• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Rzuciła wszystko i pojechała do Nepalu budować szkołę

Alicja Olkowska
9 lipca 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 
Dom, w którym mieszkała Sylwia. Bez wody, gazu i łazienki. Dom, w którym mieszkała Sylwia. Bez wody, gazu i łazienki.

Sylwia Jędernalik, 25-letnia gdańszczanka, w 2015 roku porzuciła uporządkowane życie i wyjechała na 7 miesięcy do Nepalu budować szkołę dla 300 dzieci, które po trzęsieniu ziemi nie miały gdzie się uczyć. Opowiada nam o walce z nepalską biurokracją, zderzeniu z rzeczywistością i trudach niesienia bezinteresownej pomocy w krajach Trzeciego Świata.



Czym się zajmowałaś zanim wyjechałaś do Nepalu?

Sylwia Jędernalik: Przede wszystkim studiowałam. Najpierw w Gdańsku, a po studiach licencjackich wyjechałam uczyć się dalej do Poznania. Tam po roku trafiłam do Stowarzyszenia Lepszy Świat, które pochłonęło mnie całkowicie. Jednocześnie świetnie radziłam sobie na studiach - dostałam propozycję rozpoczęcia studiów doktoranckich, do czego też byłam silnie namawiana przez wykładowców akademickich. Z czasem jednak okazało się, że pomaganie innym to jest to, co chcę robić i co nadaje mojemu życiu sens. Nie spodziewałam się, że praca w stowarzyszeniu będzie dawała mi tyle radości. Tam też poznałam Macieja Pastwę, doświadczonego podróżnika, wolontariusza oraz pomysłodawcę całego zamieszania ze szkołą w Nepalu.
Mieliśmy wiele kryzysów, z trudem to wytrzymywaliśmy, pakowaliśmy się już do domu, żeby wrócić szybciej do Polski i mieć to już za sobą. Ale jednak nie wyjechaliśmy


No właśnie. Jak to się stało, że dziewczyna, która ma ułożone życie, szansę na karierę na uniwersytecie, rzuca wszystko i jedzie do Nepalu?

Wszystko zaczęło się od Macieja Pastwy, który przeżył trzęsienie ziemi w Nepalu w 2015 roku. To tam wpadł na pomysł, że warto odbudować zniszczoną szkołę w wiosce Bakrang-6 w dystrykcie Gorkha, do której uczęszczało 300 uczniów. Skontaktował się ze stowarzyszeniem, a my podchwyciliśmy pomysł. Rozpoczęliśmy zbiórkę pieniędzy, co nie było łatwe. Sam Maciej sprzedał mieszkanie po swojej babci i całą kwotę, czyli 173 tys. zł, przekazał na odbudowę szkoły. W końcu o zbiórce zrobiło się głośno w całej Polsce. Wspierały nas szkoły, prywatne firmy i znane osoby, które przekazywały rzeczy na aukcje. W ciągu 5 miesięcy udało się nam uzbierać ponad 360 tys. zł.

Gdy mieliśmy już uzbierane fundusze, Maciej powiedział, że powinnam pojechać z nim do Nepalu, bo sam sobie tam nie poradzi. Najpierw potraktowałam to jako żart, ale okazało się, że kupił dla mnie bilety lotnicze. Wahałam się, to była trudna decyzja, bo nie lubię zmian i muszę mieć wszystko ułożone i zaplanowane. Nigdy też nie podróżowałam tak daleko, pobieżnie zwiedziłam zaledwie kilka krajów europejskich, a Nepal to w końcu kraj Trzeciego Świata. Dodatkowo bałam się powiedzieć o wyjeździe mamie - dużo chorowała i miała tylko mnie, bo odkąd pamiętam, musiałyśmy radzić sobie ze wszystkim same. Mogła to źle przyjąć, ale gdy ją poinformowałam o Nepalu, odpowiedziała tylko, że czuła, że tam pojadę.

Przeczytaj więcej o zbiórce pieniędzy na szkołę w Nepalu

  • "Z Nepalem zderzyłam się już pierwszego dnia, zwłaszcza że podróżowaliśmy i żyliśmy tam za swoje pieniądze, a nie za kwotę uzbieraną na szkołę. Jeździliśmy transportem publicznym, więc najczęściej w wielkim tłoku albo na dachu."
  • Zdjęcia z pobytu Sylwii Jędernalik w Nepalu.
  • "Mieliśmy ogromne problemy z wodą - do żadnego domu w wiosce nie była doprowadzona. Nie było łazienki, a toaletą był nepalski wychodek. Najgorzej było zimą. W nieogrzewanych domach temperatura nie przekraczała 12 stopni Celsjusza, a prysznic brałam na zewnątrz, w lodowatej wodzie, jeśli w ogóle udało się nam ją zdobyć."
  • "Prąd zazwyczaj mieliśmy, ale z przerwami. Zdarzało się, że w ciągu doby był tylko przez 15 minut, więc nie mogliśmy nawet naładować komórek."
  • Zdjęcia z pobytu Sylwii Jędernalik w Nepalu.
  • Sylwia Jędernalik i Maciej Pastwa w Nepalu.
Jak taka ułożona dziewczyna odnalazła się w zupełnie innej rzeczywistości?

Z Nepalem zderzyłam się już pierwszego dnia, zwłaszcza że podróżowaliśmy i żyliśmy tam za swoje pieniądze, a nie za kwotę uzbieraną na szkołę. Jeździliśmy transportem publicznym, więc najczęściej w wielkim tłoku albo na dachu. Pierwsze, co zobaczyłam, to stolica Katmandu, która wygląda tak, jakby ten kraj niedawno przeżył wojnę, a nie trzęsienie ziemi. Na wsi jest jeszcze gorzej. Bywa, że 80 proc. domów runęło w 2015 roku. Do dziś nie wybudowali nowych i żyją w prowizorycznych barakach z blachą falistą zamiast dachu.
Nepalczycy są wspaniali, a my możemy się od nich wiele nauczyć. Mimo trudnej sytuacji w kraju, nadal są szczęśliwi i cieszą się tym, co mają


A Nepalczycy? Jakimi są ludźmi?

Nepalczycy są wspaniali, a my możemy się od nich wiele nauczyć. Mimo trudnej sytuacji w kraju, nadal są szczęśliwi i cieszą się tym, co mają. Są bardzo pomocni i przyjacielscy, niezwykle gościnni. Problemy zaczynają się wtedy, gdy trzeba z nimi pracować przy konkretnym projekcie, np. budowie szkoły. My zderzyliśmy się ze ścianą.

Co takiego się wydarzyło?

Zaczęło się od biurokracji. Maciej umówił się wcześniej z mieszkańcami wioski, że jak przylecimy, zdążą już zorganizować pozwolenie na budowę oraz projekt budynku. Oni mieli zająć się kwestią prawną, a my zbiórką pieniędzy i zorganizowaniem prac budowlanych. Okazało się, że nie zrobili nic. Nie poszli do urzędu i nie zapytali się, jakie dokumenty są wymagane. Wynika to nie tylko z ich mentalności, ale również lęku przed urzędami. Tam też inaczej płynie czas. Nepalczycy nie martwią się, że coś nie zostało dziś zrobione, bo to można zrobić za kilka dni. Są pogodzeni ze swoim losem, mają też z tego powodu małą siłę przebicia.

Po przylocie musieliśmy więc zatrudnić inżyniera, który przez kilka tygodni przygotowywał projekt szkoły. Kiedy chcieliśmy go złożyć do ministerstwa, okazało się, że kilka dni wcześniej ministerstwo przestało przyjmować wnioski na odbudowę szkół, bo są w trakcie zmian norm budowlanych. W praktyce oznaczało to dodanie jednego wiązania z prętów metalowych, wcześniej było jedno, oni dodali drugie. Kazali nam czekać kolejny miesiąc na samo złożenie dokumentów.

  • " Te dzieci uczą się teraz w szkole tymczasowej, czyli w baraku złożonym z desek i blachy falistej. Podczas upałów leje się z nich pot, zimą trzęsą się z zimna, a podczas miesięcy monsunowych deszcz całymi dniami wali w blachę tak głośno, że nie słyszą, co mówi nauczyciel. One naprawdę potrzebują miejsca, gdzie będą mogły się normalnie uczyć. Bez luksusów, wystarczą murowane ściany, dach i proste okna."
  • Zdjęcia z pobytu Sylwii Jędernalik w Nepalu.
  • Dzieci z okolicznej wioski.
  • Zdjęcia z pobytu Sylwii Jędernalik w Nepalu.
  • "Pierwsze, co zobaczyłam, to stolica Katmandu, która wygląda tak, jakby ten kraj niedawno przeżył wojnę, a nie trzęsienie ziemi. Na wsi jest jeszcze gorzej."
  • Przed powrotem do Polski udało się wykopać fundamenty pod szkołę.
  • Zdjęcia z pobytu Sylwii Jędernalik w Nepalu.
Jak się wtedy czuliście?

Sama walka z biurokracją, dobijanie się do urzędników i ministerstw zajmowało nam tyle czasu, a przypomnę, że wszędzie dojeżdżaliśmy transportem publicznym, że w pewnym momencie zaczęliśmy sobie zadawać pytanie, co my w ogóle robimy, po co nam to wszystko. Mieliśmy wiele kryzysów, z trudem to wytrzymywaliśmy, pakowaliśmy się już do domu, żeby wrócić szybciej do Polski i mieć to już za sobą. Ale jednak nie wyjechaliśmy. Gdy patrzyłam na te wszystkie dzieciaki, które czekają na naszą pomoc, które mają w sobie przecież potencjał taki sam, jak dzieci w Europie, tylko nie mają warunków, by go rozwijać, po prostu nie mogłam tego zrobić, nie potrafiłam ich zostawić. Za każdym razem, gdy byliśmy bliscy wyjazdu, rozglądałam się dookoła i łzy cisnęły mi się do oczu. Maciej przyglądał mi się wtedy uważnie. Rozumiał, co czuję. I zawsze zapadała decyzja, że jednak zostajemy, że spróbujemy jeszcze raz. Rozpakowywaliśmy więc swoje rzeczy i ponownie wracaliśmy do pracy. I na twarzach dzieci, ich rodziców i mieszkańców wioski pojawiał się uśmiech. Bo wiedzieli, że nie zostaną sami, że uczniowie będą mieli szanse na normalną naukę.

Był moment, że nawet zwątpiłam w pomoc społeczną. Miałam wrażenie, że to jest tylko nasze marzenie, że mieszkańcy wioski wcale nie potrzebują tej szkoły, by gdyby tego chcieli, to by nam pomogli. W końcu zrozumiałam, że jeśli jedzie się do kraju Trzeciego Świata, to nie można mieć żadnych oczekiwań. Pomagamy im dlatego, bo oni sobie bez nas nie radzą. Pomoc wcale nie jest prosta, to tak naprawdę ciężka praca, za którą być może nie usłyszymy "dziękuję". Z drugiej strony, jeśli pomagamy bezinteresownie, to nie możemy oczekiwać wdzięczności, bo niosąc pomoc innym, w gruncie rzeczy pomagamy też sobie, czujemy się lepiej, wzbogacamy swoje życie.

Gdzie mieszkaliście podczas pobytu?

W stolicy mieszkaliśmy w domu bramina [jedna z wyższych kast w hinduizmie - przyp. red.], który przez wiele lat był nauczycielem w odbudowywanej przez nas szkole. A w wiosce mieszkaliśmy tak jak wszyscy Nepalczycy, czyli w prowizorycznym domku, który nasi znajomi nazwali kurnikiem (śmiech). Mieliśmy ogromne problemy z wodą - do żadnego domu w wiosce nie była doprowadzona. Nie było łazienki, a toaletą był nepalski wychodek. Najgorzej było zimą. W nieogrzewanych domach temperatura nie przekraczała 12 stopni Celsjusza, a prysznic brałam na zewnątrz, w lodowatej wodzie, jeśli w ogóle udało się nam ją zdobyć. Prąd zazwyczaj mieliśmy, ale z przerwami. Zdarzało się, że w ciągu doby był tylko przez 15 minut, więc nie mogliśmy nawet naładować komórek.
Dzieci uczą się teraz w szkole tymczasowej, czyli w baraku złożonym z desek i blachy falistej. Podczas upałów leje się z nich pot, zimą trzęsą się z zimna, a podczas miesięcy monsunowych deszcz całymi dniami wali w blachę tak głośno, że nie słyszą, co mówi nauczyciel


Udało się wam wybudować szkołę?

Nie, nie udało się jej wybudować. Czekaliśmy na pozwolenie 169 dni, czyli ponad 5 miesięcy oczekiwania, a przecież przylecieliśmy tam na 7 miesięcy. Czasu do wylotu było niewiele, więc chcieliśmy chociaż wylać fundamenty, a całość ukończyć podczas kolejnej wizyty w Nepalu.

Znaleźliśmy firmę wykonawczą, która zobowiązała się, że do naszego wyjazdu ukończy fundamenty. Wszystko zapowiadało się optymistycznie, ale czas pokazał, że kolejny raz musieliśmy nauczyć się pokory. Zrobiło się gorzej niż podczas czekania na pozwolenie na budowę. Miało być piętnastu pracowników, było dużo mniej. Ci co byli, nie pracowali wydajnie, bo panował upał, więc robili sobie długie przerwy. Potem szef firmy nagle stwierdził, że chce od nas więcej pieniędzy, na co nie mogliśmy się zgodzić. Do tego pracownicy nas oszukiwali. W końcu zerwaliśmy współpracę z tą firmą, choć wiedzieliśmy, że nie zdążymy wynająć nowej.

Żeby było jeszcze trudnej, trafiliśmy na kryzys metalowy, czyli nigdzie nie mogliśmy dostać potrzebnych do budowy prętów. Zamówiliśmy je u jednej z firm - czas oczekiwania miał wynieść tydzień. Czekaliśmy miesiąc. Tłumaczenia były różne: brak prądu, problem z transportem. I tak było ze wszystkim - ciągłe oczekiwanie i obietnice bez pokrycia. Do tego w Nepalu zaczęły pojawiać się codzienne burze z ulewnymi deszczami, które zamieniały górzystą drogę do wioski w potok i często traktor z materiałami nie był w stanie dojechać na miejsce. Ostatecznie nie mogliśmy wylać fundamentów, bo nie mieliśmy ekipy do pracy oraz wszystkich niezbędnych materiałów. Udało nam się je wykopać przy pomocy mieszkańców wioski.

Nepalczykom nie zależało na zarobku i pracy?

Oni nie znają pojęcia konkurencja. Mówią: możesz kupić u mnie, ale jeśli nie, to tam dalej jest jeszcze jeden taki sklep, idź tam. Nikt się nie wyrywa przed szereg, przyjmują to, co dostają. Jeśli dziś czegoś nie zrobią, to zajmą się tym jutro, jeśli nie jutro, to pojutrze...

Kiedy tam znowu wracacie?

Maciej wraca w listopadzie, ja w lutym. Teraz piszę książkę dla dzieci o Nepalu i na tym będę się skupiać w najbliższych miesiącach. Zobaczymy, co zostanie z fundamentów, bo teraz nadchodzą deszcze monsunowe. Jeśli wszystko się uda, szkoła będzie ukończona w czerwcu 2017 roku. Niestety, materiały budowlane mocno podrożały, więc uzbierane pieniądze starczą nam na wybudowanie tylko poziomu zero z czterema salami, a przecież to ma być szkoła dla 300 dzieci.

Wróciliśmy do Polski i znowu jesteśmy w punkcie zero, bo musimy jeszcze uzbierać 150 tys. zł. Wszystko zaczyna się od początku, ale nadal widzimy potrzebę wybudowania szkoły. Te dzieci uczą się teraz w szkole tymczasowej, czyli w baraku złożonym z desek i blachy falistej. Podczas upałów leje się z nich pot, zimą trzęsą się z zimna, a podczas miesięcy monsunowych deszcz całymi dniami wali w blachę tak głośno, że nie słyszą, co mówi nauczyciel. One naprawdę potrzebują miejsca, gdzie będą mogły się normalnie uczyć. Bez luksusów, wystarczą murowane ściany, dach i proste okna. Jeśli my im nie pomożemy, to jestem pewna, że za kilkadziesiąt lat będą w tym samym miejscu, co dziś. Mam nadzieję, że pojadę tam za 20 lat, spotkam te dzieciaki i dowiem się, że poszły na studia, że mają dobre życie, że teraz one niosą pomoc innym. Ale żeby to się wydarzyło, musimy teraz zacząć działać. Wierzę, że dobro rodzi dobro i w końcu uda nam się ukończyć szkołę.

Zobacz także blog Sylwii Jędernalik

Opinie (210) 8 zablokowanych

  • oni chcą jedzenia i picia i godnych warunków a nie tej szkoły.

    tam jest bieda.przyjedzie taka z polski ich uczyć. byłem tam wiele razy i te zdjęcia pokazują najpiękniejsze co może tam być.przestańcie z tymi głupotami.gdzie są amerykanie z żywnością i pomocą medyczną,komu to jest na rękę.oni potrzebują tam tej szkoły jak sieci solarium.

    • 12 7

  • ?

    Bolca szuka to pojechala.

    • 16 9

  • w Polsce też trzeba pomagać Sylwio. (1)

    Jest wiele miejsc i ośrodków gdzie gdzie ludzie mocno potrzebują pomocy i może się pani spełniać 24 godziny na dobę.

    • 26 9

    • Wstydźcie się !!

      Jestem ciekawa komu Wy pomogliście, że pouczacie innych !!! Macie chociaż czas by odwiedzić swoich dziadków a może zamiast pójść na imprezę czy do kina przeznaczyliście te środki na jakiś cel charytatywny ? Zapewne nie bo sądzicie, że zrobi to ktoś inny. Dla wszystkich krytykujących postawę tej dziewczyny raczej nie ma znaczenia czy pojechałaby do Nepalu czy pomocy udzielałaby tu na miejscu bo i tak zebrałaby cięgi. Ja się cieszę, że o takich osobach pisze się w mediach bo może zachęci innych do pomocy ale sądząc po wpisach to w trójmieście raczej nie ma co liczyć na pomoc :(

      • 1 2

  • sylwia pod publiczkę,oj głupio trochę.

    • 16 9

  • vip adaś

    szacunek , więcej takich ludzi

    • 5 9

  • Wzruszająca historia,jak się wzruszę to się napić muszę,zaraz naleję sobie szklankę whisky,i będę w napięciu czytał tą pasjonującą opowieść o miłości do bliżniego i poświęceniu na przekór złemu światu oraz zawistnikom.

    • 9 8

  • czuć interes z daleka.

    • 11 9

  • Ale wy prymitywni jestescie w tych swoich negujacych opiniach.Cwoki z piwem w reku i tępe pindy niedoszturchane co wszedzie o w kazdym widzą zle intencje.

    • 13 20

  • lepszy świat brzmi normalnie jak sekta.

    • 19 7

  • piękny artykuł o wielkich ludziach,
    szacunek, gratulacje i powodzenia :-)

    • 11 19

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane