• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wojenna tułaczka ojca czworga dzieci

wysłuchał Jakub Gilewicz
19 marca 2016 (artykuł sprzed 8 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Wspomnienia przedwojennych Polaków z Gdańska
Do  kościoła w Emaus    młody Hubert chodził na ministranckie zbiórki. Z kolei ojciec chłopca był przewodniczącym Stowarzyszenia Kolpinga, które działało przy tutejszej parafii. Do  kościoła w Emaus    młody Hubert chodził na ministranckie zbiórki. Z kolei ojciec chłopca był przewodniczącym Stowarzyszenia Kolpinga, które działało przy tutejszej parafii.

Hitlerowcy naciskali na tatę, żeby zmienił nazwisko. Nie zgodził się. W czasie wojny przymusowo więc wcielono ojca do wojska i wysłano na front wschodni - opowiada ponad 80-letni ks. Hubert. W cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzieli się przedwojenny mieszkaniec gdańskich Siedlec.



Ojca zabrali do wojska. Kompania, do której go przydzielili złożona była z mieszkańców Pomorza. Tata mówił, że spotkał tam ludzi, którzy tak jak on nie byli przychylni Hitlerowi. Dlatego, kiedy w 1941 roku wysłano ich na front wschodni, najpierw szli oni, a za nimi esesmani. To na wypadek, gdyby ktoś próbował zdezerterować.

Czytaj też: Za bycie Polką dostawała w twarz

Kiedy pewnego dnia dowódca kompanii został ranny, ojciec taszczył go do szpitala polowego. Sam też dostał - kula trafiła go w tył nogi. Wlókł się więc i jednocześnie ciągnął dowódcę. Kiedy ojca zobaczyli esesmani, chcieli go rozstrzelać. Dla nich, jeśli ktoś miał ranę z tyłu, oznaczało to jedno: uciekinier.

- Nieprawda. Dostał kulę, kiedy mnie dźwigał. Dlatego ma ranę z tyłu nogi - wstawił się za ojcem jego dowódca.
Tatę zabrano do szpitala w Bautzen, czyli do Budziszyna. Podleczono go, ale był skazany na chodzenie o lasce. Dostał kilka dni urlopu, więc przyjechał do nas, do Gdańska. Po czym znów zabrali go na front wschodni. III Rzesza zdecydowała: miał walczyć i koniec. Nieżyczliwy hitlerowcom. Nie było litości.

Bojówkarze, cegła i matka w ciąży

Ojciec miał na imię Paweł i był gdańszczaninem, a mama Maria była Kaszubką. W 1934 roku urodziła się Regina, rok później ja, a trzy lata po mnie Jan. Najmłodsza Hania przyszła na świat w 1942 r. Hitlerowcy jeszcze przed wojną naciskali, żeby tata zmienił nazwisko. Nie zgodził się.

Pod koniec lat 30. hitlerowscy bojówkarze rozbisurmanili się w Gdańsku. W czasie powrotów z drukarni, gdzie tata pracował jako zecer, musiała pomagać mama. Szła nieco z przodu, i kiedy widziała mężczyznę w brunatnym mundurze, dawała znać chrząknięciem. Tata chował się w bramie lub w klatce schodowej i czekał aż mama da znać, że może wyjść.

Dom Kolpinga przy dzisiejszej ul. Malczewskiego na Siedlcach. W budynku, gdzie niegdyś mieszkał Hubert z rodziną, obecnie mieści się przedszkole.  Dom Kolpinga przy dzisiejszej ul. Malczewskiego na Siedlcach. W budynku, gdzie niegdyś mieszkał Hubert z rodziną, obecnie mieści się przedszkole.
Jako dziecko pamiętam, że okiennice w sypialni od strony ulicy były dzień i noc zamknięte. Mama opowiedziała mi dlaczego. Był marzec 1935 roku. Wrzucili przez okno cegłę. Trafiła w bok łóżka. Leżała na nim mama w zaawansowanej ciąży i niedługo miała mnie urodzić. Mama bardzo się przestraszyła.

- 20 centymetrów dalej by padła i byś nigdy nie żył - powiedziała mi kiedyś.
Łóżko rodziców, a później również nasze stały w sypialni. Był też salon, gdzie stało piękne biurko i fotel taty oraz stół i rzeźbione krzesła obite skórą. Do salonu dzieci nie wchodziły. Chyba że byli goście lub jakaś uroczystość. Za to kuchnia to było miejsce, gdzie spędzaliśmy sporo czasu. Przy stole się jadło, odrabiało lekcje i grało.

Mieszkanie mieliśmy na pierwszym piętrze Domu Kolpinga, który wzniesiono między dzisiejszymi ulicami Kartuską i Malczewskiego zobacz na mapie Gdańska. To była część wielkiego dzieła, którego twórcą był niemiecki ksiądz Adolph Kolping.

Celem była między innymi pomoc młodym ubogim ludziom, którzy opuszczali swoje rodzinne strony, bo chcieli nauczyć się zawodu i znaleźć pracę. Przy wielu parafiach powstawały więc Domy Kolpinga, gdzie młodzież mogła znaleźć wsparcie, doskonalić swoje umiejętności pod okiem doświadczonych rzemieślników - braci kolpingowych oraz pogłębiać swoją wiarę.

Przeczytaj również: Opowieść o przedwojennym domu dziecka

Ojciec był przewodniczącym Stowarzyszenia Kolpinga przy parafii w Emaus. Na parterze budynku były salki, a powyżej mieszkania - między innymi naszej rodziny. W drugiej części znajdowała się z kolei duża sala, a pod nią - w suterenie - kręgielnia i trzy warsztaty: introligatorski, ślusarski i stolarski. Przy domu urządzono ogród ze ścieżkami do spacerów. Rosły bzy i topole.

Krzyż na chlebie i pomoc Rosjan

- Wygłupiają się? Co ja z tobą mam zrobić? - stwierdził dowódca, kiedy ojca - tym razem kulejącego - ponownie wysłano na front wschodni.
Pod koniec wojny ojciec siedział z żołnierzami w piwnicy gdzieś pod Królewcem. Nie chcieli dalej walczyć. Wnet jakichś esesman wpadł i zaczął krzyczeć:

- Walczyć! Bo was rozstrzelam!
Nie musiał już jednak strzelać. Dali mu dwa konie i wóz. Miał dowozić amunicję z tyłów na pierwszą linię. Opowiadał, że dobre były konie. Potrafiły zwietrzyć niebezpieczeństwo i same wyrwać do przodu. Jeździł więc z amunicją, a że gdzieś musiał nocować, znalazł pewnego razu ziemiankę. Zapukał. W środku byli starsi ludzie - Rosjanie. Przyjęli go. Usiadł, wyjął chleb i powiedział:

- Razem będziemy jedli.
Po czym zrobił na chlebie znak krzyża. Bo dawniej, jak się chwytało świeży chleb, to zanim się go pokroiło, czyniono znak krzyża. Rosjanie zobaczyli, że tata - podobnie jak oni - był religijny. Znał parę słów po rosyjsku, jakoś się porozumiewali. Zapytał, czy mógłby tu nocować? Bo na dworze to niebezpiecznie. I zatrzymywał się tu na noc.

Jednak pewnego dnia nie chcieli go wpuścić. Pukał i nic.

- Czemu? Otwórzcie...
W końcu otworzyli. Byli jednak przestraszeni. Zaczęli jeść, a tu nagle wyskoczył Rosjanin z pepeszą. Ojciec przeżył, bo staruszkowie wzięli go w obronę i przekonali partyzanta, żeby nie strzelał. Oni siedli do stołu, a partyzant przyglądał się ojcu z boku. Kiedy tata zjadł posiłek i poszedł spać, Rosjanin gdzieś zniknął.

Do Moskwy zamiast na Syberię

Pod koniec wojny ojciec siedział z żołnierzami w piwnicy gdzieś pod Królewcem. Nie chcieli dalej walczyć. Wnet jakichś esesman wpadł i zaczął krzyczeć:

- Walczyć! Bo was rozstrzelam!
Esesman chwilę później już nie żył. Zastrzelił go jeden z tych, którzy siedzieli w piwnicy. Po czym weszli Rosjanie i żołnierze poddali się. Sformowano kolumnę jeńców, która szła od jednego obozu przejściowego do kolejnego. Dzienny przydział wyglądał tak: machorka, chleb i menażka zupy.

Czytaj też: Historia przedwojennej gdańskiej nauczycielki

W kolejnych obozach przejściowych wywoływano ludzi. Kto poszedł, ten już raczej nie wracał. Słychać było strzały. Tak Rosjanie wyłapywali esesmanów i zbrodniarzy. W pewnym momencie wywołali... tatę. Żołnierze, którzy go znali, a było kilku z jego kompani, stali zdziwieni. Przecież on nikomu nic nie zrobił.

W pokoju siedział politruk. Wyczytał imię i nazwisko ojca.

- Ja nic robiłem, w ogóle nie strzelałem, byłem ranny - tłumaczył tata.

- Byłeś w kompanii, dowoziłeś broń, na tej trasie. Nocowałeś tam i tam.

Tata się przestraszył.

- Tak, ale ja naprawdę nic nie zrobiłem.

- Znasz mnie?

- Nie znam. Jak ja pana mogę znać? Nie znam pana.

To był partyzant, który kiedyś zobaczył tatę w ziemiance. Staruszkowie, u których nocował ojciec, byli rodzicami żołnierza.

- Ty nie dojdziesz. Ja cię zatrzymam, bo ja dla Moskwy zbieram kolumnę niemieckich żołnierzy, którzy muszą odbudować miasto.
Uratował ojca od Syberii. W 1947 roku dostaliśmy kartkę z Moskwy. Wiedzieliśmy, że tata żyje.

On w Niemczech, ona i dzieci w Gdańsku. Walka o połączenie rodziny

Po wojnie Dom Kolpinga przy ul. Malczewskiego został znacznie przebudowany. Znajduje się w nim Przedszkole nr 2. Po wojnie Dom Kolpinga przy ul. Malczewskiego został znacznie przebudowany. Znajduje się w nim Przedszkole nr 2.
Po jakimś czasie wysyłali jeńców do Niemiec.

- Moja rodzina mieszka w Gdańsku.

- Niet, nie da rady - odpowiedział rosyjski dowódca.

- Tylko do Niemiec. Gdzie chcesz? Podaj adres.

Podał adres swojej siostry w Dessau. Kiedy znalazł się na miejscu, chciał jechać do nas, do Gdańska. Okazało się, że to niemożliwe. A my nie mogliśmy jechać do taty, bo mieliśmy polskie obywatelstwo. Pisaliśmy do siebie, czasem tacie udało się zadzwonić.

W 1948 roku zmarła moja młodsza siostra. Zjeżdżała z górki na sankach i uderzyła w płot na Siedlcach. Kolejni lekarze nie potrafili trafnie zdiagnozować, dlaczego ma bardzo wysoką gorączkę. Ponad 41 stopni. Dopiero ostatni powiedział:

- To jest ostatnie stadium zapalenia opon mózgowych. Już nic nie możemy zrobić.
Dał jeszcze siostrze zastrzyk penicyliny, który miał z UNRRY. Niestety, siostra zmarła. Miała sześć lat.

Ojciec tymczasem dalej próbował wyjechać z Niemiec. W tym celu wstąpił do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Niemieckiej i został przewodniczącym lokalnego koła. Ale i to nie pomogło. Ojciec był zdesperowany i rozżalony. Pewnego razu podczas zjazdu przewodniczących z regionu nie wytrzymał. Naprzeciw ojca siedział rosyjski politruk.

- Piękna rzecz towarzystwo przyjaźni - oceniał Rosjanin.

- Nie. To jedno wielkie kłamstwo i lipa - wypalił ojciec.

- Jak to?

- Ja jestem w Niemczech, a moja żona i dzieci w Gdańsku. Tyle już lat walczymy, żeby być razem...

- Niemożliwe...

Kolejnego dnia przyszedł do pracy. Chciał się przebrać, bo w fabryce miał stanowisko przy maszynie, a majster do niego:

- Nie przebieraj się. Masz zgłosić się do dyrekcji.
Przypuszczał, że zatrzymają go i trafi do więzienia.

- Proszę usiąść. Może kawę? Pan ma żonę w Polsce i chce do niej jechać - zagadywał dyrektor.

- Tak.

- Oczywiście, my rozumiemy, pan musi jechać do żony. Zaraz będzie taksówka, pojedzie pan do biura paszportów. Paszport pana już czeka.

Rosjanin, z którym ojciec rozmawiał dzień wcześniej, okazał się uczciwym komunistą i zrobił porządek. Ojciec dostał paszport. Przyjechał do nas w 1952 roku.

Zobacz fragment Siedlec z perspektywy żurawia budowlanego.

Materiał ze stycznia br.

wysłuchał Jakub Gilewicz

Miejsca

Opinie (101)

  • Przedszkole w domu Kolpinga (1)

    To przedszkole istnieje tam od końcówki lat 40-tych XX w.Chodziłam do niego w 1949 roku. Bardzo dobrze pamiętam tą dużą salę na parterze gdzie leżakowaliśmy na materacach na podłodze. Był piękny jasny parkiet i stało tam kilka /może 2/ drewnianych zjeżdżalni. Pamiętam też ten ogród przed budynkiem - do przedszkola wchodziło się od ul.Kartuskiej przez furtkę w ogrodzeniu i dalej ścieżką wśród zieleni.
    Do przedszkola chodziłam krótko, ale jego obraz wbił mi się w pamięć na całe życie.

    • 12 0

    • Proszę wpaść w czerwcu na obchody 70. lecia Przedszkola nr 2. Lepiej, żeby większość gości stanowili dawni wychowankowie, czy nauczyciele, niż złotouste urzędasy zbijające sobie PR.

      • 6 0

  • taki ten narod w gdansku, niemcy i przyjezdni, nie miksujemy sie wogole

    ...

    • 1 3

  • ja chodzilam do przedszkola na Sobotki po wielkich schodach, na gore

    tam gdzie teraz niszczeja wszystkie budynki, piekne zabytkowe, gdzie kiedys miescila sie TP Gdansk, byla tam piekna kawiarnia, na szczycie , byla kultura , teraz syf, wyraz slowo kultura zniknala z naszego slownika

    • 12 1

  • kim są ci mityczni hitlerowcy? (2)

    się pytam.

    • 13 1

    • to niemieccy narodowcy (1)

      którym udało się słowa przekuć i przelać w czyny. No i źle się to skończyło, dla Niemiec i świata.

      • 3 1

      • dla Niemiec w sumie dobrze...
        To my im du..y podcieramy

        • 2 0

  • na Siedlcach był jeszcze jeden kościół, ewangelicki (1)

    Przy ulicy Kościelnej - łączący dziś Kartuską i Malczewskiego, na przeciw pijalni piwa Pod Skarpą. Dziś, chyba w plebani tego kościoła, która ocalała, mieści się siedziba sióstr zakonnych.

    Sąsiad miał żonę Niemkę, zmarła jakoś 10 lat temu. Opowiadała, że pod koniec wojny w kościele tym stworzony został szpital polowy. Rosjanie zniszczyli go za pomocą artylerii, ponoć sporo osób zginęło pod gruzami.

    • 7 0

    • W 1952 r chodziłam do I klasy ówczesnej 12-tki, mieściła się w tym szarym baraczku
      od strony Kartuskiej. Okna klasy wychodziły na zaplecze i do dziś mam przed oczami
      ruiny tego kościoła, a głównie przepiękną / jak na percepcję siedmiolatki biednego, powojennego okresu/ mozaikę ułożoną z kafli na resztkach podłogi. Wtedy nie wiedziałam co to za obiekt, ale bardzo mi się podobał.

      • 2 0

  • jak swiat swiatem Polak Ruskiemu i Niemcowi nie bedzie bratem

    • 4 6

  • Wartościowa opowieść... (1)

    Więcej takich historii! One tworzą tożsamość, wybijają z niektórych głów szowinizm ucząc, że tamte czasy nie były takie proste i oczywiste, jak się niektórym dzisiejszym przemądrzałym i pryncypialnym wydaje. Trzeba się śpeszyć, bo tacy świadkowie odchodzą i coraz mniej ludzi, którzy o tych wszystkich rzeczach mogą relacjonować na podstawie własnych doświadczeń.

    • 7 1

    • Dzięki za Twój komentarz. Wspomnienia, które zebrał red. Gilewicz pochodzą od niezwykłego kapłana, tak skromnego, że zażyczył sobie, by nie podawać jego nazwiska. Misjonarza, który pracował w Afryce - takiego kapłana z powołania, do którego się tęskni. Jak czyta się ironizujące teksty wymądrzających się trolli o wybielaniu się Niemców z odpowiedzialności za II wojnę św., zastanawiam się, co to ma do księdza Huberta, czy jego taty, mamy? Jak można w ogóle podważać autentyczność relacji jego ojca z czasów służenia w Wehrmachcie. Jak można kpić sobie z opowieści o tym, że jego rodzina zapłaciła wysoką cenę za trwanie przy polskim nazwisku. To wyjątkowo zacna, gdańska rodzina - nie polska, nie niemiecka/pruska - tylko gdańska, z bardzo trudnymi relacjami narodowościowymi na styku kilku kultur.

      • 1 0

  • Precz z kaczyńskim! (1)

    • 10 9

    • i kodem!

      • 3 2

  • przezycia ks. Huberta (1)

    Ja jestem tylko o rok mlodszy od ks. Huberta. Nasze matki to byly bardzo bliskie kolezanki.
    Pracowaly na dwie zmiany w fabryce wlokieniczej na Biskupiej Gorce.
    Nas dzieci laczyla scisla przyjazn.
    Kazdy sie cieszyl, jak w letnia niedziele sie szlo po mszy sw. do Metemblewa na dzienna wycieczke. To byly lata 40. koniec i poczatek 50.-tych.
    Moge tylko potwierdzic, co Hubert napisal.
    Dieter

    • 9 0

    • Dodam jeszcze jak Hubert wykiwal Ogolniaka w Emaus.
      Wszyscy musieli podac, gdzie kto sie zameldowal na studia. Hubert podal Polibude.
      Dopiero jak swiadectwo maturalne mial w reku, powiedzial, ze bedzie ksiedzem.

      • 3 0

  • Tak w temacie II wojny światowej....

    Zastanawiam się czemu Trójmiasto nie napisało jeszcze nic na temat wartowni nr 4 na Westerplatte, z której nowego pomarańczowego koloru śmieje się cała Polska.Nie jest to zgodne ani z projektem przedstawionym przed remontem, ani z historycznym wyglądem wartowni. Za taki numer powinien zostać odwołany zarówno miejski jak i wojewódzki konserwator zabytków!

    https://radiogdansk.pl/index.php/wiadomosci/item/38944-westerplatte-na-pomaranczowo-nikt-nie-czuje-sie-odpowiedzialny-niegotowe.html

    • 0 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane