• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Niewesoła historia Petera, zwanego Konfederatem

Tomasz Kot
25 grudnia 2023, godz. 12:00 
Opinie (271)
  • Peter Konfederat, czyli Piotr Makarewicz (1946-2022) początkowo pracował jako gazeciarz. Kupował Wieczór Wybrzeża za 50 gr i sprzedawał go na Monciaku za złotówkę. Na zdjęciach opublikowanych w tygodniku Czas, nr 14, 2 kwietnia 1978 r.
  • Peter Konfederat, czyli Piotr Makarewicz (1946-2022) początkowo pracował jako gazeciarz. Kupował Wieczór Wybrzeża za 50 gr i sprzedawał go na Monciaku za złotówkę. Na zdjęciach opublikowanych w tygodniku Czas, nr 14, 2 kwietnia 1978 r.

Peter Konfederat, a właściwie Piotr Makarewicz, choć i to nie jest do końca pewne. Kolejna nietuzinkowa legenda Sopotu, ubarwiająca czasy zgrzebnego PRL. I tak jak Parasolnik, również cierpiący na zaburzenia psychiczne, które jednak nie przeszkodziły im w zrobieniu kariery lokalnej atrakcji i w zainteresowaniu sobą mediów.



Gazeciarz z bronią



Na początku lat 70. XX wieku Peter przebojem wszedł, a właściwie wbiegł na Monciak, powoli wypierając zeń starzejącego się Parasolnika. Oczywiście obaj się znali, ale za sobą nie przepadali. Sopot jednak był w stanie pomieścić ego obydwu. Pokonały ich dopiero choroba, nałogi i wiek.

Pan Czesław z Sopotu. Wspomnienie Parasolnika Pan Czesław z Sopotu. Wspomnienie Parasolnika

Początkowo Piotr Makarewicz po prostu roznosił gazety, a było to dość popularne zajęcie w tamtym czasie. Żaden gazeciarz jednak nie kolportował gazet uzbrojony. W zasadzie takie rzeczy w Polsce ludowej nie miały prawa się zdarzyć. Jeszcze jeden przyczynek do specyfiki Sopotu.

Bo tylko tu, wielki, brodaty facet, biegał po głównej ulicy miasta z bronią białą i palną. I cóż z tego, że zabytkową, a w przypadku broni palnej pozbawioną elementów pozwalających na jej użycie. Sam fakt paradowania z bronią w przestrzeni publicznej wydawał się absurdalny. Zresztą i dziś wiązałoby się to z reakcją ze strony służb. Choroba nie byłaby żadnym usprawiedliwieniem. W innym miejscu, inny człowiek zostałby zamknięty na długo, a może nawet na zawsze w szpitalu psychiatrycznym.

Peter Konfederat na zdjęciach opublikowanych w tygodniku Czas, nr 14, 2 kwietnia 1978 r. Peter Konfederat na zdjęciach opublikowanych w tygodniku Czas, nr 14, 2 kwietnia 1978 r.
Peter, owszem, trafiał tam, ale tak jak w przypadku Parasolnika jedynie w przypadku zaostrzenia choroby. Po podleczeniu wracał z powrotem na ulicę Bohaterów Monte Cassino. Bo to właśnie najważniejszy deptak miasta był główną sceną, na której Peter występował. Zazwyczaj urzędował na rogu Monciaka i ulicy Bieruta (dziś Haffnera). Między delikatesami (wówczas sklepem "Społem") a "Orbisem". Na ławeczce, przy rozkładanym stoliku. Choć spotkać go można go było także na molo czy w dolnej części Monciaka.

Zatem Peter narodził się w biegu i krzyku. Zimą, jesienią czy wiosenną chlapą, z pistoletami za pasem albo przy szabli, z bagnetem za pazuchą albo granatem przyczepionym do pasa ładownicy - biegał po Monciaku, sprzedając współobywatelom popularną popołudniówkę "Wieczór Wybrzeża".

Jego gromkie: "- Wieczór, czytanieeee!" było słychać na całej długości ulicy i w okolicach. Sprzedawał wszystko na pniu. Wiele osób kupowało u niego dla jego egzotycznego wyglądu, żeby zamienić kilka słów z oryginałem, inni nie śmieli się sprzeciwić.

Peter wchodził z gazetą do sklepów, zakładów pracy, biur. Wciskał wszędzie swe olbrzymie cielsko i wciskał wszystkim gazety, które kupował po oficjalnej cenie 50 groszy za egzemplarz, a sprzedawał po złotówce.

Nie on jeden tak robił, ale on się jednak wyróżniał. Bywało, że na głowie miał zwykłą uszankę, ale nosił też futrzaną czapę trapera z ogonem lisa czy innego zwierza. Często chodził w skórzanej bluzie z frędzlami. Albo w kowbojskim kapeluszu, kraciastej koszuli i w pasie z kaburami. W kaburach oczywiście obowiązkowo tkwiły rewolwery.

Z czasem jego kapelusze upodobniły się do tych, które nosili żołnierze armii Konfederacji. Sam się zresztą nazwał się Peterem Konfederatem. Obdarzał sentymentem wszystko, co amerykańskie.

Wielki wariat albo wielki artysta



Podobno ten wizerunek uzbrojonego konfederata, kowboja i trapera w jednym narodził się z niezgody na nikczemność świata i ludzi, którzy usiłowali go wykorzystać na każdym kroku i "skasować", jak powiedział w wywiadzie dla tygodnika "Czas" z 2 kwietnia 1978 roku. Jego zdjęcie zdobiło nawet okładkę periodyku.

PRL-owskie media kochały ekscentryków nie mniej niż obecne. Peter Konfederat trafił na okładkę pomorskiego tygodnika Czas w kwietniu 1978 r., pięć lat po osiedleniu się w Sopocie. PRL-owskie media kochały ekscentryków nie mniej niż obecne. Peter Konfederat trafił na okładkę pomorskiego tygodnika Czas w kwietniu 1978 r., pięć lat po osiedleniu się w Sopocie.
Bo miał Peter swoje chwile sławy. Podobnie jak Parasolnik, tylko bardziej lokalnie. Można go było zobaczyć nie tylko na ulicy, ale i w gazetach, a nawet w materiałach lokalnej telewizji.

Wielu ludzi postrzegało go wówczas jako inteligentnego, błyskotliwego, obdarzonego ogromną wiedzą oryginała. I taki był rzeczywiście, dopóki nie zniszczyły tego choroba i alkohol. Choć, jak sam przyznawał, wiedzę zdobywał po łebkach. Czytanie go męczyło. Zaczynał książkę, ale już po dwóch stronach był nią znudzony. Zniecierpliwiony, przerzucał kolejne strony i, jak twierdził, po zaledwie kilku minutach wiedział, o co chodzi.

Ta zdolność do szybkiego przyswajania wiedzy ujawniła się ponoć w szkole, kiedy nauczyciel złapał go na tym, że nie uważał i rysował coś po zeszycie. Wezwał go do tablicy i kazał powtórzyć, o czym mówił. Makarewicz nie tylko płynnie wyrecytował słowa nauczyciela, ale i dopowiedział to, co wydawało mu się logiczne. Zaskoczony pedagog wypowiedział wówczas słowa, które stały się na większość życia mottem Konfederata: " Z niego będzie wielki wariat albo wielki artysta.".

- Wariat to trochę, ale artysta więcej - dodawał Peter, gdy opowiadał tę anegdotę.

Przodownik poezji



Z biegiem czasu proporcje się niestety zmieniały. Artystą Konfederat stawał się na sezon i początek jesieni. Na drzewie rosnącym nieopodal "Orbisu" wieszał anons reklamujący swoje usługi. Zasiadał przy rozkładanym stoliku w egzotycznym, kowbojskim stroju albo w traperskiej bluzie (choć na początku zdarzało mu się nawet założyć garnitur) i pisał wiersze na zamówienie. Za pieniądze. Ceny zaczynały się od 50 złotych, ale mogło to być również 100 złotych albo i więcej.

Większość chętnych na wiersze, a zwłaszcza takich, którzy chcieli je za darmo albo się targowali, Peter najczęściej wykpiwał w swoich rymowankach. Przy stoliku opowiadał kawały, ale też rozmawiał na poważne tematy. Napisane odręcznie kolorowymi mazakami wiersze lakował i przystawiał pieczątki zrobione z ziemniaka albo z amerykańskich monet.

Peter Konfederat na zdjęciu z lipca 1988 roku. Peter Konfederat na zdjęciu z lipca 1988 roku.
Nad Peterem zwykle łopotał "Southern Cross", czyli sztandar armii Skonfederowanych Stanów. Zawsze miał ze sobą przeróżne militaria: karabin z lunetą, winchestera, colty, bagnety, stare pistolety skałkowe. Był też właścicielem lunety, na której zarabiał, stojąc na końcu molo i udostępniając ją chętnym. Młodzieży dawał zazwyczaj popatrzeć za darmo.

W latach 70. Peter zarabiał w sezonie około 15 tys. zł, a czasami więcej. Miesięcznie dawało to mniej więcej tyle, ile wynosiła wówczas średnia krajowa (4887 zł w 1978 roku.).

Ale Peter potrafił pisać wiersze za darmo, dlatego, że dobrze mu się z kimś rozmawiało, i oczywiście dla dziewczyn i kobiet. Zwłaszcza te z długimi włosami albo z warkoczami wzbudzały w nim płomienne uczucia. "Ty, mała, ale ty masz kłaki", mawiał wówczas w zachwycie. Próbował dotknąć i pogłaskać.

Z biegiem czasu robił się jednak nachalny i chamski. Ciągnął dziewczyny za włosy, szarpał, ganiał za nimi, wrzeszczał.

Peter Konfederat na zdjęciach opublikowanych w tygodniku Czas, nr 14, 2 kwietnia 1978 r. Peter Konfederat na zdjęciach opublikowanych w tygodniku Czas, nr 14, 2 kwietnia 1978 r.
Niespecjalnie radził sobie w relacjach damsko-męskich. Kiedyś, jedna z jego sympatii, którą adorował, zażądała, aby wbił sobie ostrze w dłoń i w ten sposób udowodnił, że naprawdę ją kocha.

Peter uczynił to bez wahania. "Proszę bardzo", powiedział, przybijając swoją rękę bagnetem do drewnianego stolika, przy którym siedzieli. Ostrze weszło w stolik. Konfederat wyrwał je z dłoni, którą owinął jakąś szmatą.

Potem musiał zająć się niedoszłą narzeczoną, która zemdlała z wrażenia, a po ocuceniu - uciekła. Nie okazała też wdzięczności za ten dowód miłości i nigdy się z Piotrem na randkę nie umówiła. W dodatku, jak twierdził Konfederat, lekko się prowadziła za jego pieniądze.

Przepoczwarzenie Petera Konfederata



Zatrącająca o chorobę prostoduszność przyniosła też Peterowi problemy. Gdy próbował zatrudnić się w normalnej pracy, bardzo szybko ją stracił. Kiedy Konfederat zorientował się, że wszyscy naokoło kradną co się da z państwowego zakładu, co było plagą peerelowskich przedsiębiorstw, i poszedł z tym do dyrektora, ten go zwolnił. Z opinią wariata i szpicla Peter stał się niezatrudnialny.

Z biegiem czasu, gdy jego celebrycka sława rosła, rosła też ilość alkoholu spożywanego przez konfederata.

Peter zaczął stał się uciążliwy. Bluzgający, wulgarny, brudny, chamski, napastliwy i śmierdzący. Z wizytówki miasta stał się jednym z jego głównych problemów. W latach 80. XX w. można go było często zobaczyć często pijanego, leżącego przy Monciaku niezależnie od warunków atmosferycznych. Nie przeszkadzał mu deszcz ani śnieg. Słońce tym bardziej.

Nieco odżył na początku lat 90. XX w. Powstanie lokalnych rozgłośni radiowych i prywatnych telewizji na chwilę ponownie uczyniło go medialnym celebrytą. Szybko jednak ten zapał ze strony mediów wygasł, jako że Peter był nieobliczalny i nigdy nie wiadomo było, co powie.

Peter Konfederat na Monciaku. Marzec 1997 r. Peter Konfederat na Monciaku. Marzec 1997 r.
Wówczas też częściej trafiał na leczenie do szpitala w Kocborowie, gdy mu się pogorszyło. Po podleczeniu konsekwentnie wracał, aby z nową energią zabrać się za destrukcję, picie i awantury. Wtedy z jego egzotycznego stroju pozostał już jedynie kapelusz. Filcowy, wytarty i brudny. Ogromny brzuch wylewał mu się się z porozpinanych spodni.

Całości dopełniały zmierzwiona broda i dziki wzrok. Pogubił gdzieś swój zabytkowy arsenał. Część broni sprzedał, żeby mieć na alkohol, część mu ukradziono, gdy leżał nieprzytomny. Jako rekwizyty służyły mu wówczas plastikowe imitacje karabinów dla dzieci kupowane w sklepach z zabawkami.

Gwałtownie rosła liczba ekscesów, których dopuszczał się Konfederat. Część z nich przeradzała się w coraz dziwaczniejsze anegdoty, okraszone czarnym jak smoła humorem.

Jedną z nich była historia opowiadająca o tym, jak go rozerwało. Podobno Peter znalazł gdzieś niemiecki pocisk artyleryjski, zaniósł go do warsztatu, wkręcił w imadło i zaczął ciąć piłą do metalu. Eksplozja wyrwała Peterowi trzewia, ale konfederat nie stracił przytomności. Zebrał pętle jelit w dłonie i podtrzymując krwawy ładunek, pobiegł na pogotowie przy ulicy 20 Października (obecnie w budynku przy al. Niepodległości mieści się przychodnia). W szpitalu lekarze poskładali Petera, a fama przetrwała lata, obrastając wciąż nowymi szczegółami. Faktem jest, że potężne brzuszysko poorane było głębokimi bliznami.

Peter Konfederat w 1997 r.

Jingiel PTK1 nagrany z Peterem Konfederatem podczas sopockiego biegu po plaży w 1997 roku. Autorem nagrania jest Marcin Fall.

Innym razem gość odwiedzający Petera w domu zastał go przygotowującego zapasy na zimę. Na podłodze walało się kilkanaście obciętych świńskich łbów. Drugie tyle gotowało się w wielkiej, metalowej balii na piecu kuchennym.

Innego dnia Peter wpadł do nocnego sklepu monopolowego z papierosem wetkniętym w penisa, głośno domagając się ognia.

W lutym 1997 r. w lokalnej prasie ukazał się artykuł, w którym mieszkańcy kamienicy przy ul. ParkowejMapka skarżą się na urządzoną przez Petera dziką awanturę. Konfederat odwiedzał mieszkającą tam swoją partnerkę. Wizyta prawie zawsze kończyła się awanturą. Mieszkańcy nie interweniowali, przerażeni odgłosami tłuczonych talerzy i szklanek, a także wzajemnymi groźbami pozbawienia się życia przez awanturników. Policja także nie interweniowała, gdyż zajęta była wówczas zabezpieczaniem meczu Trefla Sopot.

Nóż w krześle, pranie w fontannie



Pojawiło się wówczas trochę filmików z Peterem w roli głównej, dostępnych do dziś w internecie, gdzie występował on jako lokalna ciekawostka i kuriozum. Poważnie zadanie nakręcenia filmu o sopockiej legendzie potraktował trójmiejski reżyser Mirek Judkowiak, który jako jedyny odwiedził z kamerą Petera w jego mieszkaniu. A raczej norze, w jaką Konfederat je zamienił.

Wyszedł z tego sześciominutowy filmik, w którym Peter wygłasza bełkotliwy i zupełnie odjechany monolog, przerywany groźbami w stosunku do Judkowiaka i kamerzysty. W międzyczasie bohater filmu, wyciąga bagnet, leżący za brudną wersalką, którym macha na wszystkie strony, po czym co chwilę przykłada go do twarzy i szyi, a nawet do zębów reżysera. Od czasu do czasu Peter z rozmachem wbijał bagnet w podłogę, by w końcu rzucić nim w siedzisko krzesła, na którym chwilę wcześniej siedział Judkowiak. Na koniec Konfederat każe obu "wybywać stąd".


Peter stał się wówczas tykającą bombą, która może w każdej chwili eksplodować. Ludzie zaczęli się go bać i unikać. Stał się zmorą dla pogotowia, policji i straży miejskiej, których funkcjonariusze coraz częściej mieli z nim kontakt.

Z Sopotem Konfederat pożegnał się w swoim stylu. Pewnego pięknego dnia, gdy plac Przyjaciół SopotuMapka rozświetlał wschód słońca, przechodziła przez niego delegacja miasta partnerskiego Sopotu, oprowadzana przez wysokiej rangi urzędników miejskich. O tak wczesnej porze nie było na placu zbyt wielu przechodniów. Poza Peterem, który po upojnej nocy stał nago w misie fontanny Jasia Rybaka i prał zanieczyszczone wydzielinami ubranie.

Fontanna Jasia Rybaka przez lata stała na placu Przyjaciół Sopotu. Peterowi zdarzało się w niej kąpać lub prać swoje ubrania. Fontanna Jasia Rybaka przez lata stała na placu Przyjaciół Sopotu. Peterowi zdarzało się w niej kąpać lub prać swoje ubrania.
Wówczas Konfederat został ubezwłasnowolniony i trafił do Domu Pomocy Społecznej w Strzebielinku koło Wejherowa. Wszystkie opłaty z tego tytułu wzięło na siebie miasto.

Konfederat umiera i żyje dalej. Ale do czasu



Wielu mieszkańców i bywalców Sopotu jeszcze długo nie zorientowała się, że Petera nie ma już w mieście. Bez echa przeszedł krótki tekst w lokalnej prasie opisujący pobyt Makarewicza w ośrodku. Można się było dowiedzieć się, że jest leczony, że tęskni za Sopotem i chce wrócić żeby przeczytać wiersze, które napisał w zakładzie.

Potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

Być może powodu błędnego podpisu, który pojawił się na końcu filmu Judkowiaka, jakoby Peter zmarł w ośrodku w 2002 roku. Wielu uznała to za prawdę.

Tymczasem Peter żył i miał się całkiem dobrze. Wysłanie go do ośrodka na pewno uratowało mu życie i je przedłużyło.

Peter Konfederat z flagą Stanów Zjednoczonych przed domem w Sopocie. Peter Konfederat z flagą Stanów Zjednoczonych przed domem w Sopocie.
Z czasem w internecie zaczęły się pojawiać zdawkowe informacje, że Konfederat jednak "żyje, ale jest internowany". Wynikało to prawdopodobnie z tego, że w strzebielińskim domu pomocy w latach 1981-1982 funkcjonował ośrodek dla działaczy "Solidarności" regionu gdańskiego i słupskiego, którzy byli internowani w stanie wojennym. Spekulowano nawet na forach internetowych, że Konfederat jest więźniem politycznym. Brak oficjalnych informacji sprawiał, że wokół nieobecności Petera narosły teorie spiskowe.

Dopiero tuż przed pandemią COVID-19 ktoś odwiedził go w ośrodku i wrzucił filmik z tego wydarzenia na Facebooka. Wiele osób planowało go wtedy odwiedzić. Peter nie miał już jednak wiele do powiedzenia. Zmogła go choroba i wiek.

Zmarł 10 listopada 2022 roku i został pochowany na cmentarzu w Strzebielinku.

Jaka piękna tajemnica



To jednak nie koniec historii Piotra Makarewicza vel Petera Konfederata. Miał on bowiem jeszcze jedną tajemnicę, której już pewnie nie uda się już rozwikłać.

Wiemy, że przyszły Peter Konfederat urodził się 6 lutego 1946 r. w Karlowych Warach, w ówczesnej Czechosłowacji. Jego ojciec, Kazimierz, urodził się w Petersburgu w czasie rewolucji bolszewickiej. Był ponoć kolekcjonerem broni. Stąd u Petera militaria, które po prostu wynosił z mieszkania rodziców. Ojciec zmarł w 1990 roku.

Matka Petera, Eugenia, była o rok młodsza od męża, a urodziła się we wsi Nowostawce koło Buczacza w obecnej Ukrainie. Zmarła w 2009 roku. Obydwoje rodzicie pochowani są na sopockim cmentarzu komunalnym.

W Sopocie Peter wraz z matką zameldował się dopiero w 1973 roku.

Jeśli przysłuchać się uważnie temu, w jaki Peter Konfederat wypowiadał się na zarejestrowanych filmikach, da się zauważyć, że nie wymawiał on litery "ł". Tam gdzie powinna się znaleźć się ta spółgłoska, Peter używał "l". Tak jak brzmi to w języku czeskim (w którym w ogóle nie ma litery "ł" ani podobnego dźwięku). W sposobie mówienia Piotra Makarewicza momentami pojawiała się melodyka i akcentowanie słów tak jak w języku czeskim.

Niewiele osób zwracało uwagę na to, jak Peter mówił, skupiając się raczej na tym co mówił, albo jak się zachowywał i jak wyglądał. Zresztą mówił na tyle niedbale, często bełkotliwie i szybko, że można było tego nie wychwycić.

Niewykluczone więc, że Peter chodził przynajmniej do czeskiej podstawówki. Jeśli tak, to jego przydomek "Peter" nie miałby pochodzenia amerykańskiego, lecz czeskie.

Druga rzekoma tajemnica to już czysta spekulacja. W Karlowych Warach, w których urodził się Konfederat na początku 1946 r., do grudnia 1945 r. stacjonowały wojska amerykańskie. Być może jego miłość do Stanów Zjednoczonych wynikała ze świadomości pochodzenia biologicznego ojca. Takich historii w powojennej Europie było wiele.

Być może ktoś coś więcej wie na temat życia Petera Konfederata i mógłby się tymi informacjami podzielić. Choć szanse na to są znikome, a domniemania po prostu nieprawdziwe. Ale jaka to piękna historia, idealna na nową legendę miejską.

Tekst o Peterze Konfederacie znajdzie się w "Bedekerze Sopockim", który ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Smak Słowa.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (271)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane