kupili ziemię od państwa Schwartzów i w 1930 roku postawili na rogu działki prosty, parterowy dom. Trzy pokoje, kuchnia i komórka. Na zewnątrz pompa i wychodek. Dom tymczasowy, bo ojciec chciał zbudować w przyszłości taki z prawdziwego zdarzenia.

Moja starsza siostra Stasia opowiadała, że ojciec był stanowczy i co postanowił, to realizował. Miał sporo zajęć, więc często nie było go w domu. Działał w Gminie Polskiej, w harcerstwie razem z Alfem Liczmańskim zajmował się młodzieżą, a do tego kierował oliwskim Towarzystwem Śpiewaczym "Lutnia". Został nawet prezesem tego ostatniego. To fragment notki, która ukazała się w jednej z ówczesnych gazet:

"Lutni" pod jej nowym zarządem życzymy jak najlepszego rozwoju. Zarazem apelujemy do miłośniczek i miłośników śpiewu, ażeby raczyli się do naszego chóru przyłączyć. Lekcje śpiewu odbywają się regularnie w każdy piątek o 8 godz. wieczorem w "Karlshofie" u pana Wolfa pod dyrygenturą pana Pestki. Nowych członków przyjmuje się na każdej lekcji.


Tak, tata sporo śpiewał i rozpieszczał mnie, bo byłam jego najmłodszą córką. Zawsze wracał z bananem lub z czekoladą.

***

Pamiętam, jak mama co dzień rano odprowadzała mnie do dworca. Obok niego, w jednym z kolejowych domów, mieszkali państwo Formelowie, którzy mieli dużo dzieci. Stamtąd zabierała nas mama Ireny Formelówny i całą gromadką szliśmy w kierunku dzisiejszej ulicy Piastowskiej, następnie wzdłuż cmentarza i dalej w górę aż do ochronki, gdzie czekała dominikanka siostra Aniela.

Były gry i zabawy, modlitwa Anioł Pański i był też tran. Jedna łyżeczka dziennie. Koniec świata. Nie piłam go, po prostu nie mogłam (śmiech). Mama na szczęście kupiła taki biały tran o posmaku mięty. W ochronce była też scena. Pamiętam, bo recytowałam tam wierszyki. A pod koniec lat 30. poszłam do szkoły. Mieściła się w budynku, który dziś należy do Kurii. W jednej sali uczyły się dwie klasy. Jedni pisali, drudzy czytali, kolejni rachowali. Pełna jestem podziwu dla pani Gackowskiej, że radziła sobie z tyloma uczniami. Wykładowym językiem był polski, ale już w kolejnej szkole musiałam uczyć się niemieckiego.

W sierpniu, przed wybuchem wojny, przyszedł do mamy człowiek. Powiedział: proszę zrobić wszystko, aby wyjechać do Polski. Mąż jest na liście do aresztowania. Mama przekazała wiadomość ojcu, a on na to: Nigdy w życiu! Kto będzie bronił Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Gdańsku?! Pierwszego września ojciec powiedział: Idę na stację. Będę bronić. Pamiętam jeszcze, jak mama mówiła: Ubierz się ciepło. Klęczałam i płakałam. Mama też miała łzy w oczach. Niestety, nigdy już nie wrócił.

Uwieziony został w Victoriaschule, a następnie zabrali go do Nowego Portu. Moja siostra jeździła tam, bo można było wymieniać bieliznę uwiezionych na czystą. Mama dokładnie przeglądała każdą część ubrania, które przyjechało od ojca. Szukała jakichś informacji i w końcu znalazła.

Ojciec napisał list na wewnętrznej części kołnierza: Jestem tutaj z Liczmańskim, zapamiętałam też nazwisko Komorowski. Ojciec prosił ponadto mamę, aby udała się do biskupa Spletta i przekazała informacje, że są z nim księża, między innymi ksiądz Bronisław Komorowski i aby zapytała, czy mógłby coś zrobić? Dopiero po wojnie mama opowiedziała mi, że biskup wyraził się niesympatycznie o polskich księżach. Podobno do domu wróciła z płaczem.

***

Ostatecznie ojciec trafił do obozu koncentracyjnego Dachau. Ostatni list, jaki otrzymaliśmy, był datowany na 1 grudnia 1940 roku. Ojciec informował w nim między innymi, że Leon Siemieniecki jest w domu. Tak nazywano niebo, bo z uwagi na obozową cenzurę nie można było napisać, że zginął. Ojciec zadał też serię pytań: Co robią dzieci, matka i siostra? Co nowego? Co z naszą działką? Czy coś robicie na niej? Po czym wyraził nadzieję, że jesteśmy zdrowi. Zapytał też o to, czy dobrze się uczę i czy St., czyli Stasia pracuje w starym miejscu. Dalej pisał, że chciałby być razem z nami, ale niestety nie ma... i tu list się urywa. Ktoś wykroił kawałek kartki. Dalej są pozdrowienia.

To jeden z obozowych listów ojca, które przechowuję do dzisiaj. Niestety, kołnierz z wiadomością, który w czasie wojny traktowaliśmy niczym relikwie, nie przetrwał. W 1945 roku w dom uderzyła bomba. My przeżyliśmy, bo wcześniej ewakuowaliśmy się do ciotki we Wrzeszczu. Po wojnie patronem ulicy, przy której niegdyś mieszkaliśmy, został nasz ojciec.

Trójmiejskie opowieści to cykl, w którym mieszkańcy prezentują stare fotografie z terenu Gdańska, Gdyni i Sopotu oraz wspominają związane ze zdjęciami historie. Jeśli chciał(a)byś podzielić się swoimi opowieściami i fotografiami, napisz na adres j.gilewicz@trojmiasto.pl

Poznaj historię świątyni Polonii w Wolnym Mieście Gdańsku

wysłuchał Jakub Gilewicz

Opinie (54) ponad 10 zablokowanych

  • Dziękuję redakcji

    za ten artykuł. Moja rodzina mieszkała w Gdańsku przed wojna, brat dziadka był polskim pocztowcem w Nowym Porcie. Dzisiejsi gdanszczanie nie znają historii naszego miasta, do dziś nazywają nas Niemcami, wyzywają od dziadków z wehrmachtu. A Polacy w WMG byli wielkimi patriotami, których Polska zostawiła samym sobie zarówno przed jak i po wojnie. Historia zmusiła ich do dokonywania okrutnych wyborów: albo rodzine do Stutthofu, albo wkładaj niemiecki mundur. Przez lata to wszystko było tematem tabu, i Polacy WMG byli wymazani z ogólnej pamięci. Cieszę sie ze to sie zmienia. Pozdrawiam serdecznie.

    • 23 1

  • ciekawe, ostatanto był też (1)

    ciekawy artykuł o "polskości" Gdańska w Polityce.

    Polacy/Kaszubi stanowili mniejszość w Gdańsku i była to bardzo mała liczba -ile? Może 5 może maks. 10% mieszkańców Gdańska czy bardzo słabo.

    Ilu z ich potomków żyje do dzisiaj? Myśle że równie mało.
    Większość obecnych mieszkańców Gdańka tych która napłynęła tu po wojnie i miała dzieci itd. ma korzenie na wschodzie - Wileńszczyzna, czasami Polska centralana, także oni nie mogą mówić że Gdańsk był polski w ich rozumieniu bo to zwykła herezja (bo tu nie ich przodkowie nie mieszkali)
    To samo z ogrzebywaniem starych zdjęć Polaków. Czy ktoś kto "przybył" na te tereny może mówić że jego powiązanie do tego miejsca odbywa się poprzez zdjęcia innych.
    Dziwne prawda?

    Obecny Gdańsk to nie ten sam Gdańsk przedwojenny i ludzie go stanwiący są "nową tkanką" patrząc na 1000letnią historię - chociażby przez to że pochodzą (przynajmniej ich dziadkowie) z innych terenów.

    Pytanie czy ten Gdańsk jest lepszy niż przedwojenny i czy obecni Gdańszczanie mają się czego wstydzić?

    Wg mnie nie - jest zdecydowanie lepszy niż ten niemiecki lepiej wygląda i jest zdecydowanie... bogatszy. Teraz Gdańsk jest w 5 najlepszych miast w Polsce.
    A przed wojna był zaniedbanym i ... prowincjonalnym miastem. Także po co to "odwoływanie się do przedwojennej Polskości" i ciąglę udowadnianie "korzeni" - jak nie ma to sensu?

    • 8 5

    • Gdańsk

      Ja jestem potomkiem Gdańszczan i mieszkam w Gdańsku, jestem bardzo z tego dumny,wszystkim wyjaśniam że jestem Gdańszczaninem, a Oni mówią że też są gdańszczanami, ja odpowiadam, że owszem są ale mieszkańcami Gdańska.
      Bycie Polakiem w WMG, to tak jakby w Warszawie być bohaterem.

      • 2 0

  • Rosjanie w Gdańsku są mniejszością udręczaną przez większość

    Prosimy naszego Vładimira Putina aby nas ochronił i przybył do Gdańska.

    • 1 11

  • nazisci

    spplet byl winien kazni polskich ksiezy.

    • 2 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane