• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Rocznica niewyjaśnionego zatonięcia promu Jan Heweliusz

Michał Lipka
14 stycznia 2013 (artykuł sprzed 11 lat) 
Prom kolejowo-samochodowy typu ro-ro "Jan Heweliusz" zbudowano w norweskiej stoczni Trosvik w 1977 roku, na zamówienie Polskich Linii Oceanicznych. Prom kolejowo-samochodowy typu ro-ro "Jan Heweliusz" zbudowano w norweskiej stoczni Trosvik w 1977 roku, na zamówienie Polskich Linii Oceanicznych.

14 stycznia przypada rocznica jednej z największych tragedii morskich w historii polskiej floty handlowej. W 1993 roku, niedaleko niemieckiej wyspy Rugia, zatonął polski prom motorowy "Jan Heweliusz". Niestety, nawet dziś pytań związanych z tą tragedią nie ubywa.



"Jan Heweliusz" był promem kolejowo-samochodowym typu ro-ro, zbudowanym w 1977 roku w norweskiej stoczni Trosvik dla Polskich Linii Oceanicznych. Był 125-metrową jednostką mogącą rozwinąć prędkość 14 węzłów i przyjąć na swój pokład 18 ciężarówek, 30 naczep i 36 wagonów towarowych (w ofercie nie było przewidzianych rejsów pasażerskich - jedyne miejsca noclegowe przeznaczone były dla załogi i kierowców samochodów ciężarowych).

Od samego początku "Heweliusz" był dość pechową jednostką. Kilkukrotnie miał kolizje z kutrami rybackimi, do rzadkości nie należały też awarie silników. "Heweliusz" dwukrotnie przewracał się w porcie, bo system balastowy i cała nadbudówka były zaprojektowane i wykonane nieprawidłowo.

W 1986 roku na promie wybuchł groźny pożar, gdy zapaliła się ciężarówka, a ogień w krótkim czasie objął również nadbudówki jednostki. Po tym wydarzeniu armator - Polskie Linie Oceaniczne - zdecydował się na specyficzny remont: spalony pokład zalał... betonem. W świetle prawa morskiego było to działanie nie do pomyślenia i, mówiąc krótko, całkowicie nielegalne! Beton wylany na górnych pokładach dodatkowo pogorszył stateczność "Heweliusza". Mimo to prom dalej obsługiwał trasę Świnoujście - Ystad. Na kolejny wypadek, tym razem tragiczny, nie trzeba było długo czekać.

W 1993 r. prom należał do linii żeglugowych Euroafrica, które w 1991 roku wyodrębniły się z Polskich Linii Oceanicznych. 13 stycznia 1993 roku, o godzinie 21:30, "Jan Heweliusz" miał wyruszyć w swój kolejny rejs. Dowodził nim 46-letni kapitan żeglugi wielkiej Andrzej Ułasiewicz, doświadczony oficer z przeszło 13-letnim stażem kapitańskim. Tuż przed wypłynięciem z portu okazało się, że uszkodzona jest furta rufowa. Kapitan chciał odwołać wyjście w morze i skierować jednostkę do portu. Decyzja armatora jest jednak inna: załoga ma naprawić furtę we własnym zakresie. Po dwóch godzinach wytężonej pracy prowizorycznie udało się naprawić uszkodzenie i "Jan Heweliusz" wyszedł w morze.

Aby nadrobić opóźnienie, kapitan Ułasiewicz zdecydował się obrać krótszą, ale bardziej ryzykowną trasę do Ystad, która na wypadek ewentualnego sztormu nie dawała jednostce osłony lądu.

Kolejny błąd popełniono już na morzu. Prognozy pogodowe zapowiadały silny sztorm, a mimo to nie zdecydowano się na zwiększenie wacht morskich. Udając się na spoczynek, kapitan pozostawił dowództwo w rękach III oficera, który nie posiadał dużego doświadczenia morskiego. Na usprawiedliwienie zachowania kapitana przemawia to, że gdy schodził z mostka przed godziną 3 w nocy, stan morza był w miarę dobry i nic nie zapowiadało sztormu.

Była to jednak cisza przed burzą.

Około godziny 3:30 nad ranem na morzu rozpętał się sztorm. Wiatr z każdą chwilą przybierał na sile. Na przyrządzie do pomiaru siły wiatru skończyła się skala, a przeszło sześciometrowe fale coraz zacieklej uderzały w burty jednostki.

Przybyły na mostek kapitan Ułasiewicz, widząc powagę sytuacji, starał się skierować "Heweliusza" bliżej lądu, który dałby osłonę od wiatru (w tym momencie zrozumiał, jak ryzykowne było wybranie trasy z dala od lądu). Dowódca starał się też ustawiać prom dziobem do nadchodzących fal.

W tym momencie popełniono jednak kolejny, tragiczny w skutkach błąd: załoga nieodpowiednio posłużyła się systemem przechyłowym promu, który umożliwiał przepompowywanie balastu ze zbiorników na jednej burcie, do znajdujących się na drugiej burcie. Efekt? Gdy wiatr na chwilkę osłabł, "Jan Heweliusz" ustawił się burtą w stronę fal i zaczął się przechylać. Była godz. 4:10. Szybko okazało się, że przechyłu nie uda się wyrównać, więc około godziny 4:30 kapitan wydał rozkaz opuszczenia promu, którego przechył powiększał się z każdą chwilą. Dziesięć minut po ogłoszeniu alarmu opuszczenia statku przechył wynosił już 70 stopni. W eter poszły pierwsze sygnały SOS.

Sama akcja opuszczania promu była niezwykle trudna - silny wiatr i wysokie fale w połączeniu z dużym przechyłem uniemożliwiły opuszczenie szalup. Załodze udało się jednak opuścić kilka tratw i wydać pasażerom pasy ratunkowe i kapoki. O tym, by wydać im jeszcze tzw. immersion suits, czyli kombinezony zapobiegające hipotermii, nikt już nie pomyślał. Dysponowała nimi wyłącznie załoga, dlatego też w katastrofie zginęli wszyscy pasażerowie...

Około godziny 5:50 prom "Jan Heweliusz" przewrócił się stępką do góry. Rozpoczął się teraz dramat tych, którym udało się go opuścić.

Na pomoc ruszyły znajdujące się na morzu jednostki oraz śmigłowce. Niestety, pech "Heweliusza" ponownie dał o sobie znać - część rozbitków umierała w wyniku wychłodzenia organizmu, niektórzy natomiast zginęli, gdy wydawać się mogło, że ratunek jest blisko. Załoga jednego ze śmigłowców podając linkę ratowniczą, niefortunnie zahaczyła nią o tratwę, przewracając ją do góry dnem. Dwóm rozbitkom udało się w ostatniej chwili wyskoczyć, lecz pozostałej trójce to się nie powiodło. Załoga niemieckiego statku ratowniczego wyrzuciła za burtę specjalne sieci, po których rozbitkowie mieli wspiąć się na pokład. Jednak wychłodzeni pobytem w wodzie marynarze nie byli w stanie tego dokonać - zgrabiałe dłonie odmawiały posłuszeństwa. Podczas wspinaczki elektrykowi Andrzejowi Korzeniowskiemu zabrakło sił - wpadł do wody i utonął.

Z płynących "Janem Heweliuszem" 64 osób zdołano uratować jedynie dziewięć. Sam prom ostatecznie zatonął o godz. 11, niedaleko wybrzeży Rugii. Spoczywa tam do dziś, leżąc na lewej burcie, na głębokości 30 metrów.

Po każdej takiej tragedii zbiera się Izba Morska, która stara się określić jej przyczynę i wskazać ewentualnych odpowiedzialnych. W tym przypadku trzy Izby Morskie: szczecińska, gdyńska i odwoławcza, przez sześć lat zmagały się z procesem. Ostatecznie, w 1999 roku, zapadło orzeczenie, które jednoznacznie nie rozwiewało wszystkich wątpliwości. Zawarto w nim sformułowanie, że "Jan Heweliusz" nie był zdatny do żeglugi, ale nie ma w nim ani słowa o jakiejkolwiek i czyjejkolwiek odpowiedzialności. Izba wskazała co prawda pewne błędy popełnione przez właściciela i armatora, ale w głównej mierze skupiła się na osobie kapitana. Wytknięto mu m.in. wydanie zgody na rejs przy niesprawnej furcie rufowej, brak sprawdzenia poprawności zamocowanego ładunku (samochody ciężarowe podczas silnych przechyłów miały zerwać się z mocowań), nieodpowiedni wybór trasy rejsu, posługiwanie się sterami strumieniowymi podczas sztormowania (na wzburzonym morzu ich przydatność jest bardzo ograniczona, a dodatkowo przeciążały silniki główne promu), zbyt późną decyzję o podejściu bliżej lądu celem osłony przed wiatrem czy też w końcu brak podania pozycji statku w komunikatach ratunkowych.

Ta część orzeczenia wzbudziła szczególne kontrowersje, zwłaszcza że kapitan i oficerowie, którzy zginęli w katastrofie, nie mogli już się bronić.

Szczególnie przykra sytuacja spotkała rodziny ofiar, które nie mogły uzyskać żadnej pomocy ani nawet szczegółowych informacji dotyczących katastrofy. Wobec braku jakiegokolwiek zainteresowania ze strony władz założyły one w 1998 roku Stowarzyszenie Wdów i Rodzin Marynarzy z promu "Jan Heweliusz" i wniosły skargę do Strasburga. Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał im rację i stwierdził, że prowadzone w Polsce procesy nie były rzetelne. Nakazał też wypłatę odszkodowań wdowom w wysokości ok. 4,6 tys. euro, którą to kwotę musiał wyasygnować polski rząd.

Równolegle z pracami Izb Morskich i procesami sądowymi swoje kolejne ustalenia na temat przyczyn i okoliczności katastrofy ujawniał kapitan żeglugi wielkiej Marek Błuś. Twierdził on, że podczas tragicznego rejsu na "Heweliuszu" transportowana była... broń z Rumunii! (na promie były trzy wagony kolejowe z Rumunii, w których odnotowano nienaturalną wobec zdeklarowanego ładunku nadwagę, wynoszącą łącznie 8 ton). O powszechnej w tamtych czasach praktyce miała świadczyć m.in. wypowiedź jednego ze szwedzkich wojskowych, który opowiadał o tego typu transportach na innym promie, który zatonął w katastrofie na Bałtyku rok później - "Estonia". Błuś ustalił, że miejsce katastrofy "Heweliusza" odwiedzali m.in. przedstawiciele Wojskowej Służby Wewnętrznej i Wojskowych Służb Informacyjnych.

Kapitan Błuś, który badając tę sprawę oskarżył o matactwo Prokuraturę Okręgową w Gdańsku oraz Izbę Morską w Gdyni, w 2001 roku otrzymał sądowy zakaz pisania o katastrofie.

Z katastrofą promu "Jan Heweliusz" wiąże się jeszcze jedna tragedia: 19 września 2008 roku zginął jeden z nurków, który brał udział w wyprawie turystycznej zorganizowanej przez Klub Sportów Podwodnych "Barakuda" ze Stargardu Szczecińskiego. Doświadczony, 42-letni płetwonurek nie wypłynął z wnętrza wraku. Była to ostatnia ofiara pechowego promu.

W katastrofie Jana Heweliusza zginęli:

Załoga: Marek Behrendt (starszy oficer), Tomasz Brudnicki (starszy mechanik), Kazimierz Choszcz (kucharz), Ryszard Cikota (steward), Roger Janicki (starszy oficer), Mirosław Kolberg (młodszy motorzysta), Andrzej Korzeniowski (I elektryk), Tadeusz Łastowski (magazynier maszynowy), Józef Noga (starszy marynarz), Mieczysław Ostrzyniewski (cieśla), Stanisław Pacek (starszy marynarz), Leszek Pyciński (radiooficer), Teresa Sienkiewicz (stewardessa), Paweł Sobociński (IV mechanik), Janusz Subicki (oficer pożarowy), Włodzimierz Szpilman (bosman), Bronisław Szychta (starszy marynarz), Janusz Szydłowski (steward), Andrzej Ułasiewicz (kapitan), Zenon Wawrzak (II mechanik).

Pasażerowie: Ingvar Andersson, Lajos Balzas, Vaclaw Condil, Karol i Sylwia Eichert (ojciec z córką), Josef Furulyas, Małgorzata Gajowska, Agnieszka Goldman (zastępca dyrektora linii Euroafrica), Czesław Gorlewski, Witold Greda, Ingvar Kjell Hakansson, Roy Halvorssen, Conny Irskog, Zdenek Jurik, Bo Karlsson, Marek Kośny, Andrzej Kozłowski (agent PKP), Witold Krawczyk, Lars Borje Lenartsson, Per Martens, Peter Olsson, Henryk Owczarczyk, Ryszard Pałka, Erwin Pappenscheller, Władysław Półtorak, Jochan Reischer, Istvan Small, Zdzisław Sosnowski, Witold Staszkiewicz, Radka Milena Vasić, Dymitr Vasić, Ferenc Vegh, Michaly Warga, Peter Weissenbacher, Barbara Zaborska (kierownik działu eksploatacji żeglugi promowej).

Opinie (93) 3 zablokowane

  • Ojciec mojej dobrej kumpeli wtedy na nim zginął:(

    Tragedia dla rodziny.

    • 5 1

  • Pan kpt Telesfor Bielicz tez ma w tym swój wkład (2)

    Podczas budowy statku ,przyszedł kapitan zastępca członka KC i zażyczył sobie mostek podwyższyć o jedną kondygnację,żeby tak było ładniej i bardziej prestiżowo,co jednak przesunęło metacentrum znowu do góry,zainstalowano też
    system anty przechyłowy Flume,ale przy przechyłach gwałtownych i tak dużych był to gwóźdź do trumny.Będąc długo w załodze znało się te wszystkie minusy i przy odrobinie szczęścia udawało się nam podnosić z dużych przechyłów na środku Bałtyku(na szczęście nie wiało za mocno),przy kei nie raz leżeliśmy,ale to była zawsze wina oficera wachtowego,który nie tą pompę przechyłową włączył co trzeba(nowy załogant)Szkoda ludzi ,ale winny jest jak najbardziej armator.

    • 37 5

    • Dla mnie wszyscy są winni

      PRS, który dopuścił taki statek,konstruktor, armator, który zlecił wylanie betonu, oraz kapitan, który zdecydował się wyjść w morze przy takim jego stanie.
      Tylko gdyby kapitan powiedział nie, to armator kapitanowi też by podziękował za współpracę.
      Jeśli dochodzi do tragedii wini się kapitana, gdyby prom został w porcie i nie zatonał armator zarzuciłby kapitanowi, że można było wyjść.
      WArto dodać, że wiele po tej katastrofie się zmieniło jeśli chodzi o wyjścia promów przy silnych wiatrach.
      Zdecydowane nie łatwiej było powiedzieć klasyfikatorowi, tylko kto wie ile klasyfikator zarobił na dopuszczeniu promu do żeglugi

      • 16 0

    • Bzdura

      Konstrukcja statku byla wadliwa bo mial za plaskie dno. Mostek nie mial znaczenia.

      • 0 0

  • Co tu niejasnego? (1)

    Prom nie nadawał się do żeglugi przez wysoko wylana posadzkę betonową, nie wspominając o błędach projektowych popełnionych na początkowym etapie Wyjście w morze przy stanie morza 12 dowodzi, że na kapitana musiały być jakieś naciski, zapewne znał on historię i stan statku. Żadna z tych dwóch przyczyn sama z siebie nie spowodowałaby katastrofy.

    • 31 1

    • niejasne jest to, że nikt nie poniósł konsekwencji... Winni - tylko martwi.

      • 11 0

  • Polecam lekturę książki "Ginące Frachtowce" p. Leszczyńskiego - tom III
    Jest tam opisana historia Heweliusza i jego przygód.
    Ta sprawa boli cały czas tak samo, a 20. lat po tragedii nie ma jasnej odpowiedzi.
    Trzeba żyć z tym dalej, tak jak przez minione 20 lat ...

    • 13 0

  • boja (1)

    Pokazana na zdjęciu boja, to boja "Czystej wody", a nie wrakowa. Fachowców takie fałszywe newsy drażnią.

    • 22 1

    • bezpiecznej

      wody.

      • 2 0

  • No i co? Ten wrak tam ma tak lezec i powodowac inne kolizje? (4)

    Musi zostac usuniety. Przeciez mamy w Gdyni swietnych specow od takich spraw. Potrafiono usunac wrak pancernika Gneisenau a takiego pustego pudla nie? Cos mi tu smierdzi naciskiem odgornym z Warszawy.

    • 7 18

    • Walnij się w ten pusty łeb (3)

      bo coś najwyraźniej tę pustkę uciska, niekoniecznie z warszawy.

      • 2 6

      • Usuńmy wiec wszystskie wraki z dna Bałtyku (1)

        Czy wiesz ile to by kosztowało? Gniesenau usunięto bo blokował wejście do portu. Seeburg podniesiono aby go wyremontować i wcielić do floty. Heweliusz nikomu nie przeszkadza. Jego remont jest niecelowy, a koszty wydobycia wielokrotnie przekraczają jego wartość na złomie. Nie wiem, czy wiesz, ale czasem celowo zatapia się statki, aby była atrakcja dla nurków.

        • 7 1

        • Wilku masz racje. Cena jest niewspolmierna.

          I statek taki wcale nie oplaca sie remontowac tylko zezlomowanie. Tylko ze za iles tam lat nasze jezioro Baltyckie (Bo to zadne morze nie jest) bedzie zasmiecone wrakami o pokaznych rozmiarach i bardzo plytko jak na taki malenki Baltycki akwen. Oczywiscie koszty byly by niezaprzeczalnie wysokie. Na Atlantyku taki Titanic moze sobie lezec gdzies tam okolo 4 kilometrow gleboko. Andrea Doria niedaleko amerykanskiej wysepki (Bardzo malowniczej) Nantucket juz lezy tylko 72 metry i stale od 1956 roku przysparza problemow rybakom z Cape Cod, MA bo dra sieci na niej. A coz Baltyk. To tez zalezy gdzie wrak na Baltyku znajduje sie. Czy w jakims bardzo uczeszczanym przez inne jednostki (glownie rybackie) rejonie. Ciekawe gdyby Rosjanie albo Norwegowie zamierzali poprowadzic tamtedy jakas linie gazowa.

          • 2 2

      • Naciski na polski system prawny ida z Warszawy.

        I gluPOt sailorze nie oPOwiadaj. Tak bylo kiedys tak jest i teraz.

        • 3 3

  • Ty jestes taki sailor moon jak ze mnie wedkarz meduz. (2)

    Jak nie potrafisz sie zastanowic i zrozumiec co napisalem i jakie intencje mna kierowaly piszac tak to idz sprzedawaj kartofle na straganie. Dobrze ci to zrobi.

    • 1 8

    • Idź leczyc zaburzenia psychiczne gdzie indziej (1)

      i niech twoje intencje pozostaną niejasne.

      • 1 3

      • Kaaartofleeeee. Sailorze z ksiezyca.

        Pamietam jak bylem chlopakiem i mieszkalem w Gdyni na Batalionow Chlopskich to dwa razy dziennie jezdzil taki jak ty z furmanka i sprzedawal prosto z fury wrzeszczac "Kaaartofleeee". To bylo na poczatku lat 50tych. Widze ciebie w tej roli. A teraz pomysle o swoich zaburzeniach przed lustrem. Zgodnie zreszta z twoim zyczeniem

        • 2 2

  • To nie jedyna tego rodzaju smutna rocznica... (2)

    W tę niedzielę mija równo 30 lat od zatonięcia statku Kudowa-Zdrój. Dwa lata później,w lutym 1985 r. zatonął Busko-Zdrój.

    • 7 0

    • ...i ZAMOŚCIA, ale... (1)

      ...na nim nie zginął nikt. M/s "BZ" zatonął dokładnie 8 lutego 1985 roku, zabierając ze sobą całą Załogę z wyjątkiem Radiooficera. Na "KZ" radiooficerka zginęła wraz ze statkiem.

      • 3 0

      • Na KZ w sumie 20 osób zginęło

        • 1 0

  • Lista ofiar

    Jeśli już kopiujecie tekst to róbcie to z pewnych źródeł.. Żeby to nawet nazwiska ofiar poprzekręcać..

    • 3 1

  • Dwa razy rozum przegrał z pazernością

    M/f "Heweliusz" powinien był dwa razy trafić bez ceremonii na złom - pierwszy raz po pamiętnym wybryku w Ystad, a drugi raz po pożarze. Nikt o tym nie pomyślał i stało się to, co się stało. Nasze służby lądowe bywają takie sobie, jeśli idzie o przezorność. Mamona wygrywa, a potem statek z felerem od urodzenia przewraca się przez burtę i tonie, zabierając pół setki ludzi. Tak się nie robi; czasem warto zastąpić felerny grat zawczasu, żeby potem nie było aj-waj...

    • 12 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane