Rzadko bywam w galeriach handlowych, idę tam tylko wtedy, gdy rzeczywiście czegoś potrzebuję. Musiałem się tam wybrać, gdy mój 7-letni syn podczas szaleństwa na sankach zgubił rękawice zimowe. Gdy w kilku sklepach zamiast ciepłych ciuchów znalazłem klapki, koszulki i okulary przeciwsłoneczne, ręce opadły mi do samej ziemi, a mojemu synowi marzną do teraz.
Mamy połowę lutego, tak naprawdę środek zimy, za oknem mróz i kilkadziesiąt centymetrów śniegu, a w sklepach zamiast czapek, szalików czy - poszukiwanych - rękawic mogę swoje dziecko zaopatrzyć w nowe kąpielówki, klapki plażowe, espadryle i okulary przeciwsłoneczne.
Gdy w pierwszym sklepie natknąłem się na letnią kolekcję, uznałem to za przypadek. Jednak w drugim zastałem ten sam widok. W trzecim - to samo. Rozumiem, że sieciówki swoje kolekcje wymieniają kilka, a nawet kilkanaście razy w roku i planują kampanie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Rozumiem też, że w dzisiejszych czasach wszystko dzieje się szybciej, że to ciągła, nieustanna "zmiana" jest czynnikiem wpływającym na większy ruch w sklepach, a co za tym idzie - na większe zyski. Ale bez przesady.
Czytaj też: Świąteczne mikołaje w październiku już w sklepach
Jedni powiedzą - to dobrze, bo w czasie pandemii taki sezonowy asortyment leży dłużej w sklepach i nie kumuluje tłumu, co daje wszystkim więcej czasu na zakupy. Drudzy - że to maksymalizacja zysków i skrajny przykład nieokiełznanego konsumpcjonizmu, który wymusza na nas określone zachowania (a więc kupowanie japonek w lutym, zeszytów w lipcu, a prezentów świątecznych wczesną jesienią). I pewnie każdy z nich ma po trochu rację. Szkoda, że w tym zakupowym szaleństwie zaczyna brakować miejsca na zdrowy rozsądek. By w połowie lutego móc kupić szalik i rękawice, a nie nowe koło do pływania i zestaw plażowy do lepienia babek z piasku.
Oczywiście, zaraz w komentarzach odezwą się (pewnie) słuszne głosy, że wszystko można kupić w internecie. Tam przeceny, promocje i świąteczne kampanie trwają nieprzerwanie przez cały rok. I pewnie tak też zrobię, nawet za cenę tego, że rękawice kupię na oko, bez mierzenia i dostanę je za kilka dni, a nie od razu - jak ze sklepowej półki. Może to będzie dobry moment, by już na stałe przestawić się na sprzedaż online i przekonać, że stacjonarne sklepy to przeżytek?
I na koniec. Neutralne zakupy spożywcze w zwykłym sklepie też nerwów nie ukoją. Tam też już królują wielkanocne jajka, zające i kolorowe krokusy.
Synu - bez obaw. Rękawice przyniesie kurier!