- 1 PKP chce oddać Gdyni tunel. Szansa na zmiany w centrum (72 opinie)
- 2 Pozostałości baterii mającej bronić portu (55 opinii)
- 3 Wybudują chodnik w miejscu prowizorki (23 opinie)
- 4 Odnaleziono ciało zaginionego nurka (127 opinii)
- 5 Lasy w Gdyni bez ludzi. "Chronimy dziki" (351 opinii)
- 6 Neptun jak nowy. Zobacz, jak go myto (88 opinii)
Tu prało pół miasta. Historia przedwojennej pralni z Oruni
Przed wojną była znaną w Gdańsku pralnią i farbiarnią, po wojnie zakład przejęło państwo, a do dziś ostał się zaledwie jeden budynek. Prezentujemy historię firmy Maxa Kraatza, która niegdyś działała nad Kanałem Raduni .
Czarne kłęby dymu unosiły się z górującego nad zakładem komina. Bo w pralni, jak mówi siwobrody konserwator, to się porządnie kopciło. W końcu maszyny pracowały na pełnych obrotach. Potężne pralki hulały z 50 i 200 kilogramami prania.
- Na chemicznym to były holenderskie maszyny, a wcześniej w ogóle to niemieckie. Przedwojenne.
Bo państwowy zakład przy dawnej ul. Jedności Robotniczej powstał na bazie potężnej pralni i farbiarni Maxa Kraatza. Niemieckie budynki z czerwonej dobrze pamięta Anita Charlotta Alot. Kiedy była dziewczynką, pracował tam jej ojciec.
- Chodziłam Raduńską do szkoły. A mój tata dokładnie znał pory, kiedy szłam i wracałam. Wychodził z budynku farbiarni, stawał przy drewnianej furtce i wypatrywał mnie. Czasami tylko pozdrawiał i wracał do pracy, czasami chwilę porozmawialiśmy. Do budynków nie wolno mi było wchodzić - opowiada 81-letnia mieszkanka Oruni.
Wyjątek od tej zasady był jeden: przyjęcie bożonarodzeniowe. Wtedy dzieci pracowników zapraszano do prasowalni i stołówki.
Potężne kadzie i deski do prasowania
Bruno Rawalski dostał gorset i pomocnika. Pierwszy miał trzymać wysłużone mięśnie i sterany kręgosłup. Drugi mieszać drewnianym drągiem w potężnych kadziach. Dotychczas robił to Bruno, ale po latach zdrowie zaczynało szwankować.
- Zaczął już jako 14-latek, bo w 1923 roku zmarł mu ojciec, a w 1924 urodziła się siostra. Więc wszyscy bracia, a było ich czterech, poszli do pracy. Ojciec znalazł się w farbiarni. Przez lata zdobywał wiedzę z zakresu chemii, ale też ciężko pracował fizycznie. Bo do farbowania trafiały potężne bele materiałów - tłumaczy córka.
Problemy z kręgosłupem i zawodowe umiejętności uchroniły Bruna przed pójściem w kamasze. Zresztą jego szef tłumaczył mundurowym: on farbuje również dla wojska. A poza tym przez lata zmieniał kolory ubrań prywatnych osób.
- Nie wszyscy ludzie byli bogaci. Do farbowania trafiały więc spódnice, swetry, płaszcze - wylicza Anita Alot.
Na dowód seniorka pokazuje czarno-białe zdjęcia. Na jednym stoją potężne kadzie, a wśród nich rozmazana sylwetka ojca. Na innym długi rząd desek do prasowania.
- Nad każdą wisiały przymocowane do sufitu łańcuchy z dużymi oczkami. Prasowaczka umieszczała na właściwej wysokości wieszak na przykład z płaszczem i dzięki temu na desce miała wyłącznie tę część ubrania, którą akurat chciała wyprasować.
Prasowalnię mała Anita odwiedzała co roku z okazji przyjęcia bożonarodzeniowego. Jak wspomina, to właśnie tam i w stołówce przebywały dzieci. Mężczyźni w osobnym pomieszczeniu pili wino.
- Prezenty były piękne. Ukrainki, które tu pracowały, potrafiły wspaniale wyszywać. Zawsze była też lemoniada i ciasteczka. Pełne talerzyki ciasteczek. Choć w 1944 roku przyjęcie zostało przerwane, bo ogłoszono alarm lotniczy i musieliśmy uciekać do naszego domu, żeby się ukryć w piwnicy.
Komin dymił, ale praca była
Po zakończeniu wojny Bruno pracował u prywaciarzy w Gdyni i we Wrzeszczu. Później ze wspólnikiem założył własną pralnię i farbiarnię na Oruni. A budynki należące dotąd do Kraatza przejęło państwo.
- Dzięki temu, że nie zostały bardzo zniszczone, zdecydowano się na wznowienie działalności. Początkowo była tu Państwowa Pralnia i Farbiarnia Chemiczna nr 1 - opowiada Krzysztof Kosik, badacz dziejów Oruni i autor książki "Oruński antykwariat".
Pralnia była jednak bardziej znana jako "Śnieżka". Należała bowiem w późniejszych latach do Spółdzielni Pracy o takiej nazwie. Rzeczy do wyprania dostarczały tu zarówno duże zakłady przemysłowe, jak i okoliczni mieszkańcy.
- Zakłady woziły tu odzież pracowniczą, a i szpitale też przywoziły rzeczy do prania. A tak to przeważnie dywany się dawało - wylicza Henryk Ceynowa, który od 1947 mieszka na Oruni.
Kosik z kolei podsumowuje: - Z komina wydobywały się duże ilości czarnego dymu, więc zakład nie przynosił ekologii wielkiej chwały. Ale dawał zatrudnienie mieszkańcom Oruni i nie tylko.
Od dawna już jednak nie daje. W latach 90. ubiegłego wieku opuszczone budynki niszczały i czekały na nowego gospodarza. Choć Kanał Raduni wpisany był do wojewódzkiego rejestru zabytków, to dawna pralnia nie była objęta ochroną.
- Nie było wówczas Gminnej Ewidencji Zabytków, nie było planu miejscowego, który by ewentualnie chronił te budynki, więc były one pozbawione prawnej ochrony konserwatorskiej - wyjaśnia Janusz Tarnacki, zastępca miejskiego konserwatora zabytków.
Uczelnia kupuje, powódź komplikuje sprawę
Opuszczonymi budynkami zainteresował się Marek Kotański, psycholog i terapeuta, znany między innymi jako szef Monaru i Markotu. Chciał stworzyć tu ośrodek dla kobiet. Podobno nawet dostał zielone światło. Tyle że nie od mieszkańców Oruni.
- Chciano zorganizować tu ośrodek dla matek uzależnionych od narkotyków. Mieszkańcy Oruni obawiali się jednak skutków jego powstania, więc zdecydowanie protestowali i pomysł upadł - przypomina Kosik.
Miasto sprzedało więc nieruchomości przy Trakcie Świętego Wojciecha Towarzystwu Edukacji Bankowej z Poznania. Spółka, do której należy Wyższa Szkoła Bankowa, kupiła działki i budynki w 2000 r. Miał tu powstać kampus gdańskiej uczelni.
- Plany rozbudowy były bardzo zaawansowane, stworzono koncepcję zagospodarowania przestrzennego oraz powstały pierwsze szkice architektoniczne. Niestety, powódź w 2001 roku wstrzymała wszystkie plany - tłumaczy Emilia Michalska, kanclerz WSB w Gdańsku.
Jak dodaje kanclerz, zwłaszcza stan piwnic był na tyle zły, że obiekt nie nadawał się już do remontu.
- Ponadto Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Gdańsku wydało zakaz budowy na terenach wałów przeciwpowodziowych, na których stały budynki starej pralni - dodaje Michalska.
Rozbiórka, szczury i ochlapusy
Uczelnia wybrała dla kampusu inną lokalizację, a nad budynkami dawnej pralni zawisło widmo rozbiórki.
- Po powodzi ich stan techniczny znacznie się pogorszył. Ponadto budynki od dłuższego czasu stały puste i z czasem były coraz bardziej dewastowane. Wydział Architektury w 2004 r. podjął więc decyzję o rozbiórce - opowiada Janusz Tarnacki.
Z kompleksu dawnej pralni ostał się jedynie budynek przy Trakcie Świętego Wojciecha 58 . Niegdyś mieściły się tu biura, a od kilkudziesięciu lat są tu mieszkania. Lokatorzy jednym tchem wyliczają kolejne punkty długiej listy problemów:
- Jak przychodzi mróz, to woda zamarza w rurach, a i nie zawsze można w piecu palić. Do tego nie mam łazienki w mieszkaniu, a ubikacje na klucz są na wspólnym korytarzu. Nocą boimy się tam chodzić, bo na klatce śpią ochlapusy i jest na niej - za przeproszeniem - nasrane, naszczane i nikt klatki nie sprząta - skarży się Gizela Żuk.
- Szczury takie z Raduni wychodzą - pokazuje rękami Alicja Kikmunter. - W domu takie miałam. I myszy. Przecież jak zima przyjdzie, to wszystko leci tu, do ciepłego.
Gdański Zakład Nieruchomości Komunalnych, któremu podlega budynek, również wylicza. Tyle że remonty, jakie wykonano w budynku w latach 2002-2015:
- Remont balkonów, instalacji elektrycznej, dachu, kominów oraz instalacji gazowej. Wykonywane są również prace w ramach bieżącej konserwacji, a zgodnie z umową zawartą z firmą zewnętrzną klatka schodowa sprzątana jest raz w tygodniu - informuje Agnieszka Kukiełczak, rzecznik Gdańskiego Zakładu Nieruchomości Komunalnych.
GZNK zamierza przeprowadzić kontrolę utrzymania czystości w budynku, a w przyszłym roku zlecić przygotowanie ekspertyzy, która zawierać będzie informacje o stanie technicznym obiektu i zalecenia dotyczące koniecznych remontów.
- Ponadto w drzwiach wejściowych budynku zostanie wymieniony zamek, klucze otrzymają wszyscy mieszkańcy. Pozwoli to zabezpieczyć budynek przed dostępem osób trzecich - dodaje Kukiełczak.
Tymczasem mieszkańcy Oruni zastanawiają się, czy cokolwiek powstanie na działkach, gdzie niegdyś stały budynki pralni.
- Teren po rozebranych budynkach w aktualnym planie zagospodarowania przestrzennego przeznaczony jest pod zabudowę usługową z zielenią towarzyszącą - mówi o możliwościach Dariusz Wołodźko, z biura prasowego w gdańskim Urzędzie Miejskim.
- Szkoda, że Wyższej Szkole Bankowej nie pozwolono tu stworzyć kampusu. Dziwię się, bo firma Kraatza działała przy Kanale Raduni tyle lat i nic złego się nie działo, a uczelnia miałaby nagle stwarzać niebezpieczeństwo powodziowe? - zastanawia się Kosik.
Poznaj też historię kościoła, któremu patronuje św. Wojciech
Miejsca
Opinie (50) 7 zablokowanych
-
2015-10-31 18:39
bardzo fajny reportaż filmowy :)
wiadomo, że wszystko się zmienia, zwyczaje, udogodnienia itd.
sporo osób negatywnie ocenia sentymentalne wspominki po-niemieckie,
jednak trzeba przyznać że ich jakość pracy czy wykonania i kiedyś przed wojną i po wojnie, i jeszcze nawet teraz - jest naprawdę na wysokim poziomie, więc szkoda że to co pozostało po nich po wojnie, niestety nie udało się zachować, prawie wszystko zostało zniszczone, rozgrabione, zniszczone w imię czego? w sumie to nie wiadomo,- 9 0
-
2015-10-31 09:33
pralnia (2)
Pamiętam pralnę sama zanosiłam pranie .Mieszkałam zaraz blisko pralni budynki zniszczyła powódż.To moje dzieciństo. Nic nie będzie takie samo.
- 33 5
-
2015-10-31 17:19
Nic nie będzie takie samo.....
Oczywiście, że nie będzie. Świat pralnictwa zmienił się nie do poznania.
Dziś w każdym mieszkaniu stoi super pralka. I tylko to co chemicznie trzeba wyprać oddaje się do pralni.....- 3 0
-
2015-10-31 11:34
Pralnia
Ja tez mieszkalem tam na Rejtana pol wieku temu
- 4 0
-
2015-10-31 17:03
"śnieżka" to była firma,
Miała kilka pralni i wiele punktów przyjęć na terenie całego Gdańska.
Np. na Stogach na ul. Niskiej stał tzw. Okrąglak i był jeszcze jeden w centrum dzielnicy. Do Śnieżki oddawałem do prania pościel .Każda sztuka miała przyszyty numerek. Można było oddać samemu upraną pościel do krochmalenia i maglowania.
A potem w latach 60-tych XX wieku stałem się właścicielem pralki FRANIA i prało się w domu.- 8 0
-
2015-10-31 10:53
Germanofile (4)
Te władze Gdańska widze mocno tęsknią za Danzig i czasami pruskimi...was czas się skończy Szkopy ,garownicy!
- 21 42
-
2015-10-31 11:18
to co stworzył Niemiec,polski rzad zniszczył w zawrotnym tępie... (2)
jw
- 16 3
-
2015-10-31 13:59
W zawrotnym tempie, a nie "w zawrotnym tępie..." adamie
j.w.
- 4 0
-
2015-10-31 11:31
to badzo dobrze!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- 1 11
-
2015-10-31 13:03
To sie jeszcze okaze
- 1 3
-
2015-10-31 12:12
Byłem tam kiedys m za dobrych czasow , tak tam smierdziało rozpuszczalnikiem (2)
TRI , że człowiek wychodzil z budynku pijany .
Nie wiem jak te kobiety mogły tam pracowac przez
lata w takim smrodzie bez wentylacji.- 9 0
-
2015-10-31 13:11
Patrzę na te brudne ściany w pralni przed wjną.... dziś to by sanepid zmknął odrazu temu Maxowi Kraatzowi.
- 3 0
-
2015-10-31 12:36
w 1968 r. pracowałem w Ruchu najwięcej IXI i innych proszkow szło na Biskupiej Górze
i Orunii.
- 2 0
-
2015-10-31 09:54
Jako uczeń zawoziłem tam pranie z mojego zakładu pracy. 1982r.
Każdy kombinezon miał blaszkę z nazwiskiem właściciela...
- 19 1
-
2015-10-31 09:37
ejjjjj
jakiś czas temu był tu prawie identyczny tekst. zamiast publikować coś nowego modyfikujecie stare.
- 22 19
-
2015-10-31 09:29
niektórzy do tej pory pachną
Jakby zatrzymali się w tamtej epoce.
- 39 2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.