• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Dyrektor szpitala uratowała poszkodowaną na miejscu wypadku

Michał Sielski
3 grudnia 2012 (artykuł sprzed 11 lat) 
- Przecież przysięgałam, że będę pomagać, więc nie jest ważne, że zrobiłam to po godzinach pracy - uśmiecha się Małgorzata Bartoszewska-Dogan. - Przecież przysięgałam, że będę pomagać, więc nie jest ważne, że zrobiłam to po godzinach pracy - uśmiecha się Małgorzata Bartoszewska-Dogan.

- Każdy z nas powinien się tak zachować. Po prostu rozpoczęłam reanimację i wróciła jej świadomość - mówi skromnie Małgorzata Bartoszewska-Dogan, dyrektor Pomorskiego Centrum Traumatologii, która jako przypadkowy świadek wypadku na Suchaninie uratowała życie 20-latce potrąconej przez samochód.



Byłeś kiedyś świadkiem wypadku?

Było tuż po godz. 7, piątkowy poranek. Padał deszcz, była mgła. 20-letnia dziewczyna przechodziła przez jezdnię ul. Beethovena zobacz na mapie Gdańska na Suchaninie, najprawdopodobniej wychodząc zza autobusu. Kierowca nie miał szans, by zahamować, potrącił ją. Do dziś kobieta leży w szpitalu z rozległymi obrażeniami wewnętrznymi i złamaniami, które jednak nie zagrażają jej życiu. Ma szczęście, bo chwilę po wypadku tą samą drogą Małgorzata Bartoszewska-Dogan jechała do pracy. Na wysokości domu nr 171 na drodze leżało bezwładnie ciało 20-letniej kobiety, obok stał samochód.

Michał Sielski: Ofiara miała szczęście w nieszczęściu, że to akurat Pani tamtędy przejeżdżała i zatrzymała się, by pomóc.

Małgorzata Bartoszewska-Dogan: Pewnie tak, ale przecież nic takiego nie zrobiłam. Nawet bez sprzętu mamy ręce i usta, więc możemy rozpocząć reanimację, więc był to wręcz mój obowiązek.

Ale nie Pani pierwsza się tam zatrzymała, a kobieta nadal leżała nieprzytomna.

- Dlatego od razu przystąpiłam do reanimacji i na szczęście dość szybko wróciła jej świadomość. Ale nie było tak, że nikt nie pomógł - jeden z kierowców przyniósł matę termiczną, czym zapobiegł wychłodzeniu jej organizmu. Inni wezwali karetkę i dobrze, bo na dłuższą metę reanimacja gołymi rękami nie jest możliwa. Ale i bez sprzętu można ją rozpocząć.

Liczył się czas?

- Myślę, że w tym wypadku udało się zrobić reanimację w odpowiednim momencie, bo krążenie zanikało, było wiele obrażeń wewnętrznych i mogło dojść do niedotlenienia mózgu. Na szczęście karetka też pojawiła się szybko, więc mogłam przekazać ją ekipie i zająć się kierowcą, który był roztrzęsiony i w szoku.

To pierwszy taki przypadek, gdy ratowała Pani życie poza pracą?

- Nie, właściwie już trzeci raz byłam świadkiem wypadku komunikacyjnego. Raz musiałam niestety stwierdzić zgon, innym razem praktycznie tylko ułożyć poszkodowanego w takiej pozycji, by nic nie stało mu się, gdyby miał urazy wewnętrzne. Ale to nic takiego, przecież przysięgałam, że będę pomagać, nieważne czy w godzinach pracy, na terenie szpitala, czy w innych okolicznościach.

Jak więc powinniśmy reagować w takich sytuacjach? My wszyscy, którzy nie jesteśmy lekarzami i nie mamy specjalistycznego wykształcenia?

- Do udzielenia pierwszej pomocy nie jest potrzebne specjalistyczne wykształcenie. Najważniejsze to stwierdzić, czy poszkodowany jest przytomny, zadawać proste pytania: "czy mnie słyszysz", "czy wiesz co się stało". Trzeba też sprawdzić krążenie za kątem żuchwy i nigdzie nie przenosić, nie przekręcać. Jeśli nie ma oddechu, to należy przystąpić do sztucznego oddychania. Warto pamiętać, że pierwsze minuty są najważniejsze. I oczywiście niezwłocznie wezwać karetkę.

Opinie (159) 5 zablokowanych

  • ojojoj....

    Poważnie MEGA SUKCES jak na panią doktor!

    • 2 1

  • Brawo!!! Lekarz uratował poszkodowanego. Brawo!!!

    • 2 0

  • Ja tez kiedyś uratowałem, ale nikt nie napisał

    • 2 0

  • Z tą pomocą na miejscu wypadku jest... (1)

    różnie, raz poprzecznie, raz podłużnie. Mam kurs ratownika drogowego i trzykrotnie brałem udział w resuscytacji manualnej. Podczas masażu serca raz złamałem mostek (facio był "deczko" grubawy) i zostałem oskarżony o ciężkie uszkodzenie ciała. Nie liczył się fakt, że gdzieś na zadupiu utrzymałem akcję serca i oddechową przez 40 (!) minut do przjazdu karetki i facet przeżył. Dla cymbała z karetki i policji wyrządziłem szkodę, za którą musiałem odpowiadać. Gdyby nie rozsądek uratowanego, miałbym zawiasy za uszczerbek na zdrowiu. Więcej pomagał nie będę - nie będą mnie ciągać po sądach. Niech ofiary wypadku zdychają w rowach... I niech żyją "życiowe" przepisy...

    • 9 0

    • I z całego serca się z Tobą zgadzam. Poświęcasz się, a Ciebie w d...ę kopią.

      • 5 0

  • Dziękujemy

    Cieszę się że są tacy jeszcze profesjonalni ludzie .

    • 0 0

  • Czemu nie w szkole??

    Ze dwa lata temu, brałem udział w szkoleniu pierwszej pomocy, jako motocyklista...Nie macie pojęcia jaki byłem dumny po jego ukończeniu, że mogę w razie wypadku uratować komuś życie.Wiedziałem że jeżeli znajdę się w sytuacji krytycznej, to nie będę stał jak ciele, albo gorzej- nie ucieknę, tylko zacznę udzielać pomocy poszkodowanemu. Ale to trwało krótko, po szkoleniu. Dziś niestety już nie pamiętam wielu prawideł, i pewnie już bym się bał, że zamiast dobrego, zrobię gorzej. Dzieje się tak, bo uczymy się tego często jako mocno dorośli ludzie, a niestety pamięć robi się zawodna, wybiórcza... Dla tego uważam że proste szkolenia z zakresu pierwszej pomocy, powinny się odbywać już w szkole podstawowej. Nie chcę sugerować zamiast np. jakich zajęć, bo mogła by powstać z tego niepotrzebna dyskusja,ale takie zmiany na pewno wyszły by na dobre w dorosłym życiu.
    W myśl zasady "czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał"
    Brawo Pani Małgorzato !

    • 3 0

  • Wybiegać zza autobusu... kiedyś tak śmierć zbierała prawdziwe żniwa...

    Myślałem, że ludzie już tego nie robią... od lat zwalniam gdy mijam autobus na przystanku i wypatruję " biegacza"...

    • 3 0

  • Niech dziewczyna się cieszy że przeżyła. Od tego są pasy by przejść na drugą stronę ulicy.

    • 0 0

  • Nie prawda, kierowca miał szansę się zatrzymać, gdyby myślał... (3)

    "Padał deszcz, była mgła. 20-letnia dziewczyna przechodziła przez jezdnię ul. Beethovena na Suchaninie, najprawdopodobniej wychodząc za autobusu. Kierowca nie miał szans, by zahamować, potrącił ją." Kierowca miałby szanse jak by myślał, a nie zapierniczał jak idiota. Przecież wiadomo, że jak autobus stoi to może w każdej chwili ktoś wyskoczyć. To jest tylko wina kierowcy. Nie ma tłumaczenia, że nie miał szans!!!. Kto go gonił, że tak musiał pędzić, czyżby parasolki nie miał. To jest miasto i powinno być ograniczenie tylko do 40 km/h.

    • 4 17

    • gdy kiedys auto walnie Cie w zadek na chodniku to licze, ze przyznasz sie do winy

      bo powinienes byl przewidziec, ze gosc moze sie zdrzemnac i zjechac z jezdni. Zmeczony byl, mial prawo. Moze nawet pijany, kogo to obchodzi. Przede wszystkim powinienes takie rzeczy umiec przewidziec

      • 3 2

    • Łatwo oceniać....gorzej być rzetelnym (1)

      Tak dla sprostowania, dodam że na tym odcinku drogi jest ograniczenie prędkości do 40 km/h i jako zawodowy kierowca dodam że nawet z mniejszą prędkością np. 30 km/h jeśli pieszy wtargnie zza autobusu to ma małe szanse na wyjście bez obrażeń poważnych. Kolejna kwestia jest to że pomijając prędkość kierującego autem ( to sprawdzi Policja ) to pieszy wchodzący na jezdnie w niewyznaczonym do tego miejscu jest winny albo minimum współwinny powstałego wypadku. ( zależne od miejsca zdarzenia itp. ) Wnikliwych zapraszam do zapoznania się szczegółowo z kodeksem drogowym.

      • 3 0

      • Panie "DŁUGI" - właśnie przez takich kierowców jak Pan co im tylko kodeks w głowie a nie normalne myślenie, dochodzi bardzo często do takich wypadków. Trzeba mieć rozum w głowie a nie...

        • 0 0

  • to sie nalezy extra premia co nie?

    • 1 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane