• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Ekstremalne zawody na orjentację Próba Mamuta 2004

21 października 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Niewielki ruch na boisku obok szkoły spowodowany jest faktem, iż uczestnicy trasy rowerowej są ostatnią grupą rozpoczynającą zmagania na Próbie. Piesi oraz ekstremaliści uczynili to ubiegłego dnia (piątek), a chwilę przed rowerzystami - kajakarze. Jeszcze tylko mały misz-masz w biurze (nie ma mnie na liście startowej, gdyż rowerzystów w sumie jest niespełna czterdziestu, a zarezerwowany dla mnie u Organizatora numer z końcówką 77 widocznie komuś wydał się podejrzany i "wyparowałem" z kartki), ale po chwili dostaję dodrukowany numerek startowy - wracam na parking, dokręcam mapnik, wpinam diodówki, naklejam numer. Jak się okazuje (co musiałem przeoczyć) miejsce startu to nie szkoła, ale uliczka przy torach w centrum Kolbud. 1.5 km dalej - przysłowiowy "rzut beretem". Wyjeżdżam na asfalt i jako jeden z ostatnich pojawiam się o 7.04 na miejscu startu. Pierwsza grupa około 20 osób już pojechała na trasę. Następni ruszają. Delikatnie kropi. Wojtek rozdaje mapy oraz koperty bezpieczeństwa - ich rola jest dla mnie nowością. Słyszę instrukcję: "otworzyć, gdyby zaistniały warunki uniemożliwiające dalszą jazdę, np. brak punktu kontrolnego)". Również nieznany mi dotychczas jest sposób uzyskiwania PK: pierwsze trzy są naniesione na mapę, a kolejne zdobywa się w miarę postępów na trasie. Okay. Nasuwam gumę na mapnik. No to jedziemy.

PK1
Od razu po starcie mocny betonowy podjazd - zapewnia dobrą rozgrzewkę. Chwila przejazdu po polach i po niespełna 4 kilometrach - punkt.



PK2
Kieruję się na Buszkowy. Przede mną w oddali widzę peleton kilkunastu rowerzystów. Tempo mniej więcej 25 km/h. Dojeżdżam. Chwila na wymianę zdań ze znajomymi. Patrzę jednocześnie na mapę. Pierwszy i drugi asfalt odbijają w prawo, potem jest skrót, który mnie interesuje. Grupka mocno zwalnia, prawie zatrzymuje się, słyszę głosy wahania: czy to już ten odjazd na bok czy nie ;). W kilka osób jedziemy dalej prosto, widać przecież z mapy żółto na zielonym, że skrót na Mierzeszyn to droga polna, a nie asfalt. No nic. Kilkaset metrów później przyhamowuję, daję się wyprzedzić - dwóch rowerzystów mocno pedałuje przed siebie. Ja tymczasem spokojnie odbijam w prawo - widzę z mapy, że najpierw będę miał mocno pod górkę, potem już luźno, za to "do przodu" 2,5 kilometra - krócej niż asfaltem. Tak też się dzieje. Z Mierzeszyna do Leśnictwa Wojanowo jest już tylko 4 km. Na punkcie Jankes - Sędzia Główny - robi mi foto i mówi, że to "czoło" trasy rowerowej.

PK3
No i jest dłuższy dystans do pokonania. PK 3 zlokalizowany jest na krawędzi mapy - szukając podstępu oglądam drugi kolorowy wydruk A3 - okazuje się, iż jest to "dostawka" od północy, tak więc PK 3 jest najbardziej wysuniętym na południe punktem. Z Wojanowa docieram do niego przez Cząstkowo - Szczodrowo - Głodowo. Jak po sznurku. Po drodze widzę zawodnika w bluzie Elnord, regulującego na poboczu siodło, po chwili mija mnie z wyraźną różnicą mocy. Na PK3 napotykam po raz pierwszy (i ostatni) Bartka B.



PK4
Z Mestwinowa zygzakami podążam przez Stefanowo - Iłownicę - Wysin do Skrzydłowa. Kawałek po asfalcie i podjazd. Spory podjazd. Czy na pewno taki spory? Tydzień później, gdy pokonuję ten odcinek na Harpaganie, "spory podjazd" okazuje się być "ledwo górką do zjechania". Zatem - to już pierwsze oznaki zmęczenia. Zatrzymuję się na chwilę na drodze. Łapię oddech. Dalej przecięcie asfaltu Nowa Karczma - Przywidz i przez Szumleś Królewski celuję w Łąki. To znaczy - wydaje mi się, iż celuję. W efekcie pojawiam się na zachodnim brzegu jeziora. Patrząc po śladach - nie tylko ja zrobiem ten błąd. Wykonuję fotkę sielskiego i bajkowego wręcz krajobrazu krów na zielonym pastwisku z domkiem na szczycie górki, drugą - roweru na tle jeziora i (po stwierdzeniu, że nie ma jak skrócić drogi przez pola) wracam tą samą drogą, w odpowiednim momencie odbijając w lewo. Cały czas jest wilgotno i chłodnawo.



PK5
Z PK4 daję 200 metrów "z buta" podprowadzając rower po trawiastej drodze, wyprowadzam na "lekko pod górkę" i jadę dalej. PK5 znajduje się jakieś 8 km w linii prostej na północ od Skarszew. Zatem - w którymś momencie przetnę asfalt, którym podążałem z PK2 na PK3. Jadę Łąki - Trzepowo, potem długi odcinek asfaltowy Borowina - Guzy - Nowy Wiec - Pawłowo i potem prosto na zachód w kierunku Postołowa drogą polną - 1.5 km dalej znajduje się PK5. Zanim jednak dojeżdżam do niego doświadczam "braku prądu", zgonu czy innymi słowy - kryzysu. Po płaskim asfalcie, lekko pod wiatr jadę dłuższy odcinek z prędkością 10-13 km/h. Porażka. Daję sobie 10 minut na jaką-taką regenerację. Leżę na ściętych pniach obserwując niebo. Robię fotkę dwóm kluczom ptaków. Takie obrazki w mieście nie są często spotykane. Z tego błogiego rozmarzenia mija mnie grupka ze znajomym Grzegorzem - wcześniej spotykaliśmy się już w kilku miejscach. Odpowiadam coś. Przemykają szybko, a paru minutach i ja zbieram się dalej, do PK5, gdzie ich spotykam.

PK6
Grupowo, w kilka osób jedziemy na ten punkt. Droga prosta, pomylić się nie ma gdzie. No... prawie. Grzegorz ze znajomymi obiera trasę na asfalt do Kleszczewa a potem odbicie przez leśniczówkę, ja - wcześniej skręcam w las, bo wydaje mi się, że skoro tak ładnie zaznaczono przecinki to będzie to szybsza droga. Nic bardziej błędnego. Po chwili ląduję na drugim skraju lasu, w oddali widząc oznaczenie: Trąbki Małe. Hm... za daleko. Dojeżdżam bliżej malowniczej doliny Kłodawy i "z buta" przeczesuję ją przy brzegu. Bo tak właśnie - bezpośrednio przy południowym brzegu - mam zaznaczony punkt. Sam go przerysowałem. Mocno nachylone zbocza, piękna roślinność... ale punktu jak nie ma tak nie ma. Cofam się jeszcze kawałek, analizuję. W końcu decyzja - otwieram kopertę bezpieczeństwa. Upewniam się, czy punkt mam przerysowany prawidłowo. Jest OK. Zatem - może obsada PK się przemieściła? Pod dordze widzę malowniczo "przerzucony" mostek. Czeszę brzeg tak długo, aż słyszę samochody na asfalcie do Kleszczewa. Nic. Wspinam się po zboczu. Jeszcze tylko foto leśniczówki, wpisuję do karty BPK (brak punktu kontrolnego) i jadę dalej (potem okazało się, iż obsada PK stała, owszem, ale na samej górze zbocza - na ścieżce. Punkt został mi jednakże zaliczony, gdyż błędnie naniesiono go na kserówkę dawaną "do odpisu" na PK 5).



PK7
... to pięknie położony punkt na cyplu Jez. Przywidzkiego. Popełniam spory błąd, wynikający z nie zwrócenia dokładnej uwagi na mapę. Kierując się z PK6 przez Warcz - Domachowo - Mierzeszyn w Miłowie (zamiast jechać od razu na cypel) wybieram drogę Blizny - pierwsze zabudowania Gromadzina, co w efekcie stawia mnie przed i błotem i piaskiem i podmokłymi łąkami. Zupełnie niepotrzebna strata. A wystarczyło dokładnie przyjrzeć się mapie i skonstatować - dokąd sięga zatoczka jeziora. Na PK7 chwila rozmowy z obstawą punktu - mówią m.in., że jeszcze nikogo z ekstremalnej nie widzieli. Dowiaduję się także, że najbliższy zawodnik ma nade mną ok. 40 min przewagi.

PK8, PK9, PK10 i meta
Przez Przywidz - Pomlewo - Marszewską Górę trafiam na PK przy Jez. Ząbrsko. Była co prawda krótsza droga przez Katarynki - Hutę Górną, ale jakoś łatwy asfalt do mnie bardziej przemawiał. Do PK9 (most w Rutkach) trasa była jedna - Marszewo - Skrzeszewo - Babi Dół - Nowy Glincz. Na moście widzę, że to chyba punkt zmiany na trasie ekstremalnej - rowery czekają przygotowane na zawodników. Sprawdzam czas do poprzedniego zawodnika - był przede mną zaledwie 10 min wcześniej. Zostaje mi wbita pieczątka i już, już odwracam się aby zrobić kółko po drogach bitych (bo nie znam żadnej dobrej drogi biegnącej wzdłuż torów ku PK10), gdy głos niewiasty z obsługi doprowadza mnie do porządku przekazując wolę Organizatorów: " rowerzyści muszą pokonać (tzn. "sugeruje się") odcinek specjalny pomiędzy PK9 a PK10 po szlaku niebieskim". Podporządkowuję się dziwiąc jednocześnie, dlaczego nie przeczytałem o tym wcześniej w komunikatach? Nic to. Jedziemy, to znaczy - idziemy. Jechać się nie da. Kawałek prowadzenia - zjazd na rowerze 15 metrów, potem znowu podprowadzanie, i znowu 5 metrów dół... przez kilkadziesiąt minut. Okolica przepiękna, i choć na moście w Rutkach byłem nie raz, to Jaru Raduni nigdy nie eksplorowałem. Droga wije się, tak jak i rzeka (na której udało się zobaczyć dwie załogi kajakowe), a ja wypatruję zakrętu i mostu z PK10. Czas dłuży się niemiłosiernie, a końca nie widać. Plastikowe SIDI z przytępionymi klockami na podeszwie ślizgają się na ostrych podejściach, akumulator halogenu CatEye zawadza przy przenoszeniu roweru przez pnie. Klnę na czym świat stoi. W międzyczasie dochodzę do poprzedzającego mnie zawodnika, który również walczy ze swoim rowerem na tym odcinku. Słucham jego wypowiedzi mniej więcej w stylu: "przyjechałem tu jeździć a nie chodzić! Wziąłbym przynajmniej trapery" i nie sposób, bym się z nim nie zgodził. Nastawiłbym się chociaż psychicznie na jakiś OS na trasie... Daleko mi jednakże od niezadowolenia, gdyż po to tu jestem - sprawdzić siebie właśnie w takiej sytuacji. Powoli zaczyna zapadać zmrok, gdy wjeżdżam na most z PK, tutaj pieczątki nie mają (nie pamiętam już teraz - dlaczego). Włączam oświetlenie współczując równocześnie wszystkim tym, którzy będa musieli pokonywać Jarowy OS po ciemku, bowiem jest już po 18-tej.



Biorąc pod uwagę swoje możliwości podejmuję decyzję zjazdu do bazy i porzuceniu kolejnych punktów. Przez Babi Dół - Skrzeszewo - Przyjaźń zjeżdżam (cały czas z górki) w deszczu do Kolbud. Oddanie karty w biurze i po spakowaniu roweru do auta - regeneracja w stołówce, gdzie z kiloma uczestnikami trasy rowerowej omawiamy uzyskane punkty. Chwilę potem, nie zdejmując ubłoconych butów spd wracam do Trójmiasta spacerowym tempem, myśląc o tych, którzy będą kontynuowali trasę jeszcze wtedy, gdy ja już będę leżał w gorącej wannie z piwem w ręku.

Podsumowanie

Nie miałem okazji być na pierwszej edycji Próby Mamuta, ale już teraz wiem, że na następną pojadę na pewno. Powodów jest kilka. Po pierwsze - bardzo ciekawie zbudowana trasa z miejscami, których nie znałem, a do których warto jeszcze wrócić. Interesująca była również formuła uzyskiwania kolejnych PK wraz z pokonywaniem trasy oraz związanej z tym - narzuconej kolejności ich zdobywania. Pomijając, iż jest to łatwiejsze do zorganizowania, dla nas - startujących - daje smaczek wyścigu. Zjawiając się na punkcie jestem w stanie dowiedzieć się czegoś o swoim miejscu w klasyfikacji (już w trakcie jazdy), oraz czasie do poprzedzających mnie zawodników. Domyślam się, iż przy dużej liczbie startujących straciłoby to swój urok, a tak, przy niespełna czterdziestu rowerzystach - 3/4 trasy pokonywało się dobrze, sporadycznie napotykając innych. Kolejnymi mocnymi punktami tej edycji Mamuta były również kolorowe mapy, dobry, 2 daniowy posiłek porajdowy oraz świadczenia (np. naszywki czy koszulki). Przy tej wysokości wpisowego - absolutnie nie do pobicia. Impreza miała właściwie tylko jeden mankament - wspomniany odcinek specjalny, o którym wcześniej nie poinformowano rowerzystów, skutkiem czego część (ta niepoinformowana) ominęła go jadąc szybszą (choć dalszą) trasą z PK9 na PK10. Organizatorzy wybrnęli z kłopotu zaliczając wszystkim tym, którzy jednak zdecydowali się pokonać OeS czas pokonania go jako 25 min. - średni czas dostarcia szybszym wariantem.

Jedynym "Mamutem" wśród rowerzystów, czyli osobą, która zaliczyła wszystkie wymagane punkty (dystans ok. 250 km) w limitowanym czasie 15 godzin był Bartek Bober (14:48). Jako ciekawostkę można podać fakt, że tytuł ten (również jako jedyny) uzyskał wśród pieszych Daniel Śmieja (160 km w 36 godzin) - zwycięzca rowerowego Harpagana 26 w Zblewie i stały bywalec czołowych miejsc zarówno Harpagana, jak i innych imprez. Wypadałoby jeszcze napisać coś o swoim wyniku. Przejechałem ok. 170 km zaliczając 10 PK w czasie 12 godzin. Dużo to, czy mało? Wystarczyło na 17 miejsce. Ze znajomych nazwisk: jedno oczko wyżej przyjechał Grzegorz, na miejscu piątym - Sławek, a ósme przypadło Leszkowi Pachulskiemu. Jeżeli chodzi o mnie - 17 miejsce całkowicie mnie satysfakcjonuje. Pokazuje jednakże niezbicie czarno na białym, że biegać i pływać można, owszem, ale przede wszystkim należy dużo jeździć, bo tzw. "weekend-warriors" na Próbie Mamuta mogą co najwyżej stanąć w drugim, jak nie trzecim szeregu.

text: Tomasz 'TJ' Szot
foto: Tomasz 'Jankes' Jankowski & TJ

Szczegółowe wyniki oraz foto na stronie organizatora: www.almanak.gdansk.pl

Zobacz także

Opinie (8)

  • No to się doczekałem relacji :) Ciekawiła mnie bardzo zwłaszcza, że często się spotykaliśmy. To ja jechałem z Grzesiem, niestety on uległ kontuzji i jechał dalej w zwolnionym tępie a ja pognałem dalej.
    Zdziwiło mnie bardzo gdy napisałeś o zapadającym zmroku na PK10, gdyż mnie dopadł dopiero pomiędzy 12 a 13 PK. Na PK6 gdy się od nas odłączyłeś straciłeś tylko 15 min, ale na kolejnym punkcie to juz masakra 1,5h różnicy. Musiałeś strsznie pobłądzić.
    Co do odcinka specjalnego to te zwalone drzewa trochę się przekleństw nasłuchały. Ty nie wiedziałeś do końca w co się pakujesz, natomiast ja przedzierałem się z pełną świadomością i uczuciem bezsilności bo wiedziałem jak to będzie wyglądać.
    Z wyniku jestem bardzo zadowolony choć jak zwykle pozostaje pewien niedosyt. Do zobaczenia na kolejnej imprezie :)

    • 1 0

  • Brawo ...

    Podziwiam wszystkich uczestniczących w tej... próbie. Sam chciałem na to jechać, lecz jak zwykle obowiązki mnie zatrzymały. Byłem za to na Harpaganie, lecz trochę dostałem w dupę i powiem szczerze, że źle opracowałem trasę. O wyniku lepiej nie wspominać :-( Ale na przyszły raz więcej uwagi włożę w opracowanie trasy ;-) Zastanawiam się nad startem w Nocnej Masakrze, kondycję mam dobrą, zimno ani deszcz mnie nie odstrasza, lecz jednej rzeczy się obawiam , trochę słabo widzę nocą ;-(

    • 0 0

  • Pozdrowienia

    Dla Michała i Grzesia.
    Dzielnme z Was chlopaki

    • 0 0

  • Masakra

    Przyznam ze Nocna Masakra coraz bardziej mnie pociąga. Mam nadzieję że w tym roku uda mi się w niej wystartować. Może się spotkamy, aczkolwiek tłumów bym się nie spodziewał.

    • 0 0

  • NM - nie wiecie o czym mówicie

    Bartek B który wygrał tegorocznego Mamuta i został także Harpaganem startował w I edycji NM. Na trasie marzył o podjazdach bo na zjazdach się zamarzało a potem potrzebował tygodnia aby odtajać. Any way. Powodzenia

    • 0 0

  • gratuluję

    no no....widzę, że pniesz się po drabince coraz wyżej.

    • 0 0

  • Poco marznąć ?

    Podstawą to odpowiednia kolarska odzież ! Przekonałem sie że warto w taką zainwestować ! I nie żałuję ! Na Harpaganie było mi cieplutko :-) A na zimę planuję zakup kilku innych bajerów "oddychających", mam nadzieję, że to mi wystarczy ;-)

    • 0 0

  • ohooh

    trafiłam tu przypadkiem. gratuluję odwagi i zacięcia!

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane