- 1 Wypadki TIR-ów i wojskowej ciężarówki (47 opinii)
- 2 Szczęśliwy finał sprawy z przypiętym rowerem (33 opinie)
- 3 Rowerzyści dostali drogę, której nie chcą (338 opinii)
- 4 Czym muszą zająć się nowe władze Gdańska? (240 opinii)
- 5 Rzut granatem i grochówka. Wojsko zaprasza (99 opinii)
- 6 Pomogli ominąć korek i zdążyć na maturę (88 opinii)
Miller zatańczył kujawiaka. Świetny show w Gdynia Arena
Owacjami na stojąco publiczność nagrodziła wspólny koncert Marcusa Millera, Leszka Możdżera i Zbigniewa Namysłowskiego. Szczególnie mógł się podobać energetyczny finał występu, podczas którego niemal wszyscy muzycy spontanicznie improwizowali i bawili się muzyką. Muzyka Millera to hołd dla radości i witalności.
Marcus Miller jednak wyszedł na scenę jakby nieco przygaszony. Cały jego zespół wyglądał z początku jakby był obecny tylko ciałem. Być może to efekt zmęczenia - to był ich piąty wspólny koncert, a organizacja takiego widowiska kosztuje wiele sił.
Na szczęście już po pierwszym utworze na twarzach muzyków zaczęły się pojawiać emocje, a ruch ciała wyrażał zaangażowanie. I tak energia kumulowała się z minuty na minutę, by eksplodować w fantastycznym finale. Marcus Miller tańczył, a jego dwaj kompani z sekcji dętej - Alex Han i Marquis Hill z radością przygrywali na perkusjonaliach pomagając weteranowi scen Mino Cinelu. Następnie wszyscy przystąpili do wspólnej zabawy improwizacją - a na scenie pojawili się goście - Możdżer i Namysłowski. Ręce same składały się do braw, a głowy słuchaczy kiwały się wesoło w rytm muzyki (a dokładnie w rytm calypso).
Miller zagrał głównie kompozycje ze swego najnowszego albumu "Afrodeezia". To album, który faktycznie może być muzycznym afrodyzjakiem - pełen jest bowiem witalności. Płyta jest jednak przede wszystkich hołdem dla kultury i tradycji Afryki. Miller opowiadał o swoich inspiracjach zapowiadając utwór Goree z płyty Renaissance z 2012 roku.
A była to opowieść smutna i poruszająca. Miller relacjonował swą wizytę w Senegalu, gdzie zespół miał okazję odwiedzić muzeum niewolnictwa. Na jednej z wysp u wybrzeży Afryki znajdowało się więzienie, w którym trzymano niewolników. Były tam trzy pokoje - jeden dla mężczyzn, drugi dla kobiet i trzeci dla dzieci. I "drzwi bez powrotu" ("doors of no return"), przez które przerzucano uwięzionych, niczym towar, na statki płynące do Ameryki.
Złość, smutek, ale i oczyszczenie - takie emocje niosła ze sobą kompozycja zaproponowana przez Millera.
- To straszne, co ludzie potrafią złego zrobić sobie nawzajem - mówił basista. - Szczególnie w dzisiejszych czasach musimy o tym pamiętać. Ale jakże wspaniałe jest to, że człowiek potrafi powstać i oczyścić się po tych najsmutniejszych okresach w historii.
I takie właśnie było Goree - zaczęło się od nastrojowego, przejmującego duetu pianisty Bretta Williamsa z Mino Cinelu. Później swój żal i gniew na klarnecie basowym wygrał Marcus Miller, a całość zakończyła się celebracją życia, radości i witalności.
Ale najpierw na scenie pojawił się Leszek Możdżer z przyjaciółmi - perkusjonalistą Zoharem Fresco i kontrabasistą Larsem Danielssonem. Gdański pianista mówił niewiele. Wyraził wprawdzie radość z racji koncertu "w rodzinnych stronach", ale tej radości nie było szczególnie widać.
Kolejne utwory grali bez zapowiedzi, jak w transie. Możdżer nawet nie czekał, aż wygasną oklaski i już zaczynał kolejną kompozycję. Wspaniale można było obserwować współpracę tych trzech muzyków. Wprawdzie oni wyczuwają się na scenie wręcz telepatycznie, ale cały czas utrzymują kontakt wzrokowy. Siedzących naprzeciwko siebie Fresco i Możdżera łączy jakby nić - a pomiędzy nimi Danielsson niczym wahadło spoglądał to na jednego, to na drugiego kompana.
Zbigniew Namysłowski pojawił się na scenie trzykrotnie. Najpierw towarzyszył triu Możdżer-Fresco-Danielsson, a następnie wkroczył na scenę podczas występu zespołu Millera. Razem z Możdżerem i Fresco razem wykonali suitę "Kuyaviak Goes Funky". Wreszcie, podczas wspólnego finału, Namysłowski wesoło improwizował z młodszymi od siebie o czterdzieści lat kompanami.
- Ja wprawdzie nie wiem, jak się gra kujawiaka - śmiał się Miller zapowiadając Namysłowskiego. - Ale ten gość wie to doskonale.
Na uznanie zasługuje perfekcyjna niemal organizacja koncertu. Świetne brzmienie (to zasługa stałego współpracownika Możdżera, gdańszczanina Piotra Taraszkiewicza) mogłoby stanowić wzór do naśladowania dla wszystkich koncertów w takich halach.
Kuyaviak Goes Funky
Miller, Możdżer i Namysłowski razem na scenie.
Miejsca
Zobacz także
Opinie (41) 1 zablokowana
-
2015-11-22 08:33
bylem , szkoda czasu i pieniędzy. (5)
- 16 28
-
2015-11-22 12:02
albo sie pomyliles albo probujesz cos sklamac w zwiazku z twoja obecnoscia i ocena
Ja nie bylem, nie stac mnie na takie rozrywki choc bardzo lubie jazz i Millera i bankowo bylo super.
- 5 3
-
2015-11-22 09:55
byliśmy, było super (1)
- 13 6
-
2015-11-22 11:17
tak tak, miliony much nie może się mylić
więc jedzmy wiecie co
- 3 5
-
2015-11-22 10:54
Nie byłeś :]
- 2 5
-
2015-11-22 10:29
najgorszy koncert jazzu na jakim byłam.
- 7 12
-
2015-11-22 08:10
Zeby tego słuchć (2)
trzeba mieć stalowe nerwy
- 8 35
-
2015-11-22 11:59
wystarczy dorasnac
- 14 5
-
2015-11-22 11:16
albo gumowe
opony mózgowe
- 2 9
-
2015-11-22 10:53
Więcej koncertów na takim poziomie poproszę !!!
Dzięki Gdynio.
- 6 10
-
2015-11-22 10:28
faktycznie mało energetycznie
Takie samo wrażenie mam, muzycy wyczerpani. To nie piąty wspólny koncert. Panie Borysie. Miller jest w trasie od 9 listopada. To był 10 koncert z rzędu, stąd zniżka formy.
- 8 2
-
2015-11-22 09:51
Rewelacja
i tyle w temacie
- 13 6
-
2015-11-22 09:51
Braaaavo, perfekcyjne połączenie !!!!!
Genialny koncert pokazujący klasę muzyków i ten niepowtarzalny klimat. Marcus The best :)
- 13 5
-
2015-11-22 09:48
opinia
Świetny koncert
- 13 6
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.