Zakończyło się śledztwo w sprawie tzw. afery sopockiej. Prokuratura Apelacyjna w Szczecinie, do której przeniesiono śledztwo przeciwko Jackowi Karnowskiemu, umorzyła je wobec braku podstaw do wniesienia aktu oskarżenia do sądu.
tak, od początku nie wierzyłem(łam) w zarzuty przeciwko prezydentowi Sopotu
40%
raczej tak, aczkolwiek uważam, że kopia nagrania nie powinna zostać odrzucona przez prokuratora
8%
nie, coś na pewno jest na rzeczy
52%
Prokurator z Prokuratury Apelacyjnej w Szczecinie, do której przeniesiono sprawę nagrania rozmowy z 2008 r. o rzekomo korupcyjnym charakterze między trójmiejskim biznesmenem,
Sławomirem Julke, a prezydentem Sopotu Jackiem Karnowskim, zdecydował o umorzeniu śledztwa przeciwko prezydentowi.
Jak czytamy w oświadczeniu prokuratury: "Rozstrzygającym dowodem nie okazał się także sam zapis rozmowy nagranej w dniu 19 marca 2008 r. Zawiadamiający o przestępstwie dostarczył prokuratorowi kopię nagrania, które według opinii biegłych, jakkolwiek nie stwierdzono w nim celowej ingerencji, nie ma waloru autentyczności. Jako autentyczne określane jest bowiem nagranie oryginalne i ciągłe, i tylko takie może być wykorzystane jako dowód w postępowaniu karnym. Brak źródłowego nośnika nagrania, które zniszczył sam zawiadamiający, nie pozwala na dokonanie badań jego ciągłości oraz precyzyjnego odczytu rozmowy." Postanowienie nie jest prawomocne.
Przypomnijmy, sprawa ciągnęła się przez ponad pięć lat. Początkowo badała ją Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, która dwukrotnie próbowała oskarżyć prezydenta Sopotu, za każdym jednak razem sąd odrzucał przygotowany przez prokuratorów akt oskarżenia. Ostatecznie, rok temu, Prokurator Generalny - motywując to "dobrem śledztwa" -
przeniósł sprawę do Szczecina.
Zobacz wszystkie teksty na temat afery sopockiej-
Prokuratura wykonała szereg czynności, przesłuchano ponownie świadków, biegłych oraz obie strony. Przeprowadzono także eksperyment procesowy z udziałem obu stron - mówi
Anna Gawłowska-Rynkiewicz, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Szczecinie.
Eksperyment ten polegał na odtworzeniu spaceru, podczas którego miało powstać nagranie, na którym słychać rozmowę między
Sławomirem Julke a
Jackiem Karnowskim. Obaj panowie mieli wypowiadać swoje kwestie w taki sposób, jak ma to miejsce na nagraniu badanym przez prokuraturę. Dzięki temu - a także dzięki zarejestrowanym na taśmie odgłosom zewnętrznym - można było sprawdzić, czy nagranie Julkego nie zostało np. "pocięte".
To właśnie to nagranie było głównym dowodem przeciwko prezydentowi Sopotu. On zaś od samego początku upierał się, że zostało ono zmanipulowane.
Wątpliwości budzić mógł także fakt, iż Julke nigdy nie dostarczył prokuraturze oryginalnego nagrania, a jedynie kopię wykonaną "ręcznie" (nagranie było przegrywane z dyktafonu na dyktafon).
Na podobny eksperyment nie zdecydowała się wcześniej Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, która sprawę prowadziła praktycznie od momentu wybuchu tzw. afery sopockiej. Początkowo postawiła ona Karnowskiemu aż osiem zarzutów - ich liczba zmniejszała się jednak wraz z każdym kolejnym aktem oskarżenia kierowanym do sądu przez prokuraturę.
Pierwszy z nich zawierał sześć zarzutów - w tym pięć o charakterze korupcyjnym. Poza tym najpoważniejszym, dotyczącym rzekomej propozycji korupcyjnej skierowanej przez prezydenta do Sławomira Julkego, pozostałe dotyczyły relacji Jacka Karnowskiego z dwoma biznesmenami: dilerem samochodowym
Włodzimierzem G. oraz właścicielem firmy remontowej -
Marianem D.Czytaj więcej o pierwszym akcie oskarżenia przeciwko Jackowi Karnowskiemu skierowanym do sądu przez prokuraturęPo tym, jak sąd odrzucił pierwszy akt oskarżenia, gdańska prokuratura przygotowała kolejny. Tym razem prezydentowi Sopotu postawiono już tylko cztery zarzuty - sama prokuratura umorzyła dwa spośród czterech, które odnosiły się do relacji Karnowskiego z Włodzimierzem G.
Czytaj więcej o drugim akcie oskarżenia skierowanym przeciw Jackowi KarnowskiemuI tym razem skończyło się jednak porażką prokuratury. Najpierw
Sąd Rejonowy w Sopocie nakazał prokuratorom uzupełnić materiał dowodowy w sprawie dotyczącej rzekomej propozycji korupcyjnej skierowanej przez prezydenta Sopotu do Sławomira Julkego oraz umorzył trzy pozostałe zarzuty. Później zaś
Sąd Okręgowy w Gdańsku podtrzymał tę decyzję, z zastrzeżeniem, że nie zgadza się na umorzenie zarzutów dotyczących relacji Karnowskiego z Marianem D. oraz zatajenia przez prezydenta znajomości z Włodzimierzem G., kiedy jego firma startowała w miejskim przetargu.
O co chodziło w tej sprawie?Tzw. afera sopocka
wybuchła 11 lipca 2008 roku. Wtedy to "Rzeczpospolita" opublikowała artykuł o rzekomej korupcji w sopockim magistracie, wtedy też upubliczniono nagranie rozmowy Karnowskiego ze Sławomirem Julke, które miało potwierdzać formułowane przeciwko prezydentowi Sopotu zarzuty (chodziło o rzekome żądanie dwóch mieszkań w należącej do Julkego
nieruchomości w zamian za wydanie przez miasto decyzji administracyjnej dopuszczającej przebudowę strychu w kamienicy).
Kilka dni później śledztwo wszczęła prokuratura. Już w styczniu 2009 roku Karnowskiego zatrzymano i postawiono mu zarzuty. Ostatecznie nie trafił jednak do aresztu. Od samego początku prezydent Sopotu utrzymuje, że jest niewinny, nie raz sugerował też, że cała sprawa mogła być prowokacją służb wymierzoną nie tylko w niego, ale i w
Donalda Tuska.
Oprócz Karnowskiego w sprawę zamieszane były dwie inne osoby, biznesmeni: znany w Trójmieście diler samochodowy Włodzimierz G. oraz właściciel firmy wykonującej drobne prace na posesji należącej do prezydenta Sopotu - Marian D.