• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Dzieje oksywskiego schroniska dla dzieci im. św. Józefa

dr Marcin Szerle
21 kwietnia 2019 (artykuł sprzed 5 lat) 
Powojenne zdjęcie (1960 r.) przedstawiające budynek, w którym działała ochronka. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni Powojenne zdjęcie (1960 r.) przedstawiające budynek, w którym działała ochronka. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni

Międzywojenne Oksywie było siedzibą Marynarki Wojennej i jej portu, placem budowy nowych domów i gmachów oraz miejscem towarzyszących im ważnych przemian społecznych. Jednym z obiektów istotnych dla dzielnicy było wówczas schronisko św. Józefa przy ul. Dickmana zobacz na mapie Gdyni.



Postępującej rozbudowie Gdyni i portu oraz rozwojowi okolicznych miejscowości towarzyszył znaczny przyrost ludności. Ta zaś miała swoje potrzeby, również duchowe. Stąd zwiększenie liczby miejsc sakralnych, w których służbę pełniły kolejne zakony żeńskie i męskie, tworzące nad Bałtykiem swoje wspólnoty.

Widok na port wojenny z zabudowaniami admiralicji i koszar Marynarki Wojennej w Gdyni. Czerwiec 1928. Widok na port wojenny z zabudowaniami admiralicji i koszar Marynarki Wojennej w Gdyni. Czerwiec 1928.
Jednym z nich było Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny z wielkopolskiego Pleszewa, obecne na Oksywiu od 1924 r. Po czterech latach siostry zorganizowały na Oksywiu swój dom zakonny, funkcjonujący do dziś, a często nadal zwany przez mieszkańców "ochronką".

Ochronka dla dzieci z ubogich rodzin



Nazwa wiąże się ze Żłobkiem i Schroniskiem Opieki im św. Józefa, założonym przez władze zgromadzenia wraz z początkiem 1934 r. Pierwotnie placówka miała powstać w Rumi-Zagórzu, jednak ostatecznie zdecydowano się na wykorzystanie budynku własnego. Tym samym wychodzono naprzeciw potrzebom Oksywia, Gdyni i okolic, gdzie wiele ubogich małżeństw względnie par bądź samotnych matek nie miało możliwości utrzymania swoich dzieci i opieki nad nimi.

Pocztówka promująca działalność sióstr służebniczek prowadzących na Oksywiu ochronkę i zakład dla dzieci. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni Pocztówka promująca działalność sióstr służebniczek prowadzących na Oksywiu ochronkę i zakład dla dzieci. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni
Zakład, choć o formule zamkniętej, był nie tyle sierocińcem co rodzajem ochronki, stacji opiekuńczej, do której przyjmowano jednak na pobyt stały. Dwa razy do roku informowano rodziny o stopniu rozwoju psychicznego i fizycznego dzieci. Od ich bliskich pobierano opłaty bądź starano się o dofinansowanie samorządu. Z czasem, przynajmniej od 1935 r., brano pod opiekę również półsieroty i sieroty wyznania rzymskokatolickiego, których pobyt był finansowany przez Komisariat Rządu w Gdyni. Tym samym zakład był elementem szerzej rozumianej polityki społecznej miasta.

Szkoła życia dla dziewcząt



Zadaniem schroniska było zapewnienie opieki całkowitej: mieszkania, utrzymania, rozwoju, ale i przygotowanie do pracy zawodowej. Stąd prowadzone dla dziewcząt kursy gospodarstwa domowego, które świetnie ilustruje pocztówka zachowana w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni. Przygotowania do pracy w domu odbywały się u sióstr już wcześniej, przynajmniej od 1929 r. Uczono m.in. gotowania, szycia, haftu. Nie można przy tym wykluczyć, że część wychowanic zdecydowała się na służbę w zakonie, wszak dłuższe życie przy zgromadzeniu miało duży wpływ na nastolatków.

Podzielona na żłobek i schronisko placówka zaplanowana była na 55 dzieci w wieku od 2 do 14 lat, z czasem doszła do 100 miejsc, a przyjmowano nawet noworodki. Już w pierwszym roku działalności opieką objęła przynajmniej 25 wychowanków, w następnych latach liczba ta dochodziła do stu równocześnie, przy czym zdarzało się i niemal dwustu w ciągu roku.

Lekarz miał co robić: choroby prześladowały wychowanków



Personel schroniska liczył 12 osób, a oparty był na siostrach służebniczkach uzupełnianych przez osoby świeckie. Dodatkowo przychodził lekarz, najpierw co dwa-trzy dni, a w II połowie lat 30. już codziennie. W przygotowanym gabinecie badał podopiecznych, ordynując leczenie, naświetlania lampą kwarcową, w 1937 r. zakupioną przez miasto, bądź decydując o izolowaniu chorych. Szczególnie to ostatnie było niezwykle ważne, w obliczu częstych i tragicznych w skutkach zachorowań zakaźnych.

Oksywie przed wojną. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni Oksywie przed wojną. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni
W 1934 r. pojawił się niebezpieczny dla dzieci krztusiec (koklusz), dwa lata później grypa, na którą zmarło aż dwanaścioro niemowląt. Spośród niemal dwustu dzieci przebywających pod opieką w 1937 r., zmarło przeszło 23. Śmiertelność dzieci przekraczała niekiedy 15 proc.

Do najczęstszych chorób należały, oprócz wyżej wymienionych, zapalenie płuc, ospa i gruźlica. Na taki stan rzeczy z pewnością miało wpływ stałe skupienie podopiecznych w jednym miejscu i brak warunków do właściwej separacji chorych. Niektóre już trafiały do placówki zaniedbane, osłabione lub chore, przez co były bardziej podatne na zachorowania.

Higiena na wyższym poziomie niż w zwykłych domach



Zgony były częste pomimo wysokich standardów higienicznych w placówce. Pomieszczenia często wietrzono, nawet zimą dwukrotnie w ciągu doby, utrzymując odpowiednią dla zdrowia temperaturę (17-18 stopni). Codziennie czyszczono podłogi, myto drzwi i okna, regularnie sprzątano łazienki i toalety. Jedynie pościel zmieniano raz w miesiącu, choć w razie potrzeby częściej.

Przedwojenne Oksywie. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni Przedwojenne Oksywie. Ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni
Co charakterystyczne dla tamtych czasów, w pokojach ustawiano spluwaczki ze środkiem dezynfekcyjnym, które codziennie opróżniano i myto. Przy dużej liczbie chorych płucnych oraz wobec panującego powszechnie zwyczaju wypluwania wydzieliny, łatwiej było postawić takie naczynia, niż zmieniać nawyki. Warto tu dodać, że spluwaczki były również na stanie gmachów publicznych, biur i urzędów.

Dzieci uczono porannego mycia do pasa i wieczornego rąk i twarzy oraz płukania ust i gardła. Kąpiel z myciem głowy urządzano raz w tygodniu. Bieliznę zmieniano przynajmniej raz w tygodniu, skarpetki lub pończochy dwukrotnie. Jak na owe czasy podobny rytm higieniczny był ponadstandardowy i pewne jest, że w wielu domach dzieci nie mogłyby liczyć na podobne luksusy.

Regularna nauka



Moja babcia, przedwojenna mieszkanka Oksywia i uczennica szkoły powszechnej mieszczącej się naprzeciwko zobacz na mapie Gdyni (dziś mieści się tu V LO im. Stanisława Dąbka) wspominała, że część jej lekcji odbywała się właśnie w budynku sióstr. Niekoniecznie tylko religia, choć właśnie kaplicę pamiętała najlepiej.

Z kolei dzieci ze schroniska uczęszczały do szkoły publicznej. Przedwojenne oddziały szkolne były bardzo przepełnione, co skutkowało poszukiwaniem sal zastępczych. To jednak temat na inną okazję.

Budynek, w którym mieścił się zakład prowadzony przez siostry służebniczki. Zdjęcie współczesne. Budynek, w którym mieścił się zakład prowadzony przez siostry służebniczki. Zdjęcie współczesne.
Na koniec warto dodać parę słów o późniejszych losach domu. Przed końcem 1939 r. okupant wysiedlił zakonnice i podopiecznych schroniska. W 1945 r. siostry wróciły na Oksywie, zakładając dom dziecka. Wywłaszczone na początku lat 50., w 1957 r. wróciły do budynku, którego część przeznaczono na szkołę. Od 1968 r. zakon ponownie jest prawowitym właścicielem obiektu, w którym obecnie m.in. prowadzone jest przedszkole.

Powyższy artykuł dedykuję miłośnikowi Oksywia - dr. Robertowi Ciechanowiczowi, w podziękowaniu za opiekę szpitalną.

Podczas prac nad tekstem korzystałem głównie z dokumentów przechowywanych w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy oraz uzupełniająco z książki ks. Jerzego Więckowiaka "Kościół katolicki w Gdyni", Pelplin 2000.

O autorze

autor

Dr Marcin Szerle

historyk, muzealnik, przewodnik turystyczny, kierownik Działu Historycznego w Muzeum Miasta Gdyni

Opinie (44) 3 zablokowane

  • do PT Autora (3)

    Jak można używać do pisania artykułu publikacji TW "Klemensa", czyli ks. Jerzego Więckowiaka?
    Pewnych rzeczy przyzwoity historyk nie robi!
    A przecież można było po prostu udać się do sióstr i ich archiwum.
    Na święta wielkanocne cytowanie tak obrzydliwej postaci, jak ks. Jerzego Więckowiaka, jest co najmniej nieprzyzwoite.

    • 23 17

    • (1)

      Praca historyka polega na badaniu przeszłości na podstawie interpretacji odkrytych świadectw, źródeł pochodzących z minionych czasów. Zadaniem historyka jest obiektywny opis procesów społecznych, politycznych oraz kulturowych w minionych epokach, na podstawie dostępnych materiałów pisanych, a więc literatury, listów, pamiętników, dokumentów. Obiektywny historyk nie może być "za" albo "przeciw". Ma przedstawiać prawdziwe fakty, "bez emocjonowania się"

      • 12 3

      • Etyka!

        Historyka obowiązuje etyka badań.
        Jeśli może zdobyć identyczny materiał u źródła, a nie wtórne informacje od kanalii, to jego obowiązkiem jest zachować się etycznie, a nie oportunistycznie.
        Autor zachował się nieetycznie i nie wiem, jak teraz z tego wybrnie.

        • 3 6

    • w MMG

      nie ma wstydu

      • 5 5

  • Ja też żyję higienicznie

    i zmieniam bieliznę raz na tydzień.

    • 6 0

  • Kurcze, komuniści walczą o prawa pokrzywdzonych i słabych, ale to kościół katolicki im pomaga (1)

    Taki paradoks współczesnego świata...

    • 12 8

    • Tzw. pomaganie kościoła biednym i skrzywdzonym ma długookresowy cel.

      Podstawowym celem kk jest rozszerzanie swoich wpływów gdzie się tylko da. Wśród biednych i niewykształconych najłatwiej jest zbierać narybek kościoła. Rezultatem działalności kk jest jego szeroka władza nad społeczeństwem i bogactwo, które finalnie kościół czerpie też od tych biednych. Zauważ też, ile bogactwa kościół wyłudził od naszego, i nie tylko, niby świeckiego państwa. W przeszłości kk nie wahał się grabić i mordować w imię powiększania swojej potęgi.

      • 11 5

  • (1)

    ja miałam tam praktykę jako uczennica liceum pedagogicznego dla wychowaczyn rzedszkoli w Gdyni na władysława 4....w roku 1970..biedne dzieciaczki...dawałam z siebie -pamiętam wszystko...

    • 29 3

    • Pomijając sprawy uczuciowe ....

      Te dzieciaki i tak miały o wiele lepiej... niż niejedno z biednej rodziny

      • 8 0

  • fajny artykul

    przypomina mi stare dobre czasy na portalu, jak razem z forumowiczami chodzilismy na piwo i dyskutowalismy artykuly. pozdrawiam!

    • 13 6

  • Zły pomysl

    Nie powinien ten artykuł powstać. Mieszkam przecież w Afryce zamiast grenlandii

    • 2 28

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane