• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Zbrodnia zaprowadziła ich na stryczek. Historia zabójców taksówkarza

Szymon Zięba
5 marca 2023 (artykuł sprzed 1 roku) 
Opinie (143)
Edmund Piechowski (po lewej) i Franciszek Barts (po prawej) skazani na karę śmierci. Edmund Piechowski (po lewej) i Franciszek Barts (po prawej) skazani na karę śmierci.

Od najmłodszych lat nie stronili od alkoholu, potem wspólnie chodzili na "włam". Przestępczą karierę zakończyli po tym, jak próbowali okraść, a następnie zabili taksówkarza. Dwaj młodzi Gdynianie, 20-letni Franciszek Barts i 23-letni Edmund Piechowski, zostali skazani na karę śmierci. Wyrok wykonano niemal 50 lat temu w Gdańsku.





Jesteś za przywróceniem kary śmierci?

Historię zbrodni sprzed niemal pięć dekad opowiada dr Adrian Wrocławski, adwokat oraz adiunkt w Katedrze Prawa Karnego Materialnego i Kryminologii na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizujący się w prawie karnym, kryminalistyce oraz medycynie sądowej.

- Ta zbrodnia była swego czasu na ustach mieszkańców Pomorza, gdyż o niej donosiły nawet ogólnopolskie media. Gdy zostali już skazani na karę śmierci, sprawa ucichła i więcej o niej nie informowano - mówi mec. Adrian Wrocławski.

Młodzi degeneracji. Najpierw był alkohol, później włam



Franciszek Barts i Edmund Piechowski byli kolegami, wychowywali się na tej samej ulicy, Czerwonych Kosynierów w Gdyni.

Pierwszy z nich wychował się w domu dziecka, po tym jak zmarli jego rodzice. Po adopcji przeniósł się do Gdyni, gdzie mieszkał przy ul. Czerwonych Kosynierów.

- Był niegrzecznym dzieckiem, często wagarował i nadużywał alkoholu. Takie życie doprowadziło go do Zakładu Wychowawczego w Elblągu, gdzie ukończył szkołę podstawową i w którym przebywał do 15 roku życia - mówi mec. Wrocławski.
Chłopak imał się różnych zajęć, lecz nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca. Nie był zainteresowany edukacją.

W widocznym po prawej stronie budynku przy dawnej ul. Czerwonych Kosynierów w Gdyni zamieszkiwał Franciszek Barts. To tutaj z kolegami planował sposoby szybkiego wzbogacenia się.
W widocznym po prawej stronie budynku przy dawnej ul. Czerwonych Kosynierów w Gdyni zamieszkiwał Franciszek Barts. To tutaj z kolegami planował sposoby szybkiego wzbogacenia się.
Jak opowiada adwokat, regularnie był zatrzymywany przez milicję za włamania, kradzieże i pobicia, co ostatecznie przełożyło się na konieczność odbycia przez niego kary pozbawienia wolności. Mury więzienia opuścił na skutek warunkowego przedterminowego zwolnienia w połowie 1969 r.

Do wiosny 1970 r. pracował dorywczo i kradł. Alkohol pił regularnie od 14 roku życia. Gdy go nie było, pił denaturat, płyn do mycia okien, a przebywając w zakładzie karnym w Sztumie również "pastówę" tj. pastę do zębów rozrobioną z denaturatem.

- Drugi ze sprawców, Edmund Piechowski zamieszkały na tej samej ulicy co Barts, uczęszczał do Szkoły Podstawowej nr 7 w Gdyni z przerwą na pobyt na leczeniu w Zakładzie Leczniczo Wychowawczym w Kuźnicach, ze względu na moczenie nocne. Po powrocie ukończył podstawówkę i poszedł do Zasadniczej Szkoły Zawodowej - mówi mec. Adrian Wrocławski.


Nie ukończył jej, gdyż często chodził na wagary, na których pił wódkę i wino, po których (na skutek słabej głowy) musiał dłuższy czas dochodzić do siebie. W konsekwencji ucieczek z domu został umieszczony w schronisku dla nieletnich w Oliwie.

Po powrocie do Gdyni pracował Spółdzielni Mleczarskiej "Kosakowo", ale został z niej zwolniony za przywłaszczenie twarogu i śmietany na podstawie sfałszowanych dowodów dostaw.

Długo nie zagrzał miejsca w kolejnych pracach: tj. w Gdańskich Zakładach Gastronomicznych, a także w Nadmorskiej Spółdzielni Robót Technicznych. Przyłapano go bowiem na kradzieży.

Piechowski spotyka Barta i zawiązują "gang". Planowali porwanie



Ostatecznie za swe czyny miał do odsiadki rok i osiem miesięcy pozbawienia wolności. Jednak na wolność wyszedł już po roku, na skutek amnestii. Na chwilę zatrudnił się w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, ale porzucił pracę po pół roku, gdyż stwierdził, "że to nie dla niego".

Chłopacy poznali się w lutym 1970 r., za pośrednictwem wspólnego kolegi.

Postój taksówek na skrzyżowaniu ul. Starogardzkiej z ul. Wejherowską w Gdyni. Miejsce rozpoczęcia ostatniego kursu zamordowanego taksówkarza Mariana Ch. Postój taksówek na skrzyżowaniu ul. Starogardzkiej z ul. Wejherowską w Gdyni. Miejsce rozpoczęcia ostatniego kursu zamordowanego taksówkarza Mariana Ch.
Już w kwietniu razem dokonali włamania do świetlicy Ochotniczej Straży Pożarnej w Gdyni kradnąc maszynę do pisania, 200 sztuk arkuszy papieru, toporek strażacki i inne drobne rzeczy. Cierpiąc na permanentny brak pieniędzy postanowili zrobić jakiś większy "skok".

Planowali więc napaść na kasjerkę pewnej klubo-kawiarni we Wrzeszczu czy porwanie dla okupu syna właściciela cukierni w Gdyni-Chyloni. Ostatecznie wybór padł na jakiegoś taksówkarza.

Kilkaset złotych w portfelu. Zabójstwo taksówkarza



- W tym celu, po wyposażeniu się w metalowy pręt, w dniu 21 kwietnia 1970 r. chłopacy udali się w pobliże postoju taksówek na skrzyżowaniu ulicy Wejherowskiej ze Starogardzką. Oczekiwali tam aż podjedzie taksówka marki Warszawa, gdyż uznali, że przez zaokrąglony kształt dachu, łatwiej będzie zadawać kierowcy ciosy prętem. Po pewnym czasie przyjechała Warszawa M-20, do której wsiedli i polecili zawieźć się do Dębogórza - opowiada adwokat.
Po minięciu Rumi Janowa i przejechaniu przez przejazd kolejowy tam, gdzie dziś znajduje się otwarty niedawno tunel i znalezieniu się na ul. Gdańskiej, jechali w stronę Dębogórza. Zbliżając się do celu, kierowca zwolnił z uwagi na fatalny stan drogi.



W pewnym momencie zatrzymał pojazd i oświadczył, że dalej nie pojedzie, bo szkoda mu zawieszenia. W tym momencie spadły na jego głowę ciosy.

List gończy opublikowany w Dzienniku Bałtyckim z 25.04.1970 r. Opisane w treści listu małe serce widoczne u Bartsa pod prawym okiem było wcześniej kropką. Kropka ta była charakterystycznym tatuażem więziennym i była symbolem złodzieja kieszonkowego. Wobec tego, że Barts się zakochał, to zmienił kropkę na serduszko, które oznaczało tzw. złodzieja zakochanego. List gończy opublikowany w Dzienniku Bałtyckim z 25.04.1970 r. Opisane w treści listu małe serce widoczne u Bartsa pod prawym okiem było wcześniej kropką. Kropka ta była charakterystycznym tatuażem więziennym i była symbolem złodzieja kieszonkowego. Wobec tego, że Barts się zakochał, to zmienił kropkę na serduszko, które oznaczało tzw. złodzieja zakochanego.
- Gdy mężczyzna przestał się ruszać, chłopacy chcieli wrzucić jego ciało do kolektora ściekowego, ale nie mogli znaleźć po ciemku żadnego włazu. W tej sytuacji wrzucili go do przepływającej obok Cisowianki. Samochodem nie udało im się odjechać, gdyż po chwili zgasł silnik i nie udało się go ponownie uruchomić - relacjonuje nasz rozmówca.
Jedynym zyskiem okazał się portfel zamordowanego z pieniędzmi w kwocie 900 zł oraz znalezione w metalowym pudełku w samochodzie dalsze 200 zł. Po porzuceniu pojazdu dotarli do mieszkania Bartsa, gdzie się umyli i ruszyli pociągiem do Tczewa.

Krew, libacja i "królik na dwóch nogach"



W Tczewie odwiedzili kuzyna Piechowskiego, z którym pili wódkę. Ów kuzyn, po zauważeniu plam krwi na marynarce Bartsa, spytał się go, skąd one pochodzą. Barts odparł, że zabił królika. W tym momencie Piechowski rzucił: "taak, królika na dwóch nogach!".

Libacja po pewnym czasie przeniosła się do restauracji i zakończyła się bójką. Wobec tego chłopacy wrócili na dworzec PKP i pociągiem chcieli wrócić do Gdańska. W pociągu wdali się jednak w kłótnię z konduktorką oraz milicjantem, których znieważyli. Skończyło się to zatrzymaniem Piechowskiego, a Barts wyskoczył i wsiadł w kolejny pociąg, którym dotarł do Chorzowa.

- Tam też został zatrzymany przez przypadkowego człowieka, który rozpoznał w nim poszukiwanego zabójcę, o którym informowano już w telewizji. Po postawieniu zarzutów zabójstwa momentalnie pękła zmowa przestępcza i każdy z nich zaczął obarczać winą drugiego. Wina została jednak bezspornie udowodniona, gdyż ustalono wielu świadków, którzy albo widzieli sprawców na miejscu zbrodni, albo słyszeli o tym, że zbrodnię taką planowali - mówi mec. Wrocławski.
Mało tego, Barts nawet został zauważony dzień wcześniej, jak chodził w Dębogórzu i lokalizował włazy do kolektora ściekowego.

Krótki proces i kara śmierci. Ale nie ostateczna



Ostatecznie, po zaledwie kilkudniowym procesie przed Sądem Wojewódzkim w Gdańsku zostali oni w dniu 12 września 1970 r. skazani na karę śmierci. Pomimo - wydawałoby się - beznadziejnej sytuacji ich obrońcy walczyli do samego końca. Udało się bowiem uwypuklić pozornie mało znaczące fakty z życia Piechowskiego, który, będąc za młodu w Zakładzie Leczniczo Wychowawczym w Kuźnicach, topił się i stracił przytomność.

Ponadto uwypuklono jego problemu z moczeniem nocnym, na który cierpiał bardzo długo. Wreszcie podważono nawet pierwsze badania sądowo-psychiatryczne, które zdaniem oskarżonych trwały zbyt krótko. W tej sytuacji Sąd Najwyższy słusznie uwzględnił wniesione rewizje obrońców i uchylił wyrok do ponownego rozpoznania.

Obserwacja w szpitalu psychiatrycznym i symulacja



Skutkiem tego chłopacy zostali skierowani na dziewięciomiesięczną obserwację do Szpitala Psychiatrii Sadowej w Grodzisku Mazowieckim.

Przebywając w Grodzisku od samego początku obaj próbowali początkowo symulować różne zaburzenia psychiczne. Ostatecznie im się to nie udało i biegli ujawnili ich próby manipulacji. Sporządzone ostatecznie opinie bezspornie wskazywały, że zarówno Barts, jak i Piechowski byli osobnikami psychopatycznymi, u których jednak nie stwierdzono choroby psychicznej ani niedorozwoju umysłowego.

Obaj w chwili dokonania zarzucanych im czynów mieli zachowaną zdolność rozumienia ich znaczenia i kierowania swoim postępowaniem. To zaś powodowało, że mogli już bez przeszkód odpowiadać za swój czyn.

Stryczek i pozbawienie praw publicznych



W tej sytuacji ich sprawa trafiła ponownie na wokandę i w dniu 16 stycznia 1973 r. zostali skazani na karę śmierci i utratę praw publicznych na zawsze. Tym razem kolejne rewizje obrońców nie przyniosły już pozytywnego skutku i Sąd Najwyższy w dniu 11 lipca 1973 r. utrzymał wyrok w mocy. Fakt zbliżającego się końca bardzo silnie oddziaływał na psychikę obu chłopaków.

Dr Adrian Wrocławski prezentuje autentyczną linę, na której wykonywano wyroki śmierci w Areszcie Śledczym w Gdańsku. Bardzo prawdopodobne, że na niej również zawisł Franciszek Barts i Edmund Piechowski. Dr Adrian Wrocławski prezentuje autentyczną linę, na której wykonywano wyroki śmierci w Areszcie Śledczym w Gdańsku. Bardzo prawdopodobne, że na niej również zawisł Franciszek Barts i Edmund Piechowski.
Barts, który od początku pobytu w areszcie sprawiał mnóstwo problemów, tym razem ucichł i zaczął cierpień na bezsenność, bóle i zawroty głowy. Miał nawet w planach uprzedzić wykonanie wyroku, chcąc za pomocą zorganizowanej nielegalnie żyletki podciąć sobie żyły. To jednak się nie udało, gdyż w trakcie rewizji odebrano mu ją.

Piechowski natomiast zachowywał się o wiele lepiej. Cały czas podtrzymywali go na duchu rodzice, z którymi utrzymywał regularny kontakt korespondencyjny i osobisty podczas wizyt. Mimo to musiał cały czas przebywać na środkach uspokajających, aby móc jako tako funkcjonować. Kres ich życia dobiegł końca we wtorek 2 października 1973 r.



Jako pierwszy został powieszony Franciszek Barts, a po zdjęciu z szubienicy jego zwłok, 20 minut później wprowadzono Edmunda Piechowskiego.

Ich ostatnim życzeniem była jedynie spowiedź święta. Obaj zostali pochowani obok siebie na cmentarzu Srebrzysko.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (143)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane