• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wybuchowy kwartał. Trzy historie z 1985 r.

Tomasz Kot
25 września 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 
Opinie (71)
Zniszczony na skutek wybuchu w garażu przy ul. Aldony fiat 125 p. Zniszczony na skutek wybuchu w garażu przy ul. Aldony fiat 125 p.

W 1985 r. co najmniej trzy wydarzenia, do których doszło w Gdańsku, mogły mieć tragiczne następstwa. Zbieg okoliczności zadecydował, że na ich skutek zginęła tylko jedna osoba, a kilka odniosło mniejsze lub większe obrażenia.



Czasy PRL to nie tylko spektakularne katastrofy, ale i ciągłe zagrożenie takimi wypadkami, wynikające ze złego stanu urządzeń, zacofanej gospodarki, małej dyscypliny pracy i nikłej świadomości zagrożeń i sposobów zabezpieczania się przed nimi. Czasami tylko łut szczęścia decydował o tym, że nie było ofiar lub nie było ich wiele.

Opinia publiczna nie zawsze była powiadamiana o zagrożeniu. Owszem o pewnych rzeczach się pisało, ale były to informacje wybiórcze.

Feralna passa instalacji gazowych



Wypadki związane z nieszczelnościami i wyciekami gazu wzbudzały powszechną panikę. Być może decydowała o tym duża częstotliwość drobnych uszkodzeń i awaryjność sieci. Na pewno na wyobraźnię działała też niszczycielska siła substancji i duża liczba ofiar, które były następstwem katastrof.

W zbiorowej pamięci Polaków żyjących w latach 80. wciąż tkwiła tragedia związana z wybuchem gazu w warszawskiej rotundzie w 1979 r., w której zginęło 49 osób.

W 1982 i 1983 roku nastąpiły dwa wybuchy gazu na osiedlu Retkinia w Łodzi, w których zginęło łącznie 10 osób. Po tych wybuchach okazało się, że na wielu osiedlach w Polsce trzeba było zmienić będący przyczyną wybuchów system dostarczania gazu z wysokociśnieniowego na niskociśnieniowe.

Z kolei 10 stycznia 1985 r. w podwarszawskiej Falenicy, w wyniku wybuchu gazu zginęło 6 osób. W całym kraju, w ciągu pierwszych dziesięciu dni stycznia, w pożarach wywołanymi dogrzewaniem farelkami i piecykami zginęło 25 osób.

Atak zimy na Pomorzu



Początek roku 1985 był w Trójmieście i na Pomorzu bardzo mroźny. Temperatura spadała często do - 15, czasami do -20 stopni. Lodowatej aurze towarzyszyły obfite opady śniegu i często porywisty wiatr. Co kilka dni, na którymś z trójmiejskich osiedli odnotowywano awarię, odcinającą mieszkańców co najmniej na kilka dni od systemu grzewczego. Zdarzały się także wyłączenia prądu i pożary związane z dogrzewaniem mieszkań różnymi "wynalazkami".

Zima 1985 roku była mroźna i wyjątkowo śnieżna. Zima 1985 roku była mroźna i wyjątkowo śnieżna.
Do całości obrazu trzeba dołożyć paraliż komunikacyjny aglomeracji, notorycznie spóźniające się SKM-ki i autobusy. Prasa nawoływała służby do oczyszczenia dróg i torowisk z zalegającego śniegu. Jednocześnie narzekano, że pracownicy służb, uprzątniętym śniegiem zawalają równie ważne miejsca jak parking delikatesów we Wrzeszczu czy część ulicy Do Studzienki (wówczas Hibnera).

Pojawiły się też optymistyczne nuty. Gazety donosiły, że: "Mieszkańcy Gdańska odczuwający ziąb w mieszkaniach, najgorsze mają już za sobą, ponieważ usunięto już awarię kotła EC II. Dotarł także węgiel na ogrzewanie mieszkań i na bocznicy na Zaspie trwa rozładunek 127 wagonów, a w Gdyni 99 wagonów "czarnego złota".

Wybuch w domu towarowym Neptun



Wczesnym popołudniem, w środę 9 stycznia, dom towarowy "Neptun" we Wrzeszczu przy alei Grunwaldzkiej (obecnie w tym miejscu stoi biurowiec Neptun) był pełen ludzi. Specyfiką PRL było, że w kraju, w którym teoretycznie obowiązywał nakaz pracy, sklepy i targowiska nawet w ciągu dnia były pełne ludzi.

Na parterze "Neptuna" mieścił się punkt napełniania zapalniczek. Boks zbudowany był z drewna i płyt paździerzowych. Ajent punktu Zbigniew S. nie usłyszał lub nie zwrócił uwagi na głośny syk wydobywający się od jakiegoś czasu z butli z propanem-butanem. Być może zagłuszył go gwar i szum wytwarzany przez kilkuset klientów przemieszczających się między piętrami. Około godziny 13:30 napełnił właśnie kolejną zapalniczkę i chciał sprawdzać czy działa.

Budynek Państwowego Domu Towarowego Neptun przy al. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu w latach 70. XX wieku. Dziś w jego miejscu stoi 85-metrowy biurowiec o tej samej nazwie. Budynek Państwowego Domu Towarowego Neptun przy al. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu w latach 70. XX wieku. Dziś w jego miejscu stoi 85-metrowy biurowiec o tej samej nazwie.
W tym momencie parterem budynku wstrząsnęła eksplozja. Drewniany boks rozpadł się, a siła wybuchu rozrzuciła naokoło jego palące się drewniane części. Wnętrza domu towarowego wypełnił płonący gaz i gęsty dym. Wybuchowi towarzyszył huk i brzęk wypadającego na ulice szkła. Wypadły wszystkie okna wystawowe na najniższej kondygnacji domu towarowego i kilka szyb z okien na pierwszym piętrze. Zniszczeniu uległo 11 witryn.

W budynku zapanował chaos i panika. Po schodach, potrącając się i przepychając, zbiegali ludzie uciekający przez pozbawione okien wystawy i wąskie drzwi. Pracownicy DT "Neptun" zaczęli gasić pożar i pomagali w ewakuacji, kierując uciekających ludzi do drzwi zapasowych.

W głębi zdjęcia widoczny Powszechny Dom Towarowy Neptun, a przed nim kombinat gastronomiczny, znany mieszkańcom Gdańska jako Cristal. Przełom lat 70. i 80. XX wieku. W głębi zdjęcia widoczny Powszechny Dom Towarowy Neptun, a przed nim kombinat gastronomiczny, znany mieszkańcom Gdańska jako Cristal. Przełom lat 70. i 80. XX wieku.
Część osób, które wybuch zaskoczył na pierwszym piętrze, w odruchu paniki wyskoczyła przez wybite okna prosto na chodnik pod sklepem. Ośmioro z nich doznało poważnych uszkodzeń ciała, łamiąc kości piszczelowe, kości śródstopia, podudzia, doznając urazów kręgosłupa i głowy.

Powierzchowne poparzenia twarzy i rąk odnieśli Zbigniew S. i śpieszący mu na pomoc elektryk domu towarowego. Po opatrzeniu opuścili nieistniejący już dziś szpital przy ul. Łąkowej, który tego dnia pełnił ostry dyżur.

Na miejscu szybko pojawiła się straż pożarna i milicja. W trakcie akcji ratowniczej strażacy zalali stoisko z artykułami chemicznymi znajdujące się naprzeciw miejsca wybuchu pożaru, a także piwnice.

Na skutek eksplozji zniszczeniu uległa instalacja elektryczna i oświetleniowa na parterze domu towarowego. Z pomocą przyszły władze miasta, które zleciły natychmiastowe szklenie okien obiektu.

Dyrektor "Neptuna" stwierdził, że można, by dom towarowy otworzyć dla handlu już po paru godzinach od zdarzenia, ale potrzebna była ekspertyza rzeczoznawców, ponieważ na stropie pojawiły się zarysowania i pęknięcia.

Gaz na ulicach



Minął tydzień, był 16 stycznia, godzina 13. Przy mrozie sięgającym - 10 stopni, nad centrum Gdańska unosił się duszący zapach gazu. W związku z licznymi wypadkami, gaz ziemny płynący w instalacji był bardzo mocno przewoniony (czyli dodawano do niego zapach, by naturalnie bezwonny gaz był wyczuwalny). Zapach szczególnie wyczuwalny był przy gmachu Narodowego Banku Polskiego i wieżowcu "Centromoru" oraz w okolicy Domu Harcerza.

Biurowiec Centromeru przy ul. Bogusławskiego w Gdańsku. Początek lat 80. XX wieku. Biurowiec Centromeru przy ul. Bogusławskiego w Gdańsku. Początek lat 80. XX wieku.
Zaleganiu gazowej chmury nad ulicami sprzyjała niemal bezwietrzna aura. Okazało się, że uszkodzeniu uległy przewody gazowe w obrębie tych budynków. Wezwano pogotowie gazowe. O godzinie 14 pracownicy wszystkich trzech instytucji zostali ewakuowani. Budynki pozostały zamknięte.

Ludzie pracujący i załatwiający sprawy w centrum byli mocno zaniepokojeni. Nad Starym i Głównym miastem wciąż było czuć intensywny zapach gazu. Mieszkańcy mający telefony dzwonili do gazowni skarżąc się na zapach wnikający do wnętrza mieszkań biur.

Dopiero o godzinie 18.30 zlokalizowano miejsce awarii. Największy wyciek miał miejsce przy parkingu "Centromoru" gdzie gazociąg rozszczelnił się na długości 30 metrów.

Następnego dnia lokalna prasa uspokajała, że awaria "nie pociągnęła za sobą żadnych niebezpieczeństw. Nikomu nic się nie stało, a nawet nie było zgłoszeń dotyczących bólu głowy".

Wybuch w przydomowym garażu



Zbliżała się Wielkanoc. Życie w mieście nieco zwolniło. Ludzie krzątali się wokół świąt przypadających na najbliższą niedzielę. Było wiosennie i dość ciepło, termometry pokazywały kilkanaście stopni powyżej zera. Pogodę psuły tylko chmury, z których od czasu do czasu siąpił przelotny deszcz.

We wtorek, 2 kwietnia, ok. godz. 7.30, po wyjściu córki do szkoły, pani Teresa wchodzi do garażu Mieczysława Łapczyńskiego. Sąsiad przekazuje jej butelkę świątecznego szampana (wówczas ciężko dostępny rarytas w postaci "Sowieckoje Igristoje").

Garaż stoi na dużym podwórzu w kwartale ulic Aldony, Lelewela, Konrada Wallenroda i Wajdeloty we Wrzeszczu. Boks Mieczysława Łapczyńskiego stoi w środku. Przylegają do niego dwie inne komórki. Wszystkie boksy opierają się tylnymi ścianami o magazyn "Cefarmu". Dwa metry dalej wokół podwórza stoi kilkanaście pozostałych garaży. Wokół podwórza przy mieszkaniach na parterze kamienic ciągną się przydomowe ogródki.

Kobieta widzi, że 61-latek wciąż dogrzewa garaż piecem akumulacyjnym (grzejniki wypełnione blokiem akumulacyjnym pod postacią cegieł, najczęściej ze stopu magnetytowego). Po raz kolejny mówi żeby go wyłączył, bo już jest wiosna i szkoda prądu na ogrzewanie garażu. Po chwili pani Teresa wraca do domu.

O godzinie 7.51 potężny wybuch zamienia trzy osobno stojące garaże w kupę gruzów. Przestaje istnieć tylna ściana magazynu medycznego. Odłamki cegieł i gruzu niszczą stojące na półkach artykuły medyczne m.in. roztwory glukozy i soli fizjologicznych, których nagminnie brakuje w szpitalach.

W otaczających podwórze kamienicach wypada ponad sto szyb. Eksplozja powoduje rozluźnienie się poszyć dachowych. Dachówki trzeba będzie potem przekładać. Na budynku stojącym najbliżej miejsca wybuchu pojawia się pęknięcie.

Pod gruzami strażacy znajdują zwłoki Łapczyńskiego leżące obok jego trzyletniego Fiata 125 p. Na skutek wybuchu samochód zostaje sprasowany. Pod gruzami znalazł się również stojący w sąsiednim garażu Polonez. Jego karoseria przypominała pogniecioną puszkę. Pozostałe garaże i samochody znajdujące się w podwórzu nie zostają poważnie zniszczone.

Strażacy znajdują uszkodzony piec akumulacyjny. Jeszcze ciepły.

Opary benzyny i włoskie orzechy



Początkowo wszyscy są przekonani, że to kolejna eksplozja gazu. Okazuje się jednak, że źródłem wybuchu były opary benzyny. Właściciel garażu chorował na serce. Prawdopodobnie podczas przelewania benzyny zasłabł i stracił przytomność, pozostawiając otwartą bańkę z paliwem.

W PRL paliwo podobnie jak wiele innych brakujących towarów było reglamentowane. Benzynę zdobywano nielegalnie, kupując ją poza systemem dystrybucji lub kradnąc z pojazdów należących do firm państwowych. Zdobyta na lewo benzyna przechowywana była w garażach i piwnicach w bańkach, kanistrach a nawet wiadrach. Bywało, że co bardziej zapobiegliwi potrafili w ten sposób zmagazynować nawet kilkaset litrów paliwa, zamieniając użytkowane przez siebie pomieszczenia w grożące wybuchem składowisko.

Po strażakach i milicji na miejscu pojawiła się grupa 30 pracowników PGM Gdańsk-Wrzeszcz, która przez resztę dnia wstawiała szyby w okna mieszkańców. Zużyto ponad 400 metrów kwadratowych szkła.

Jeszcze szybciej na rumowisku pojawiły się dzieci mieszkające w sąsiedztwie i uczące się w pobliskich szkołach. Biegały po całym podwórzu upychając po kieszeniach i tornistrach orzechy włoskie. Orzechy były zmagazynowane w worku, w jednym z garaży. Siła eksplozji rozrzuciła je po całej okolicy.

Bomby w supersamie Bomby w supersamie "Zodiak" w 1994 r.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (71)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane