Komisja Europejska nie chce zamknięcia Stoczni Gdańskiej, tylko ograniczenia jej produkcji - mówili wczoraj unijni urzędnicy podczas debaty na temat problemów przedsiębiorstwa, która odbyła się w Parlamencie Europejskim w Strasburgu.
W spotkaniu europarlamentarzystów z przedstawicielami Komisji Europejskiej polscy politycy od prawej do lewej strony mówili jednym głosem. O tym, żeby Komisja złagodziła swoje żądania ograniczenia produkcji, bo doprowadzą do masowych zwolnień. O tym, że to symboliczny zakład, gdzie 27 lat temu podpisano Porozumienia Sierpniowe. O tym, że stocznia wychodzi z marazmu i należy dać jej jeszcze trochę czasu.
ważne są nowe statki, a nie wspomnienia
31%
pamiętajmy o historii, ale patrzmy też w przyszłość
55%
stoczni jest wiele, ale z taką historią tylko jedna
14%
- Stoimy na straży unijnych zasad konkurencji, jednakowych dla wszystkich stoczni. Wielki wkład zakładu w walkę o wolność i zjednoczenie Europy nie ma tu nic do rzeczy - uciął tę litanię
Charlie McCreevy, komisarz ds. rynku wewnętrznego.
Urzędnik zganił polską stronę za ciągłe odkładanie restrukturyzacji. Komisarz przypomniał, że w innych krajach dokonano trudnych, ale koniecznych zmian: zamknięto wiele stoczni lub zredukowano ich moce produkcyjne.
- Chcemy, by rozpoczęto restrukturyzację oraz by firma stała się konkurencyjna i działała samodzielnie na rynku stoczniowym. Lepsza stocznia mniejsza, ale silniejsza - przekonywał McCreevy.
W lipcu Komisja Europejska postawiła ultimatum, dając Polsce miesiąc na przedstawienie planów redukcji mocy produkcyjnych Stoczni Gdańsk. KE domaga się zamknięcia dwóch z trzech pochylni. Jeśli to nie nastąpi, gdański zakład będzie musiał zwrócić
pomoc publiczną, jaką dostał od polskiego rządu po 1 maja 2004 roku, czyli po przystąpieniu Polski do UE. Może chodzić o kwotę nawet 100 mln zł, co z kolei oznaczać będzie poważne kłopoty finansowe Stoczni.