• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Orunia oczami przedwojennej mieszkanki

wysłuchał Jakub Gilewicz
18 października 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Rodzina na podwórku w 1937 roku. Siedzą m.in. dziadek Alex i babcia Anna. Trzecia od lewej stoi mama Gertruda, a drugi od prawej stoi ojciec Bruno wraz z małą Anitą na rękach. Rodzina na podwórku w 1937 roku. Siedzą m.in. dziadek Alex i babcia Anna. Trzecia od lewej stoi mama Gertruda, a drugi od prawej stoi ojciec Bruno wraz z małą Anitą na rękach.

- Siedzieliśmy w piwnicy domu przy Dworcowej, a ojciec wychodził na zewnątrz patrzeć, czy nie nadlatują samoloty. Kiedy pewnego dnia w pobliski budynek trzasnęła bomba, to nasz aż się podniósł - opowiada 80-letnia Anita Charlotta Alot. W dziewiątym odcinku cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzieli się przedwojenna mieszkanka Oruni.



Wygonieni ze schronu, musieliśmy nocować w Parku Oruńskim. Ojciec stał pod drzewem. Obserwował, czy nie nadchodzą Rosjanie. On i dziadek byli jedynymi mężczyznami w grupie. Wokół same kobiety i dzieci. Był marzec 1945 roku. Śniegu nie było, ale dokuczał mróz.

Rano ojciec zdecydował, że nie możemy dłużej tu zostać. Wracaliśmy więc w kierunku ulicy Dworcowej zobacz na mapie Gdańska, gdzie mieliśmy mieszkanie. Ale na moście nad Kanałem Raduni stali Rosjanie z pepeszami i legitymowali mężczyzn. Tata oddał swój plecak dziadkowi.

- To nie potrwa długo, bo ja nie byłem w wojsku - powiedział na pożegnanie, po czym go zabrali.
Wielka pralnia i farbiarnia

Tak wyglądała niegdyś pralnia i farbiarnia Maxa Kraatza. Firma mieściła się przy Kanale Raduni. Tak wyglądała niegdyś pralnia i farbiarnia Maxa Kraatza. Firma mieściła się przy Kanale Raduni.
Mój ojciec Bruno Rawalski był farbiarzem i pracował w zakładzie Maxa Kraatza. To była potężna pralnia i farbiarnia, która mieściła się nad Kanałem Raduni zobacz na mapie Gdańska. W przednim budynku były między innymi prasowalnie i kuchnia, a w tylnym farbiarnia. Praktycznie codziennie widywałam tu ojca, bo przechodziłam obok idąc do szkoły. Wiedział, w jakich godzinach mam lekcje, więc stawał przy furtce i obserwował czy nadchodzę. Czasami chwilę porozmawialiśmy, czasami tylko mnie pozdrowił i wracał do obowiązków.

Pracował u Kraatza od 1924 roku. Zaczął już jako 14-latek, a po latach stał się mistrzem w swoim fachu. Znał się na chemii, ale też ciężko pracował fizycznie. Bo do farbowania trafiały potężne bele materiałów, a do tego musiał posługiwać się długim drewnianym drągiem podczas mieszania w kadziach. Czuł się głową rodziny i dbał o to, aby w domu były pieniądze.

Z mamą Gertrudą pobrali się w 1933 roku. Ojciec miał niemieckie korzenie. Rodzina mamy, która mieszkała w domu przy ulicy Dworcowej, kaszubskie i polskie. Dziadek Alex, babcia Anna, mama i sześciu jej braci. A w kolejnym roku przyszłam na świat ja. Tata przed szóstą rano przyjął poród. I dopiero potem poleciał do akuszerki.

- Teraz pan przylatuje?! - nie mogła wyjść ze zdziwienia. Po czym przyszła i dokończyła, co trzeba.
Mama była spokojną osobą. Zajmowała się mną i domem. Miałyśmy blisko do rzeźnika, piekarni i do sklepu kolonialnego. Na zakupy jeździłyśmy też do Gdańska. A wracając ze szkoły odwiedzałam babcię Julię. Mieszkała w domu przy ul. Nakielskiej, co miał szerokie drzwi. Otwierało się je w połowie wysokości i wyglądało przez nie, jak przez okno. Babcia zawsze miała bułeczki. Piekła je w dużym piecu na węgiel. I jeszcze wafle wypiekała w stalowej wafelnicy.

Mama smażyła końską wątrobę na kozie

Farbiarnia z kadziami - miejsce pracy Bruno Rawalskiego (na zdjęciu widać jego rozmazaną postać). Farbiarnia z kadziami - miejsce pracy Bruno Rawalskiego (na zdjęciu widać jego rozmazaną postać).
Kiedy wybuchła wojna, wysiudali rodzinę mamy z domu przy Dworcowej. Część braci mamy zdążyła uciec, część trafiła do obozów. Dziadka wywieźli do Stutthofu. Babcię, z najmłodszym jej synem, a moim wujem przenieśli z kolei do jakiejś klitki.

W czasie wojny ojciec dalej pracował u Kraatza. Przed wzięciem do wojska uchroniły go problemy z kręgosłupem i szef. Tłumaczył, że ojciec jest bardzo potrzebny, bo farbuje między innymi dla wojska. W książeczce wpisano więc ojcu, że nie nadaje się do służby. I ten wpis później go uratował.

Kiedy w 1945 roku Rosjanie byli już blisko i odbywały się naloty, schroniliśmy się jak inni w piwnicy. Były tu kartofle, mąka, ocet. Tata przyniósł też rodzynki ze sklepu, a któregoś dnia mięso. Bo koń padł niedaleko naszej ulicy i razem z woźnicą go rozebrali. Pamiętam, jak mama smażyła w piwnicy wątrobę tego konia na kozie. Bo ojciec wcześniej podłączył piecyk, a i węgiel był przygotowany.

Siedzieliśmy więc w piwnicy, a ojciec wychodził na zewnątrz patrzeć, czy nie nadlatują samoloty. Zdarzyło się, że w pobliski budynek trzasnęła bomba, to nasz aż się podniósł. Rozkazano więc nam przenieść się do schronu. Wszyscy musieli iść. Została tylko sąsiadka z góry - samotna, starsza kobieta. Powiedziała, że nigdzie nie idzie. Kiedy wróciliśmy z tułaczki, nie żyła.

W schronie, do którego trafiliśmy, oprócz ojca i dziadka były same kobiety i dzieci. W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi i zobaczyłam pepeszę. Po schodach szli Rosjanie. Kobiety były przerażone. Pierwsze słowa, jakie padły, to było: ury, ury, ury. Kobiecie bliżej wejścia zerwano z ręki zegarek. Mama zdążyła zdjąć i założyć na kostkę. Kiedy zbliżyli się do niej, pokazała, że nic na ręce nie ma.

Po czym żołnierze zobaczyli ojca i dziadka. Wyprowadzili więc wszystkich ze schronu i kazali po prostu iść. Ojciec zdecydował, że grupa pójdzie przez mostek, pralnię i dalej na Raduńską. Każdy miał swój tobołek. Mama uszyła nam wcześniej worki, które ojciec ufarbował na czarno. Można je było zawiązać sznurkiem u góry i założyć na plecy. Ja miałam mały, mama trochę większy, a tata największy. Ostatecznie doszliśmy przez pola do parku. Tam spędziliśmy mroźną noc. Po czym kolejnego dnia, kiedy wracaliśmy, Rosjanie zabrali na moście ojca. Nam kazali iść w kierunku parku.

Drut kolczasty na kobiety

Szliśmy więc ulicą i dalej polami aż dotarliśmy prawie że do Starogardzkiej. Był tam wielki stóg siana. Prawie jak dom. Dookoła niego siedziały przeważnie kobiety. Mamę wepchnęliśmy bardziej w stóg i przykryliśmy kocem. A dziadek ze mną usiadł na brzegu. Bo dziadek bardzo szybko się zorientował, o co tu chodzi.

Po drugiej stronie ulicy stał jednopiętrowy dom. Usłyszałam krzyki, więc zapytałam, co się dzieje.

- Ty nic nie pytaj, tylko siedź cicho - odpowiedział dziadek.
Dwóch z dużymi latarkami szło wokół stogu. I tak sobie wybierali. Zatrzymali się też przy mnie. Miałam na sobie czarny płaszcz i kołnierz z białego królika, a na głowie czapkę. Kazali mi wyjść. Na co dziadek z grubej rury po polsku:

- Jesteście ślepi?! Co wy w ogóle chcecie od tego dziecka?! Ona ma dziesięć lat!
Byli zdumieni. Pogadali jeszcze z dziadkiem, a że mówił po polsku, to mnie zostawili. Pytałam się potem dziadka, co oni chcieli ode mnie. A on oczywiście nie mógł mi powiedzieć. Mówił tylko, że mam milczeć i że mama jest ocalona.

Z domu dalej dochodziły krzyki. Kiedy Rosjanie świecili latarkami, widziałam z daleka schody.

- Co to za kółka? - zapytałam dziadka, bo widziałam coś przy poręczy.
- To drut kolczasty.
Kobiety nie miały jak uciec.

Dziadek idzie na zwiady, ojciec gotuje

Bruno i Getruda Rawalscy oraz Anita Charlotta Alot z córką w wózku. Zdjęcie wykonano na ul. Jedności Robotniczej w 1958 roku (dziś Trakt Świętego Wojciecha). Bruno i Getruda Rawalscy oraz Anita Charlotta Alot z córką w wózku. Zdjęcie wykonano na ul. Jedności Robotniczej w 1958 roku (dziś Trakt Świętego Wojciecha).
Kiedy nastał ranek, kazali nam wstać i iść. Prowadzili nas Traktem Świętego Wojciecha. W Lipcach był taki jednopiętrowy żółty dom z szeroko otwartymi oknami. Tam byli wszyscy mężczyźni, których złapali. Tata też. Kiedy zobaczył naszą kolumnę, dostał się do okna.

- Czekajcie na mnie, bo ja i tak wrócę - zdążył powiedzieć.
A nas prowadzono dalej. Dotarliśmy do ogrodnictwa, gdzie było wiele szklarni z dużymi stołami. Ludzi postawiano pod płot. A że my późno przyszliśmy, staliśmy w pierwszym rzędzie. I znów chowaliśmy mamę. A oni ciągle przychodzili po kolejne.

Zabrali też młodą, przystojną kobietę, która była matką. Później dowiedzieliśmy się, że została z rosyjskim oficerem. Nie chciała być dalej maltretowana przez żołnierzy.

Nas popędzili dalej i doszliśmy do Gościnnej. Dziadek zdecydował, że odłączamy się od grupy. I we dwie rodziny próbowaliśmy wrócić do domu. Na zwiady poszedł dziadek. Długo nie wracał. Zatrzymali go, ale wytłumaczył się i trafił do komendantury w budynku przy Dworcowej 8 zobacz na mapie Gdańska. Udało mu się załatwić przepustkę dla dwóch rodzin.

W domu wszystko było splądrowane. Ci, którzy tu byli pod naszą nieobecność, załatwiali potrzeby gdzie popadnie. Nawet w szufladach regału sąsiadki. Na szczęście już podczas nalotów, zapakowaliśmy serwisy i szkło, a ojciec zaniósł je na strych i zamknął drzwi na klucz. Przedmioty ocalały.

Podobnie jak inni mężczyźni ojciec dalej przebywał w Lipcach. Wozili ich do lasu i na pola. A mojego ojca zapytali, czy umie padłe konie rozbierać. Gotował im więc koninę i peluszki. Któregoś dnia jakichś Rosjanin przyprowadził go do domu. Pozwolił nawet ojcu zabrać ze sobą kawałek koniny. Żołnierz został w pokoju, a ojciec poszedł do kuchni.

Tata miał wielki czyrak na plecach w okolicy kręgosłupa. Bardzo cierpiał. Mama rozcięła mu go i wycisnęła to, co było w środku. Później założyła opatrunek. Ojciec poczuł się trochę lepiej. Rano wrócił z Rosjaninem do Lipiec.

Tu się urodziłem, tu będę umierał

Bruno, Anita i jej teściowa na stacji kolejowej w Oruni. Zdjęcie powojenne. Bruno, Anita i jej teściowa na stacji kolejowej w Oruni. Zdjęcie powojenne.
Kiedy ojca nie było, siedzieliśmy w domu. A mama pracowała jako kucharka w kuchni polowej, która mieściła się w budynku po drugiej stronie ulicy. Potem okazało, że Rosjanie poszukiwali kogoś więcej niż tylko kucharki. Mama musiała uciekać przed Kozakiem przez okno. Zgubiła go wpadając w korytarz pod "szesnastką". Później poleciała na schody i schowała się u nas.

Kilka dni po tym jak odwiedził nas ojciec, Rosjanie zaczęli szykować się do wyjazdu. Na Dworcowej stanęły samochody i przyczepy. Żołnierze zrobili sobie bal. Była muzyka, panie w mundurach i tańce na platformie samochodowej. Wyszliśmy na balkon. Moja mama chowała się z tyłu. Zauważył ją jednak Kozak. Chciał strzelać.

- Czy wyście zgłupieli?! Do środka! - krzyczała sąsiadka.
Już nie patrzyłyśmy, co dzieje się na ulicy. A Rosjanie ładowali wszystko, co znaleźli i uznali za przydatne. Straciliśmy maszynę do szycia Singera i akordeon ojca. Z domu zginęły też wszystkie materace i dywany. Te drugie znaleźliśmy w Kowalach. Tam po prostu leżeli na nich ranni.

Kilka godzin po tym, jak wyjechali Rosjanie, wrócił ojciec z wózkiem koniny. Choć prawie cała rodzina wyjechała później z Oruni do Niemiec, postanowił, że zostaniemy.

- Tu się urodziłem, tu będę umierał - zawsze mówił.
Po wojnie ojciec odgruzowywał zakład Kraatza. Następnie pracował w pralniach u prywaciarzy. Najpierw w Gdyni, a później we Wrzeszczu. Po czym otworzył farbiarnię i pralnię na Oruni. Prowadził ją razem z panem Mienikiem. Wyposażenie sprowadzane było nawet z Poznania. Na parterze stał wielki piec i kadzie. Pamiętam też maszynę do wyżymania na korbę. Trzeba było mieć sporo siły, żeby jej używać. Pralnia działała do połowy lat 70.

A ja we wrześniu 1945 roku poszłam do polskiej szkoły. Klasa koedukacyjna, dzieci w różnym wieku. Niemcy, przyjezdni z Wileńszczyzny i z centralnej Polski. Nauczono mnie doskonale pisać i przekazano wiedzę matematyczną. Do dziś słupki mogę podliczać i nie potrzebuję do tego żadnego komputera. Ciągle dziękuję Bogu, że jestem w takiej formie. Niedługo będę świętować swoje 81. urodziny.

Trójmiejskie opowieści to cykl, w którym mieszkańcy prezentują stare fotografie z terenu Gdańska, Gdyni i Sopotu oraz wspominają związane ze zdjęciami historie. Jeśli chciał(a)byś podzielić się swoimi opowieściami i fotografiami, napisz na adres j.gilewicz@trojmiasto.pl

Poznaj też historią oruńskiego kościoła. Materiał archiwalny

wysłuchał Jakub Gilewicz

Opinie (106) 3 zablokowane

  • jak patrze na takie zdjecia (2)

    Mysle zawsze jak tym ludziom swiat sie zawalil w 1939 roku....
    Czyms zyli, cos chcieli osiagnac, wychowywali dzieci, opiekowali sie swoja rodzina.
    Przychodzi na mysl jakby dzis Nas to spotkalo....

    • 107 0

    • Racja.

      Niestety wojna może dopaść także nas. Historia uczy, że prędzej czy później pokój się kończy. Niektórzy niestety tego nie rozumieją...

      • 1 1

    • Nie musieli napadać na Polskę a potem resztę Europy. Dalej siedzieliby w spokoju.

      • 8 10

  • tez mialem sasiadow kiedys , co sie nie czuli ani Niemcami ani Polakami, (4)

    To byli prawdziwi Gdanszczanie

    • 128 12

    • taaa, a jak Hitler przyjechał to pewnie stali z chorągiewkami i klaskali razem ze szkopami (1)

      Jakby się nie czuli Niemcami to by bronili swojego Wolnego Miasta u boku walczących Polaków. A tak przybili piątkę Adolfowi i potem Józek z wąsem im za to odpłacił z nawiązką.

      • 6 15

      • ... Józek z wąsem, który sam był sojusznikiem Adolfa w 1939, który wspólnie z nim napadł na Polskę (17, a właściwie - 16 dni później). Ten sam "Józek z wąsem", którego tajne służby (NKWD) pomagały Gestapo w ściganiu polskiego Podziemia, polskich patriotów walczących przeciw okupantowi. Ten sam "Józek z wąsem" który wspólnie z Adolfem odbierał paradę zwycięstwa odniesionego wspólnie nad Polską przez III Rzeszę i ZSRR w Zakopanem.

        • 3 1

    • (1)

      Wyzwolili nas. Potem pokochali nas za żarcie; my ich za wzięcie.

      • 0 9

      • To miała być odpowiedź na pytanie poniżej. Coś mi się rąbneło.

        • 1 1

  • Panie Gilewicz, tak się sieje nienawiść, celowo przemilczając czym była dla Rosjan druga wojna światowa, to nie był rosyjski pomysł - całkowita likwidacja państwa niemieckiego.

    • 3 2

  • I jak tu nie mówić że ruskie to bydło i swolocz. (1)

    I tak jest do tej pory.

    • 96 16

    • dobre świadectwo dajesz o sobie

      • 1 4

  • Ząb mnie boli.

    • 4 0

  • Czy drugi od prawej z Anitą na rękach na pewno stoi ?- jak sugeruje autor artykułu. (1)

    • 1 1

    • A może to ten co stoi trzeci od prawej?

      • 0 0

  • wyzwoliciele

    Moja Mama tez mogla by niejedno opowiedzieć o wyzwolicielach. Tez miała niebywale szczęście, ze udało jej się uciec przed gwałtem i smiercia. Dotychczas jak widzi w tv ruski szynel, boi się.

    • 8 0

  • Orunia (12)

    Kiedyś to była wspaniała dzielnica bogaczy, luksusu i dobrobytu. Dziś to przede wszystkim bród, bieda, dziurawe drogi i rozsypujace się stare kamienice. Piękny przykład przejścia ze skrajności w skrajność, jak wojna potrafi zakpić z ludzi.

    • 130 45

    • (4)

      Orunia drogi kolego nigdy nie była dzielnicą bogaczy i luksusu

      • 47 10

      • Orana Orania Ohra Orunia (1)

        Była dzielnicą bogaczy, kupców, rzemieślników oraz Żydzow handlowano głównie kruszcem i żywnością. Właśnie bogacze budowali podmiejskie dworki na Oruni, aby nie mieszkać w przeludnionym Gdańsku pełnego biedaków. Rezydencję tu miała rodzina Schopenhauerów a we dworku myśliwskim obecnym parkiem parku nocował tu August II Mocny przed uroczystym wjazdem do Gdańska. Tutaj też prawdopodobnie został podpisany akt kapitulacji Gdańska.
        Rezydencja parkowa była miejscem spotkań artystów i elity.
        29 września 1717 gościł na Oruni car Piotr I Wielki, który zatrzymał się w budynku dzisiejszej szkoły muzycznej, jako gość księcia Dołgorukiego.
        Najsłynniejszą placówką naukową oruńskiego przedmieścia było kolegium jezuickie. Do jego najbardziej znanych uczniów należał Józef Wybicki, przyszły autor polskiego hymnu narodowego... A to zaledwie ułamek Historii...

        • 24 1

        • Orunia

          Została splądrowana poprzez najazd Szwecji na Rzeczpospolitą w 1655 w czasie II wojny północnej.

          • 0 0

      • kiedyś poporstu byli wszyscy majętni i ich było stać na budowanie !~! kamienic, zakładów (1)

        to dziś jesteśmy żebrakami. Wykonujemy pracę wartą dziesiątki tysięcy euro za 1750 zł brutto...

        • 29 15

        • taaaa wszyscy buahhaaaaaaaa

          co za brednie

          • 16 3

    • Chyba dawno nie byleś na Oruni - wiele sie zmienia na plus

      • 2 2

    • Piewca klęski...

      Zaproś do swoich lamentów Be. Stra-Szydło. Opowiedz jaka to Orunia w ruinie...

      • 6 6

    • Co Ty piłeś kolego ? (2)

      Przerysowałeś wszystko w odwrotną stronę

      • 12 4

      • Manhattanie, napewno to nie był... (1)

        On myślał o Manhattanie, a nie o Oruni. Wprawdzie miałem tam kolegów , jeśli dobrze pamiętam na Rejtana,kwiat inteligencji to nie był.A i przed wojną nie była to dzielnica samych pracusiów , ale to już inna sprawa.A cha w tym czasie mieszkałem na Biskupiej.

        • 5 2

        • Masz coś do Rejtana???

          • 0 5

    • Co za brednie. Orunia nie była dzielnicą bogaczy, wręcz odwrotnie, tu ulokował się lumpenproletariat a większość tu mieszkających należała do partii komunistycznych i socjalistycznych lub była ich zwolennikami. I nawet po roku 1933 swe upodobania nie przenieśli na rzecz partii nazistowskiej, bo tu akurat Hitlera specjalnie nie hołubiono.Tu zawsze istniał drugi czy nawet trzeci półświatek.

      • 14 3

    • Bród na Raduni?

      • 12 0

  • Sowieci to azjatycka dzicz

    To sie nie zmieni..
    Ruskie zawsze bedą skażeni mongolską niewolą i mentalnością.
    Z Niemcami możemy sie mordować, ale jest to w ramach jednej cywilizacji.
    Ruskie hordy, przed którymi broniliśmy Europę przez wieki to regres i barbaria..

    Podobnie jak z islamem, czyli doktryną pastuchów sprzed 1500 lat...

    • 7 3

  • Rosjanie weszli do "niemieckiego" Gdańska. Pamiętajcie o tym. (4)

    Nie traktowali go jako polskiego miasta. W 1945 na terenie Gdańska nie było już także praktycznie rdzennych Polaków. A jeśli byli to nie doznali szczególnych represji.

    • 18 14

    • "Pogadali jeszcze z dziadkiem, a że mówił po polsku, to mnie zostawili" (3)

      i wszystko na temat... Polacy mogli czuć się w miarę bezpiecznie. Jak ktoś mówił po niemiecku - był narażony na odwet i zemstę. Nikt z Rosjan nie rozumiał co to Gdańszczanie czy Kaszubi. Dla nich to byli Niemcy i chcieli się zemścić za zbrodnie SS i Wehrmachtu na wschodzie , Takie były czasy.

      • 11 1

      • nie było tak, niestety

        Polki były tak traktowane jak Niemki

        • 5 1

      • I to ma usprawiedliwiać gwałty tej dziczy?! (1)

        • 9 4

        • Gwałt na Niemcach....

          .

          • 1 3

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane