Trwa kapitalny remont zabytkowego ratusza na Oruni
Przed wojną była znaną w Gdańsku pralnią i farbiarnią, po wojnie zakład przejęło państwo, a do dziś ostał się zaledwie jeden budynek. Prezentujemy historię firmy Maxa Kraatza, która niegdyś działała nad Kanałem Raduni .
Czy kiedykolwiek korzystałe(a)ś z pralni chemicznej?
Czarne kłęby dymu unosiły się z górującego nad zakładem komina. Bo w pralni, jak mówi siwobrody konserwator, to się porządnie kopciło. W końcu maszyny pracowały na pełnych obrotach. Potężne pralki hulały z 50 i 200 kilogramami prania.
- Na chemicznym to były holenderskie maszyny, a wcześniej w ogóle to niemieckie. Przedwojenne.
Bo państwowy zakład przy dawnej ul. Jedności Robotniczej

- Chodziłam Raduńską

Wyjątek od tej zasady był jeden: przyjęcie bożonarodzeniowe. Wtedy dzieci pracowników zapraszano do prasowalni i stołówki.
Potężne kadzie i deski do prasowania
Bruno Rawalski dostał gorset i pomocnika. Pierwszy miał trzymać wysłużone mięśnie i sterany kręgosłup. Drugi mieszać drewnianym drągiem w potężnych kadziach. Dotychczas robił to Bruno, ale po latach zdrowie zaczynało szwankować.
- Zaczął już jako 14-latek, bo w 1923 roku zmarł mu ojciec, a w 1924 urodziła się siostra. Więc wszyscy bracia, a było ich czterech, poszli do pracy. Ojciec znalazł się w farbiarni. Przez lata zdobywał wiedzę z zakresu chemii, ale też ciężko pracował fizycznie. Bo do farbowania trafiały potężne bele materiałów - tłumaczy córka.
Problemy z kręgosłupem i zawodowe umiejętności uchroniły Bruna przed pójściem w kamasze. Zresztą jego szef tłumaczył mundurowym: on farbuje również dla wojska. A poza tym przez lata zmieniał kolory ubrań prywatnych osób.
- Nie wszyscy ludzie byli bogaci. Do farbowania trafiały więc spódnice, swetry, płaszcze - wylicza Anita Alot.
Na dowód seniorka pokazuje czarno-białe zdjęcia. Na jednym stoją potężne kadzie, a wśród nich rozmazana sylwetka ojca. Na innym długi rząd desek do prasowania.
- Nad każdą wisiały przymocowane do sufitu łańcuchy z dużymi oczkami. Prasowaczka umieszczała na właściwej wysokości wieszak na przykład z płaszczem i dzięki temu na desce miała wyłącznie tę część ubrania, którą akurat chciała wyprasować.
Prasowalnię mała Anita odwiedzała co roku z okazji przyjęcia bożonarodzeniowego. Jak wspomina, to właśnie tam i w stołówce przebywały dzieci. Mężczyźni w osobnym pomieszczeniu pili wino.
- Prezenty były piękne. Ukrainki, które tu pracowały, potrafiły wspaniale wyszywać. Zawsze była też lemoniada i ciasteczka. Pełne talerzyki ciasteczek. Choć w 1944 roku przyjęcie zostało przerwane, bo ogłoszono alarm lotniczy i musieliśmy uciekać do naszego domu, żeby się ukryć w piwnicy.
Komin dymił, ale praca była
Po zakończeniu wojny Bruno pracował u prywaciarzy w Gdyni i we Wrzeszczu. Później ze wspólnikiem założył własną pralnię i farbiarnię na Oruni. A budynki należące dotąd do Kraatza przejęło państwo.
- Dzięki temu, że nie zostały bardzo zniszczone, zdecydowano się na wznowienie działalności. Początkowo była tu Państwowa Pralnia i Farbiarnia Chemiczna nr 1 - opowiada Krzysztof Kosik, badacz dziejów Oruni i autor książki "Oruński antykwariat".
Pralnia była jednak bardziej znana jako "Śnieżka". Należała bowiem w późniejszych latach do Spółdzielni Pracy o takiej nazwie. Rzeczy do wyprania dostarczały tu zarówno duże zakłady przemysłowe, jak i okoliczni mieszkańcy.
- Zakłady woziły tu odzież pracowniczą, a i szpitale też przywoziły rzeczy do prania. A tak to przeważnie dywany się dawało - wylicza Henryk Ceynowa, który od 1947 mieszka na Oruni.
Kosik z kolei podsumowuje: - Z komina wydobywały się duże ilości czarnego dymu, więc zakład nie przynosił ekologii wielkiej chwały. Ale dawał zatrudnienie mieszkańcom Oruni i nie tylko.
Od dawna już jednak nie daje. W latach 90. ubiegłego wieku opuszczone budynki niszczały i czekały na nowego gospodarza. Choć Kanał Raduni wpisany był do wojewódzkiego rejestru zabytków, to dawna pralnia nie była objęta ochroną.
- Nie było wówczas Gminnej Ewidencji Zabytków, nie było planu miejscowego, który by ewentualnie chronił te budynki, więc były one pozbawione prawnej ochrony konserwatorskiej - wyjaśnia Janusz Tarnacki, zastępca miejskiego konserwatora zabytków.
Uczelnia kupuje, powódź komplikuje sprawę
- Chciano zorganizować tu ośrodek dla matek uzależnionych od narkotyków. Mieszkańcy Oruni obawiali się jednak skutków jego powstania, więc zdecydowanie protestowali i pomysł upadł - przypomina Kosik.
Miasto sprzedało więc nieruchomości przy Trakcie Świętego Wojciecha Towarzystwu Edukacji Bankowej z Poznania. Spółka, do której należy Wyższa Szkoła Bankowa, kupiła działki i budynki w 2000 r. Miał tu powstać kampus gdańskiej uczelni.
- Plany rozbudowy były bardzo zaawansowane, stworzono koncepcję zagospodarowania przestrzennego oraz powstały pierwsze szkice architektoniczne. Niestety, powódź w 2001 roku wstrzymała wszystkie plany - tłumaczy Emilia Michalska, kanclerz WSB w Gdańsku.
Jak dodaje kanclerz, zwłaszcza stan piwnic był na tyle zły, że obiekt nie nadawał się już do remontu.
- Ponadto Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Gdańsku wydało zakaz budowy na terenach wałów przeciwpowodziowych, na których stały budynki starej pralni - dodaje Michalska.
Rozbiórka, szczury i ochlapusy
- Po powodzi ich stan techniczny znacznie się pogorszył. Ponadto budynki od dłuższego czasu stały puste i z czasem były coraz bardziej dewastowane. Wydział Architektury w 2004 r. podjął więc decyzję o rozbiórce - opowiada Janusz Tarnacki.
Z kompleksu dawnej pralni ostał się jedynie budynek przy Trakcie Świętego Wojciecha 58

- Jak przychodzi mróz, to woda zamarza w rurach, a i nie zawsze można w piecu palić. Do tego nie mam łazienki w mieszkaniu, a ubikacje na klucz są na wspólnym korytarzu. Nocą boimy się tam chodzić, bo na klatce śpią ochlapusy i jest na niej - za przeproszeniem - nasrane, naszczane i nikt klatki nie sprząta - skarży się Gizela Żuk.
- Szczury takie z Raduni wychodzą - pokazuje rękami Alicja Kikmunter. - W domu takie miałam. I myszy. Przecież jak zima przyjdzie, to wszystko leci tu, do ciepłego.
Gdański Zakład Nieruchomości Komunalnych, któremu podlega budynek, również wylicza. Tyle że remonty, jakie wykonano w budynku w latach 2002-2015:
- Remont balkonów, instalacji elektrycznej, dachu, kominów oraz instalacji gazowej. Wykonywane są również prace w ramach bieżącej konserwacji, a zgodnie z umową zawartą z firmą zewnętrzną klatka schodowa sprzątana jest raz w tygodniu - informuje Agnieszka Kukiełczak, rzecznik Gdańskiego Zakładu Nieruchomości Komunalnych.
GZNK zamierza przeprowadzić kontrolę utrzymania czystości w budynku, a w przyszłym roku zlecić przygotowanie ekspertyzy, która zawierać będzie informacje o stanie technicznym obiektu i zalecenia dotyczące koniecznych remontów.
- Ponadto w drzwiach wejściowych budynku zostanie wymieniony zamek, klucze otrzymają wszyscy mieszkańcy. Pozwoli to zabezpieczyć budynek przed dostępem osób trzecich - dodaje Kukiełczak.
Tymczasem mieszkańcy Oruni zastanawiają się, czy cokolwiek powstanie na działkach, gdzie niegdyś stały budynki pralni.
- Teren po rozebranych budynkach w aktualnym planie zagospodarowania przestrzennego przeznaczony jest pod zabudowę usługową z zielenią towarzyszącą - mówi o możliwościach Dariusz Wołodźko, z biura prasowego w gdańskim Urzędzie Miejskim.
- Szkoda, że Wyższej Szkole Bankowej nie pozwolono tu stworzyć kampusu. Dziwię się, bo firma Kraatza działała przy Kanale Raduni tyle lat i nic złego się nie działo, a uczelnia miałaby nagle stwarzać niebezpieczeństwo powodziowe? - zastanawia się Kosik.
Poznaj też historię kościoła, któremu patronuje św. Wojciech