- 1 Rozporządzenie ws. zakazu wstępu do lasów (36 opinii)
- 2 8 godzin opóźnienia i lądowanie w Poznaniu (372 opinie)
- 3 Śmierć Adamowicza. Wyrok ws. finału WOŚP (113 opinii)
- 4 Nie będzie lepszej segregacji - będą kary (258 opinii)
- 5 "Pani już tu nie mieszka". Wyrzucili też kota (739 opinii)
- 6 Pomorze za 36 lat: kobiece i... stare (86 opinii)
Orunia oczami przedwojennej mieszkanki
- Siedzieliśmy w piwnicy domu przy Dworcowej, a ojciec wychodził na zewnątrz patrzeć, czy nie nadlatują samoloty. Kiedy pewnego dnia w pobliski budynek trzasnęła bomba, to nasz aż się podniósł - opowiada 80-letnia Anita Charlotta Alot. W dziewiątym odcinku cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzieli się przedwojenna mieszkanka Oruni.
Wygonieni ze schronu, musieliśmy nocować w Parku Oruńskim. Ojciec stał pod drzewem. Obserwował, czy nie nadchodzą Rosjanie. On i dziadek byli jedynymi mężczyznami w grupie. Wokół same kobiety i dzieci. Był marzec 1945 roku. Śniegu nie było, ale dokuczał mróz.
Rano ojciec zdecydował, że nie możemy dłużej tu zostać. Wracaliśmy więc w kierunku ulicy Dworcowej , gdzie mieliśmy mieszkanie. Ale na moście nad Kanałem Raduni stali Rosjanie z pepeszami i legitymowali mężczyzn. Tata oddał swój plecak dziadkowi.
- To nie potrwa długo, bo ja nie byłem w wojsku - powiedział na pożegnanie, po czym go zabrali.
Wielka pralnia i farbiarnia
Mój ojciec Bruno Rawalski był farbiarzem i pracował w zakładzie Maxa Kraatza. To była potężna pralnia i farbiarnia, która mieściła się nad Kanałem Raduni . W przednim budynku były między innymi prasowalnie i kuchnia, a w tylnym farbiarnia. Praktycznie codziennie widywałam tu ojca, bo przechodziłam obok idąc do szkoły. Wiedział, w jakich godzinach mam lekcje, więc stawał przy furtce i obserwował czy nadchodzę. Czasami chwilę porozmawialiśmy, czasami tylko mnie pozdrowił i wracał do obowiązków.
Pracował u Kraatza od 1924 roku. Zaczął już jako 14-latek, a po latach stał się mistrzem w swoim fachu. Znał się na chemii, ale też ciężko pracował fizycznie. Bo do farbowania trafiały potężne bele materiałów, a do tego musiał posługiwać się długim drewnianym drągiem podczas mieszania w kadziach. Czuł się głową rodziny i dbał o to, aby w domu były pieniądze.
Z mamą Gertrudą pobrali się w 1933 roku. Ojciec miał niemieckie korzenie. Rodzina mamy, która mieszkała w domu przy ulicy Dworcowej, kaszubskie i polskie. Dziadek Alex, babcia Anna, mama i sześciu jej braci. A w kolejnym roku przyszłam na świat ja. Tata przed szóstą rano przyjął poród. I dopiero potem poleciał do akuszerki.
- Teraz pan przylatuje?! - nie mogła wyjść ze zdziwienia. Po czym przyszła i dokończyła, co trzeba.
Mama była spokojną osobą. Zajmowała się mną i domem. Miałyśmy blisko do rzeźnika, piekarni i do sklepu kolonialnego. Na zakupy jeździłyśmy też do Gdańska. A wracając ze szkoły odwiedzałam babcię Julię. Mieszkała w domu przy ul. Nakielskiej, co miał szerokie drzwi. Otwierało się je w połowie wysokości i wyglądało przez nie, jak przez okno. Babcia zawsze miała bułeczki. Piekła je w dużym piecu na węgiel. I jeszcze wafle wypiekała w stalowej wafelnicy.
Mama smażyła końską wątrobę na kozie
Kiedy wybuchła wojna, wysiudali rodzinę mamy z domu przy Dworcowej. Część braci mamy zdążyła uciec, część trafiła do obozów. Dziadka wywieźli do Stutthofu. Babcię, z najmłodszym jej synem, a moim wujem przenieśli z kolei do jakiejś klitki.
W czasie wojny ojciec dalej pracował u Kraatza. Przed wzięciem do wojska uchroniły go problemy z kręgosłupem i szef. Tłumaczył, że ojciec jest bardzo potrzebny, bo farbuje między innymi dla wojska. W książeczce wpisano więc ojcu, że nie nadaje się do służby. I ten wpis później go uratował.
Kiedy w 1945 roku Rosjanie byli już blisko i odbywały się naloty, schroniliśmy się jak inni w piwnicy. Były tu kartofle, mąka, ocet. Tata przyniósł też rodzynki ze sklepu, a któregoś dnia mięso. Bo koń padł niedaleko naszej ulicy i razem z woźnicą go rozebrali. Pamiętam, jak mama smażyła w piwnicy wątrobę tego konia na kozie. Bo ojciec wcześniej podłączył piecyk, a i węgiel był przygotowany.
Siedzieliśmy więc w piwnicy, a ojciec wychodził na zewnątrz patrzeć, czy nie nadlatują samoloty. Zdarzyło się, że w pobliski budynek trzasnęła bomba, to nasz aż się podniósł. Rozkazano więc nam przenieść się do schronu. Wszyscy musieli iść. Została tylko sąsiadka z góry - samotna, starsza kobieta. Powiedziała, że nigdzie nie idzie. Kiedy wróciliśmy z tułaczki, nie żyła.
W schronie, do którego trafiliśmy, oprócz ojca i dziadka były same kobiety i dzieci. W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi i zobaczyłam pepeszę. Po schodach szli Rosjanie. Kobiety były przerażone. Pierwsze słowa, jakie padły, to było: ury, ury, ury. Kobiecie bliżej wejścia zerwano z ręki zegarek. Mama zdążyła zdjąć i założyć na kostkę. Kiedy zbliżyli się do niej, pokazała, że nic na ręce nie ma.
Po czym żołnierze zobaczyli ojca i dziadka. Wyprowadzili więc wszystkich ze schronu i kazali po prostu iść. Ojciec zdecydował, że grupa pójdzie przez mostek, pralnię i dalej na Raduńską. Każdy miał swój tobołek. Mama uszyła nam wcześniej worki, które ojciec ufarbował na czarno. Można je było zawiązać sznurkiem u góry i założyć na plecy. Ja miałam mały, mama trochę większy, a tata największy. Ostatecznie doszliśmy przez pola do parku. Tam spędziliśmy mroźną noc. Po czym kolejnego dnia, kiedy wracaliśmy, Rosjanie zabrali na moście ojca. Nam kazali iść w kierunku parku.
Drut kolczasty na kobiety
Szliśmy więc ulicą i dalej polami aż dotarliśmy prawie że do Starogardzkiej. Był tam wielki stóg siana. Prawie jak dom. Dookoła niego siedziały przeważnie kobiety. Mamę wepchnęliśmy bardziej w stóg i przykryliśmy kocem. A dziadek ze mną usiadł na brzegu. Bo dziadek bardzo szybko się zorientował, o co tu chodzi.
Po drugiej stronie ulicy stał jednopiętrowy dom. Usłyszałam krzyki, więc zapytałam, co się dzieje.
- Ty nic nie pytaj, tylko siedź cicho - odpowiedział dziadek.
Dwóch z dużymi latarkami szło wokół stogu. I tak sobie wybierali. Zatrzymali się też przy mnie. Miałam na sobie czarny płaszcz i kołnierz z białego królika, a na głowie czapkę. Kazali mi wyjść. Na co dziadek z grubej rury po polsku:
- Jesteście ślepi?! Co wy w ogóle chcecie od tego dziecka?! Ona ma dziesięć lat!
Byli zdumieni. Pogadali jeszcze z dziadkiem, a że mówił po polsku, to mnie zostawili. Pytałam się potem dziadka, co oni chcieli ode mnie. A on oczywiście nie mógł mi powiedzieć. Mówił tylko, że mam milczeć i że mama jest ocalona.
Z domu dalej dochodziły krzyki. Kiedy Rosjanie świecili latarkami, widziałam z daleka schody.
- Co to za kółka? - zapytałam dziadka, bo widziałam coś przy poręczy.
- To drut kolczasty.
Kobiety nie miały jak uciec.
Dziadek idzie na zwiady, ojciec gotuje
Kiedy nastał ranek, kazali nam wstać i iść. Prowadzili nas Traktem Świętego Wojciecha. W Lipcach był taki jednopiętrowy żółty dom z szeroko otwartymi oknami. Tam byli wszyscy mężczyźni, których złapali. Tata też. Kiedy zobaczył naszą kolumnę, dostał się do okna.
- Czekajcie na mnie, bo ja i tak wrócę - zdążył powiedzieć.
A nas prowadzono dalej. Dotarliśmy do ogrodnictwa, gdzie było wiele szklarni z dużymi stołami. Ludzi postawiano pod płot. A że my późno przyszliśmy, staliśmy w pierwszym rzędzie. I znów chowaliśmy mamę. A oni ciągle przychodzili po kolejne.
Zabrali też młodą, przystojną kobietę, która była matką. Później dowiedzieliśmy się, że została z rosyjskim oficerem. Nie chciała być dalej maltretowana przez żołnierzy.
Nas popędzili dalej i doszliśmy do Gościnnej. Dziadek zdecydował, że odłączamy się od grupy. I we dwie rodziny próbowaliśmy wrócić do domu. Na zwiady poszedł dziadek. Długo nie wracał. Zatrzymali go, ale wytłumaczył się i trafił do komendantury w budynku przy Dworcowej 8 . Udało mu się załatwić przepustkę dla dwóch rodzin.
W domu wszystko było splądrowane. Ci, którzy tu byli pod naszą nieobecność, załatwiali potrzeby gdzie popadnie. Nawet w szufladach regału sąsiadki. Na szczęście już podczas nalotów, zapakowaliśmy serwisy i szkło, a ojciec zaniósł je na strych i zamknął drzwi na klucz. Przedmioty ocalały.
Podobnie jak inni mężczyźni ojciec dalej przebywał w Lipcach. Wozili ich do lasu i na pola. A mojego ojca zapytali, czy umie padłe konie rozbierać. Gotował im więc koninę i peluszki. Któregoś dnia jakichś Rosjanin przyprowadził go do domu. Pozwolił nawet ojcu zabrać ze sobą kawałek koniny. Żołnierz został w pokoju, a ojciec poszedł do kuchni.
Tata miał wielki czyrak na plecach w okolicy kręgosłupa. Bardzo cierpiał. Mama rozcięła mu go i wycisnęła to, co było w środku. Później założyła opatrunek. Ojciec poczuł się trochę lepiej. Rano wrócił z Rosjaninem do Lipiec.
Tu się urodziłem, tu będę umierał
Kiedy ojca nie było, siedzieliśmy w domu. A mama pracowała jako kucharka w kuchni polowej, która mieściła się w budynku po drugiej stronie ulicy. Potem okazało, że Rosjanie poszukiwali kogoś więcej niż tylko kucharki. Mama musiała uciekać przed Kozakiem przez okno. Zgubiła go wpadając w korytarz pod "szesnastką". Później poleciała na schody i schowała się u nas.
Kilka dni po tym jak odwiedził nas ojciec, Rosjanie zaczęli szykować się do wyjazdu. Na Dworcowej stanęły samochody i przyczepy. Żołnierze zrobili sobie bal. Była muzyka, panie w mundurach i tańce na platformie samochodowej. Wyszliśmy na balkon. Moja mama chowała się z tyłu. Zauważył ją jednak Kozak. Chciał strzelać.
- Czy wyście zgłupieli?! Do środka! - krzyczała sąsiadka.
Już nie patrzyłyśmy, co dzieje się na ulicy. A Rosjanie ładowali wszystko, co znaleźli i uznali za przydatne. Straciliśmy maszynę do szycia Singera i akordeon ojca. Z domu zginęły też wszystkie materace i dywany. Te drugie znaleźliśmy w Kowalach. Tam po prostu leżeli na nich ranni.
Kilka godzin po tym, jak wyjechali Rosjanie, wrócił ojciec z wózkiem koniny. Choć prawie cała rodzina wyjechała później z Oruni do Niemiec, postanowił, że zostaniemy.
- Tu się urodziłem, tu będę umierał - zawsze mówił.
Po wojnie ojciec odgruzowywał zakład Kraatza. Następnie pracował w pralniach u prywaciarzy. Najpierw w Gdyni, a później we Wrzeszczu. Po czym otworzył farbiarnię i pralnię na Oruni. Prowadził ją razem z panem Mienikiem. Wyposażenie sprowadzane było nawet z Poznania. Na parterze stał wielki piec i kadzie. Pamiętam też maszynę do wyżymania na korbę. Trzeba było mieć sporo siły, żeby jej używać. Pralnia działała do połowy lat 70.
A ja we wrześniu 1945 roku poszłam do polskiej szkoły. Klasa koedukacyjna, dzieci w różnym wieku. Niemcy, przyjezdni z Wileńszczyzny i z centralnej Polski. Nauczono mnie doskonale pisać i przekazano wiedzę matematyczną. Do dziś słupki mogę podliczać i nie potrzebuję do tego żadnego komputera. Ciągle dziękuję Bogu, że jestem w takiej formie. Niedługo będę świętować swoje 81. urodziny.
Poznaj też historią oruńskiego kościoła. Materiał archiwalny
Opinie (106) 3 zablokowane
-
2015-10-18 14:14
jak patrze na takie zdjecia (2)
Mysle zawsze jak tym ludziom swiat sie zawalil w 1939 roku....
Czyms zyli, cos chcieli osiagnac, wychowywali dzieci, opiekowali sie swoja rodzina.
Przychodzi na mysl jakby dzis Nas to spotkalo....- 107 0
-
2015-10-19 12:23
Racja.
Niestety wojna może dopaść także nas. Historia uczy, że prędzej czy później pokój się kończy. Niektórzy niestety tego nie rozumieją...
- 1 1
-
2015-10-18 14:19
Nie musieli napadać na Polskę a potem resztę Europy. Dalej siedzieliby w spokoju.
- 8 10
-
2015-10-18 12:41
tez mialem sasiadow kiedys , co sie nie czuli ani Niemcami ani Polakami, (4)
To byli prawdziwi Gdanszczanie
- 128 12
-
2015-10-18 19:46
taaa, a jak Hitler przyjechał to pewnie stali z chorągiewkami i klaskali razem ze szkopami (1)
Jakby się nie czuli Niemcami to by bronili swojego Wolnego Miasta u boku walczących Polaków. A tak przybili piątkę Adolfowi i potem Józek z wąsem im za to odpłacił z nawiązką.
- 6 15
-
2015-10-19 12:17
... Józek z wąsem, który sam był sojusznikiem Adolfa w 1939, który wspólnie z nim napadł na Polskę (17, a właściwie - 16 dni później). Ten sam "Józek z wąsem", którego tajne służby (NKWD) pomagały Gestapo w ściganiu polskiego Podziemia, polskich patriotów walczących przeciw okupantowi. Ten sam "Józek z wąsem" który wspólnie z Adolfem odbierał paradę zwycięstwa odniesionego wspólnie nad Polską przez III Rzeszę i ZSRR w Zakopanem.
- 3 1
-
2015-10-18 17:45
(1)
Wyzwolili nas. Potem pokochali nas za żarcie; my ich za wzięcie.
- 0 9
-
2015-10-18 17:47
To miała być odpowiedź na pytanie poniżej. Coś mi się rąbneło.
- 1 1
-
2015-10-19 10:50
Panie Gilewicz, tak się sieje nienawiść, celowo przemilczając czym była dla Rosjan druga wojna światowa, to nie był rosyjski pomysł - całkowita likwidacja państwa niemieckiego.
- 3 2
-
2015-10-18 13:36
I jak tu nie mówić że ruskie to bydło i swolocz. (1)
I tak jest do tej pory.
- 96 16
-
2015-10-19 10:34
dobre świadectwo dajesz o sobie
- 1 4
-
2015-10-19 10:30
Ząb mnie boli.
- 4 0
-
2015-10-19 08:16
Czy drugi od prawej z Anitą na rękach na pewno stoi ?- jak sugeruje autor artykułu. (1)
- 1 1
-
2015-10-19 10:24
A może to ten co stoi trzeci od prawej?
- 0 0
-
2015-10-19 09:58
wyzwoliciele
Moja Mama tez mogla by niejedno opowiedzieć o wyzwolicielach. Tez miała niebywale szczęście, ze udało jej się uciec przed gwałtem i smiercia. Dotychczas jak widzi w tv ruski szynel, boi się.
- 8 0
-
2015-10-18 12:03
Orunia (12)
Kiedyś to była wspaniała dzielnica bogaczy, luksusu i dobrobytu. Dziś to przede wszystkim bród, bieda, dziurawe drogi i rozsypujace się stare kamienice. Piękny przykład przejścia ze skrajności w skrajność, jak wojna potrafi zakpić z ludzi.
- 130 45
-
2015-10-18 12:12
(4)
Orunia drogi kolego nigdy nie była dzielnicą bogaczy i luksusu
- 47 10
-
2015-10-18 22:27
Orana Orania Ohra Orunia (1)
Była dzielnicą bogaczy, kupców, rzemieślników oraz Żydzow handlowano głównie kruszcem i żywnością. Właśnie bogacze budowali podmiejskie dworki na Oruni, aby nie mieszkać w przeludnionym Gdańsku pełnego biedaków. Rezydencję tu miała rodzina Schopenhauerów a we dworku myśliwskim obecnym parkiem parku nocował tu August II Mocny przed uroczystym wjazdem do Gdańska. Tutaj też prawdopodobnie został podpisany akt kapitulacji Gdańska.
Rezydencja parkowa była miejscem spotkań artystów i elity.
29 września 1717 gościł na Oruni car Piotr I Wielki, który zatrzymał się w budynku dzisiejszej szkoły muzycznej, jako gość księcia Dołgorukiego.
Najsłynniejszą placówką naukową oruńskiego przedmieścia było kolegium jezuickie. Do jego najbardziej znanych uczniów należał Józef Wybicki, przyszły autor polskiego hymnu narodowego... A to zaledwie ułamek Historii...- 24 1
-
2015-10-19 09:08
Orunia
Została splądrowana poprzez najazd Szwecji na Rzeczpospolitą w 1655 w czasie II wojny północnej.
- 0 0
-
2015-10-18 13:23
kiedyś poporstu byli wszyscy majętni i ich było stać na budowanie !~! kamienic, zakładów (1)
to dziś jesteśmy żebrakami. Wykonujemy pracę wartą dziesiątki tysięcy euro za 1750 zł brutto...
- 29 15
-
2015-10-18 14:13
taaaa wszyscy buahhaaaaaaaa
co za brednie
- 16 3
-
2015-10-19 07:10
Chyba dawno nie byleś na Oruni - wiele sie zmienia na plus
- 2 2
-
2015-10-18 21:42
Piewca klęski...
Zaproś do swoich lamentów Be. Stra-Szydło. Opowiedz jaka to Orunia w ruinie...
- 6 6
-
2015-10-18 12:20
Co Ty piłeś kolego ? (2)
Przerysowałeś wszystko w odwrotną stronę
- 12 4
-
2015-10-18 12:38
Manhattanie, napewno to nie był... (1)
On myślał o Manhattanie, a nie o Oruni. Wprawdzie miałem tam kolegów , jeśli dobrze pamiętam na Rejtana,kwiat inteligencji to nie był.A i przed wojną nie była to dzielnica samych pracusiów , ale to już inna sprawa.A cha w tym czasie mieszkałem na Biskupiej.
- 5 2
-
2015-10-18 17:35
Masz coś do Rejtana???
- 0 5
-
2015-10-18 14:16
Co za brednie. Orunia nie była dzielnicą bogaczy, wręcz odwrotnie, tu ulokował się lumpenproletariat a większość tu mieszkających należała do partii komunistycznych i socjalistycznych lub była ich zwolennikami. I nawet po roku 1933 swe upodobania nie przenieśli na rzecz partii nazistowskiej, bo tu akurat Hitlera specjalnie nie hołubiono.Tu zawsze istniał drugi czy nawet trzeci półświatek.
- 14 3
-
2015-10-18 13:28
Bród na Raduni?
- 12 0
-
2015-10-19 09:06
Sowieci to azjatycka dzicz
To sie nie zmieni..
Ruskie zawsze bedą skażeni mongolską niewolą i mentalnością.
Z Niemcami możemy sie mordować, ale jest to w ramach jednej cywilizacji.
Ruskie hordy, przed którymi broniliśmy Europę przez wieki to regres i barbaria..
Podobnie jak z islamem, czyli doktryną pastuchów sprzed 1500 lat...- 7 3
-
2015-10-18 14:17
Rosjanie weszli do "niemieckiego" Gdańska. Pamiętajcie o tym. (4)
Nie traktowali go jako polskiego miasta. W 1945 na terenie Gdańska nie było już także praktycznie rdzennych Polaków. A jeśli byli to nie doznali szczególnych represji.
- 18 14
-
2015-10-18 14:38
"Pogadali jeszcze z dziadkiem, a że mówił po polsku, to mnie zostawili" (3)
i wszystko na temat... Polacy mogli czuć się w miarę bezpiecznie. Jak ktoś mówił po niemiecku - był narażony na odwet i zemstę. Nikt z Rosjan nie rozumiał co to Gdańszczanie czy Kaszubi. Dla nich to byli Niemcy i chcieli się zemścić za zbrodnie SS i Wehrmachtu na wschodzie , Takie były czasy.
- 11 1
-
2015-10-19 08:19
nie było tak, niestety
Polki były tak traktowane jak Niemki
- 5 1
-
2015-10-18 18:07
I to ma usprawiedliwiać gwałty tej dziczy?! (1)
- 9 4
-
2015-10-18 22:08
Gwałt na Niemcach....
.
- 1 3
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.