• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wyprawa rowerowa agenta brytyjskiego wywiadu sprzed niemal 90 lat

Tomasz Kot
31 grudnia 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 
Opinie (84)
Bernard Newman i jego towarzysz podróży - rower Dżordż. Bernard Newman i jego towarzysz podróży - rower Dżordż.

Rok 1934. Bernard Newman (1897-1968), żołnierz, dziennikarz, pisarz, kompozytor piosenek i musicali, urzędnik, a także agent brytyjskiego wywiadu wyrusza w podróż rowerem po Polsce. Zaczyna podróż od Gdańska, odwiedza też Gdynię i Sopot. Z zebranego materiału wychodzi książka. Specyficzna wizja lokalna II RP niedługo przed wojenną katastrofą.



Gdyby w mieście nie było ścieżek rowerowych, to jeździł(a)byś rowerem?

Bernard Newman jest bystrym i dowcipnym obserwatorem. Jego opinie bywają ostre, ale pełne specyficznego humoru. Przyjmuje nieco naiwną perspektywę kogoś, kto często nie weryfikuje zasłyszanych opowieści. Dzięki temu jednak reportaż, który wypełniają dodatkowo geopolityczne rozważania nie jest jedynie wykładem o ówczesnej sytuacji politycznej.

Rower zwany Dżordżem, z którym lubił rozmawiać



Autor przypłynął z Londynu dopiero co oddanym parowcem SS "Lech", wybudowanym na zamówienie Polsko-Brytyjskiego Towarzystwa Żeglugowego Polbryt.

Podczas rejsu Newman, dzięki pomocy podróżującego statkiem inżyniera, poznawał podstawy języka polskiego. O którym to Anglik napisał, że omal nie zemdlał kiedy został skonfrontowany z tego języka zawiłościami.

- W kwestii gramatyki od razu się poddałem i stawiłem czoła wymowie. Na pierwszy rzut oka równie przerażającej, każde słowo wydaje się mieć silne inklinacje ku sylabie "szcz".

  • Trasa rowerowego przejazdu Bernarda Newmana przez Polskę.
  • Trójmiejski odcinek trasy rowerowej Brytyjczyka.
  • Angielskie wydanie "Rowerem przez II RP" z 1935 roku.
Jednak gdy język pisarza uporał się z wymową nazw miast takich jak: Bydgoszcz, Częstochowa i Przemyśl, to jak napisał, niczego się już w Polsce nie bał.

Aby lepiej poznać kraj i ludzi, pisarz postanowił przemierzyć Polskę na rowerze, którego nazywa George. Nie był to zwykły wehikuł, ponieważ autorowi zdarzało się prowadzić z nim monolog w istotnych sprawach.

Po kocich łbach i po piasku, ale uniknął mandatu



Newman opuścił parowiec w Wolnym Mieście Gdańsku w Neufahrwasser, czyli w Nowym Porcie. Anglik niezwłocznie ruszył głównym traktem do centrum Gdańska. Jednak po dwóch minutach jego zapał poważnie osłabł, gdyż jak napisał, zęby rozdzwoniły się od wstrząsów, a ciało opanowały mimowolne skurcze. Wszystko przez kocie łby. Równie straszliwe autor widział wcześniej jedynie w północnej Francji.

Ponieważ obok ulicy biegła wysypana żwirem ścieżka dla pieszych, cyklista postanowił pojechać wygodniejszym szlakiem. Co prawda w większości państw europejskich wówczas obowiązywał zakaz poruszania się po drogach dla pieszych, ale ponieważ było na niej widać odciśnięte ślady opon, rowerzysta nie wahał się ani chwili.

Po kilku minutach jazdy pisarz musiał się zatrzymać i zejść z roweru. Na ścieżce pojawił się bowiem policjant, który od razu przystąpił do wypisywania mandatu w wysokości 3 guldenów.

Newman określił go jako typ "Prusaka", zwalistego, z ogromnym byczym karkiem, ogolonym niemal na łyso. Przede wszystkim natomiast gburowatym, opryskliwym i odpornym na wszelkie argumenty rowerzysty.

Kiedy Anglik niemal już pogodził się z karą na ścieżce, pojawił się inny gdański policjant jadący na rowerze w kierunku portu. Newman beztrosko mu pomachał. "Prusak" zamruczał coś pod nosem i zamknął kwitariusz, chowając go do kieszeni.

Można oszaleć od chęci robienia zdjęć



Anglik zachwycał się widokiem na Długie Pobrzeże z Zielonego Mostu. Nic dziwnego, że uwiecznił to na fotografii i umieścił ją w książce. Anglik zachwycał się widokiem na Długie Pobrzeże z Zielonego Mostu. Nic dziwnego, że uwiecznił to na fotografii i umieścił ją w książce.
Olbrzymie wrażenie zrobił na Brytyjczyku Gdańsk, który nazwał miasto "majstersztykiem w swojej kategorii". Wiele czasu spędził stojąc na Zielonym MościeMapka obserwując życie toczące się wokół i podziwiając widoki.

Jak napisał: - Maniak okazjonalnych fotek oszalałby w Gdańsku usiłując robić po dwa zdjęcia naraz, tyle atrakcyjnych ujęć prezentuje się na każdym kroku. Oniemiałby z zachwytu wędrując wąziutkimi ulicami FraugasseMapka (MariackąMapka) i LanggasseMapka (DługąMapka), przy których stoją zachowane w idealnym stanie kamienice.

Newman konstatuje, że dekoracyjność jest wyróżnikiem gdańskiej architektury. Wśród przyciągających uwagę budowli wymienił Ratusz Głównego Miasta, Długi TargDwór Artusa.

Bazylika Mariacka - świątynia z cegieł i nic więcej



Nie przypadła mu za to do gustu Bazylika Mariacka, która według niego "składa się bez wątpienia z czerwonej cegły i niczego poza nią". Natomiast z monotonii architektonicznej świątyni wyróżniają się jedynie spiczaste, narożne wieżyczki.

Wnętrze, zdaniem podróżnika, imponuje jedynie ogromem, gdyż poza tym jest "surowe i zdumiewająco ciemne". Dla autora reportażu pozostaje zagadką jak, nawet przy zapalonych światłach, wiernym udaje się czytać tekst modlitw i hymnów.

Opisując gdańską świątynię pisze o niej jako o największym kościele protestanckim w Europie po londyńskiej katedrze św. Pawła.

Jedynym skarbem kościoła wartym obejrzenia Newman nazywa obraz "Sądu ostatecznego", artysty o nazwisku Memling, którego zresztą zupełnie nie kojarzy.

Natomiast Anglika wyraźnie rozbawiła historia obrazu, który: "został skradziony przez gdańskich piratów, którzy ofiarowali go miejscowej świątyni, ta zaś nie miała najmniejszych skrupułów przy akceptacji prezentu".

Naziści za każdym rogiem



Nie umknęły jego uwadze wszechobecne w tamtym czasie swastyki na ulicach Gdańska. Nie umknęły jego uwadze wszechobecne w tamtym czasie swastyki na ulicach Gdańska.
Sporo uwagi Newman poświęca sytuacji politycznej tej części kontynentu. Brytyjczyk opisuje miasto jako niemieckie, choć dostrzega, że mieszkają w nim również liczni Polacy. W książce twierdzi, że co prawda nie można oceniać politycznego nastawienia miasta jedynie po flagach, które w nim powiewają, ale widzi mnóstwo swastyk poświadczających, że: "Gdańsk pozostaje bardziej nazistowski niż jakakolwiek część Niemiec. Nazistowski rytuał, który powoli acz konsekwentnie zagraża poczytalności całego kraju (Niemiec), rozkwita tu w pełnej krasie".

Dla podróżnika w Gdańsku: "Co drugi człowiek nosił odznakę członkowską jakiejś nazistowskiej organizacji. Reszta miała co najmniej dwie takie odznaki, poza tym daleko więcej osób wpatrywało się z uwielbieniem w fotografie Hitlera niż gromadziło się przed ołtarzami kościołów".

Dobrobyt Gdańska zależy wyłącznie od Polski



Anglika niezwykle zdumiało nazistowskie zacietrzewienie gdańskich Niemców, gdyż jak trzeźwo dostrzega, dobrobyt Gdańska zależy wyłącznie od Polski. Pisze też, że gdyby miasto stało się ponownie częścią Niemiec, samo skazałoby się na samobójstwo ekonomiczne i na los prowincjonalnej miejscowości.

Newman konstatuje również, że zależności ekonomiczne doskonale rozumieją gdańscy przedsiębiorcy, którzy "wiedzą co im się opłaca" i to właśnie jeden z nich podczas pogawędki na Wyspie SpichrzówMapka, podsuwa mu myśl, że za zajadłością żądań powrotu do Rzeszy, stoją emerytowani niemieccy wojskowi, których tysiące osiedliło się w Gdańsku ze względu na niższe niż w Niemczech podatki.

Bernard Newman ucina sobie pogawędkę z przedsiębiorcą na Wyspie Spichrzów Bernard Newman ucina sobie pogawędkę z przedsiębiorcą na Wyspie Spichrzów

Przez Kartuzy i Wejherowo do Gdyni



Newman opuszcza Gdańsk wyjeżdżając przez Siedlce po znów "przerażających kocich łbach". Po obu stronach ulicy Kartuskiej dostrzega "wprawiającą w konfuzję architekturę mieszkalną". Anglik nie wini jednak architekta, gdyż jego zdaniem, jeśli codziennie jeździł do pracy po miejscowych brukach, to nie można się dziwić, że umysł miał rozchwiany i zamglony.

Newman po drodze zachwyca się malowniczością Kaszub. Jadąc na Dżordżu kieruje się na Kartuzy, potem zmierza do Wejherowa i stamtąd do Gdyni. Konstatuje przy tym, że drogi pierwszej i drugiej klasy w północnej Polsce są całkiem dobre, ale wszystkie inne kategorie beznadziejne.

Anioł fruwający we wnętrzu Kolegiaty Kartuskiej



Próbuje dojechać do Krzeszny. Droga okazuje się jednak jedynie "piaszczystą dróżką, przez którą nie dało rady jechać rowerem ani go pchać". Porzuca zatem Dżordża przy ścieżce na czas tej krótkiej eskapady i zmierza do celu pieszo. Na miejscu stwierdza, że wycieczka warta była zachodu, gdyż jezioro Ostrzyckie jest "bodaj najpiękniejsze ze wszystkich".

Dalszą podróż kontynuuje już na rowerze. W Kartuzach Anglik spotyka anioła, gdy kontempluje ciemne wnętrze kolegiaty Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny zakonu Kartuzów. Fruwająca w półmroku biała postać okazuje się być tylko gipsowym odlewem anioła, zawieszonym u spodu wahadła kościelnego zegara.

To nie jest pan lub pani Lody



Spacerując po mieście założonym przez Jakuba Wejhera, pisarz autorytatywnie pisze, że "Wejherowo trudno nazwać typowym kaszubskim miasteczkiem. Wejherowski rynek wyglądał jak żywcem przeniesiony z jakiejś zapadłej dziury w Saksonii, szczelnie okolony solidnymi piętrowymi domami, niby różnymi, a jednak stanowiącymi wariacje tego samego wzoru, które przed nudą ratowało hojnie nałożone wapno".

Z pewnym zaskoczeniem dostrzega rozstawione w mieście wózki z lodami. Jedząc loda na wejherowskim rynku popada w zadumę nad rozprzestrzenianiem się wynalazku zamrożonego deseru sprzedawanego z mobilnych punktów. Nieco zaskoczony, że ktoś to zmałpował i wprowadził nawet w Polsce.

Zaskoczony jest również faktem, że znajdujący się z boku wózka napis "lody" nie oznacza nazwiska właściciela firmy, lecz polską nazwę przysmaku. Musi zatem zaprzestać praktyki zwracania się do sprzedawców per "panie Lody", a do sprzedawczyń odpowiednio per "pani Lody".

Czuć, że zbliża się do ważnego miasta



Gdy Brytyjczyk wyjechał z Wejherowa zorientował się szybko, że zbliża się do jakiejś ważnej miejscowości. Ponieważ jak skonstatował wcześniej drogami dało się "przejechać, ale nic ponadto".

Teraz jednak napotyka fragmenty dobrej nawierzchni i ogromną aktywność przy budowie dróg, po których jedzie. Choć nieco wybiórczą, ponieważ mija odcinki, na których nic się nie dzieje z fragmentami, na których wre praca.

Bystrze dostrzega też w niektórych miejscach lokalną specyfikę robót drogowych, gdy jeden z robotników pracuje w szale, reszta zaś przygląda mu się nieco znudzona.

Ultranowoczesna Gdynia



Ruch budowlany na szosach zapowiadał, że autor dojeżdżał do Gdyni, polskiego okna na świat i chluby II Rzeczpospolitej. Newman chwali dobre rozplanowanie Gdyni. Dostrzega nowoczesne, miejscami ultranowoczesne budynki.

  • Nowoczesna Gdynia robi na Newmanie duże wrażenie. Zdjęcie panoramy miasta z widokiem na port umieszcza w swojej książce.
  • Supernowoczesny port zyskuje uznanie w oczach Anglika, który zauważa, że jest jeszcze daleki od osiągnięcia pełnych możliwości przeładunkowych.
Podczas wycieczki po porcie wrażenie na nim robi wspaniały dźwig węglowy, który "chwyta wagon węgla, przenosi go nad burtą statku i przechyla do góry nogami".

Anglik pisze, że Polska ma prawo być dumna ze swojego przedsięwzięcia, chyba nigdzie w Ameryce nie osiągnięto takiego tempa budowy. Supernowoczesny port wciąż jest rozbudowywany. Zauważa, że to zasługa Polaków i to, że Gdynia jest jeszcze daleka od osiągnięcia pełnych możliwości przeładunkowych portu.

Zaskakuje go informacja, że polska marynarka nie miała kłopotów ze znalezieniem dowódców. Okazało się, że wielu Polaków służyło na dowódczych stanowiskach we flotach państw zaborczych i z entuzjazmem ruszyli budować morską tradycję Polski. Reporter konstatuje, że polska marynarka handlowa obsługuje nie tylko Bałtyk i Morze Północne, ale również Amerykę, a kadra oficerska to młodzi, świeżo wyszkoleni ludzie prowadzący nowe statki.

Rozmowa z udawanym bratem ministra Józefa Becka



Piękne widoki Newman ogląda również na Kępie Oksywskiej, gdzie zwiedza "wyjątkowej urody kościółek" i cmentarz.

Molo w Orłowie, ocenia jako maciupkie. I faktycznie, jego rozbudowa następuje wkrótce po wizycie Newmana. Molo w Orłowie, ocenia jako maciupkie. I faktycznie, jego rozbudowa następuje wkrótce po wizycie Newmana.
Następnie jedzie wzdłuż wybrzeża w kierunku Gdańska. Zatrzymuje się na kąpiel w OrłowieMapka, niewielkim kurorcie wtulonym w porośnięte sosnami wzgórza, z piękną piaszczystą plażą. Na maciupeńkim molo, jak napisał, wdał się w fascynującą rozmowę na tematy geopolityczne z pewnym obywatelem, który przedstawił się jako brat ministra Józefa Becka.

Sęk w tym, że jedyny brat ministra spraw zagranicznych II RP - Kazimierz zmarł w 1922 r. w wieku 17 lat, a brat ojca - Dionizy miał tylko córkę Helenę, ale o tym Anglik wiedzieć nie mógł i nie miał tego zresztą jak sprawdzić.

6 pensów za wejście na plażę? Nie płacę



Za namową Dżordża Newman postanowił nie jechać do piekła czyli na Hel, natomiast obrał kierunek na Zoppot. Zanim znalazł się w Sopocie przekroczył granicę między Polską a WMG.

Brytyjczyk jest oburzony, że za wstęp na molo trzeba płacić, więc nie płaci. Brytyjczyk jest oburzony, że za wstęp na molo trzeba płacić, więc nie płaci.
Dla podróżnika "Zoppot jest pretensjonalny. Ma kasyno i inne okropieństwa. Najgorsze ze wszystkiego są zaś lokalne opłaty". Newman z przerażeniem odkrył, że aby wejść na plażę musi przedostać się przez bramkę i zapłacić 6 pensów! Anglik odmówił, bowiem "nie takie miał wyobrażenie o wybrzeżu".

Podróżnik w związku ze swoim postępowaniem oczekiwał katastrofalnych skutków dla pomyślności kurortu i obiecał sobie nie rekomendować miasta jeśli dalej będzie się upierać przy takich niegodziwościach.

Podróż w głąb Polski



Po przelotnej wizycie w Sopocie pisarz dotarł do Gdańska, który po łagodnym spokoju korytarza wydał mu się "nazistowski jak nigdy".

Potem jeszcze Newman nim ruszył w głąb Polski odwiedził jeszcze m.in. Tczew, Pelplin i Gniew, podróżując w górę biegu Wisły. Ale to już zupełnie inna historia.

Kolejna książka, tym razem o Polsce zniszczonej wojną



Bernard Newman napisał jeszcze jedną książkę o Polsce, wydaną niedawno pod polskim tytułem "Rowerem przez Polskę w ruinie". Oryginalnie wyszła ona w Wielkiej Brytanii w 1946 r. i dotyczyła podróży, którą autor odbył rok wcześniej jeżdżąc po zmiażdżonym walcem wojny kraju.

Tym razem podróżował głównie po tzw. Ziemiach Odzyskanych na zachodzie kraju, a książka jest w zasadzie spisywaną na gorąco rozprawą, w której reporter rozważa perspektywy polityczne i gospodarcze Polski. Tylko czasami wraca do swojej przedwojennej eskapady.

Autor odnotowuje straszliwe zniszczenia Gdańska, wysiedlenie Niemców i zorganizowany rabunek wszystkiego prowadzony przez Rosjan. Pisze też, że po wojnie polska władza nad głównym portem nad Wisłą będzie absolutna, a w nowym Gdańsku nie będzie miejsca na piątą kolumnę i emerytowanych oficerów niemieckich.

Więcej do przeczytania w: Bernard Newman, "Rowerem przez II RP" i "Rowerem przez Polskę w ruinie".

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (84)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane