- 1 Szukał na targu sadzonek, znalazł amunicję (190 opinii)
- 2 Promenada po remoncie hitem sezonu (62 opinie)
- 3 Zakaz "energetyków" tylko w teorii (197 opinii)
- 4 Obława w Letnicy. Służby nie komentują (20 opinii)
- 5 Co ważniejsze: przepisy czy korki? (127 opinii)
- 6 Ograniczają koszenie zieleni, ale nie wszędzie (118 opinii)
Ken ju help mi? Pliss, pliss
Przygodę rozpoczęliśmy na gdańskim lotnisku. Wsiadamy do taksówki.
- Uuuulyca, hotel Kuracyjny Gdyyna, please - udając Anglików łamaną polszczyzną, wskazujemy kierunek jazdy.
- Okey - słyszymy od taksówkarza.
- How far away is it from here? (Jak daleko stąd jest do hotelu?) - pytamy.
- Yyyyy, eeee, Gud... Okey? - odpowiada kierowca.
Taksówkarz kombinuje
Okey to okey. Tylko dlaczego jedziemy jakby naokoło? Taksówkarz zdaje się wyczuwać naszą irytację. Odwraca się i stwierdza: - Gdynia biutiful... werrry biutiful. Rozradowany serwuje nam małe "tour de Trójmiasto". Przy płaceniu przekonujemy się, że nie było ono zupełnie "for free" (za darmo).
Żadnych problemów nie mamy w hotelu. Kłopoty wracają, gdy wybieramy się kolejką miejską do Gdańska. Pani w kasie na gdyńskim dworcu rozumie jedynie słowo "ticket" (bilet).
- Does anybody speak English out here? (Czy ktoś mówi tu po angielsku?) - szukamy pomocy. I nic.
Z problemami, ale docieramy do Gdańska. W Empiku kupujemy mapę.
Szkolimy język
W sklepie z kosmetykami Sephora robimy pachnące zakupy. W obu miejscach, jak się okazuje, możemy raczej podszkolić swój angielski. Obsługa włada nim "just perfect".
Po udanych zakupach zaglądamy do Muzeum Narodowego w Gdańsku. Pytamy, o czym jest wystawa. Bez skutku. Panie z muzeum dochodzą do wniosku, że może publikacja na temat wystawy rozwiąże problem, i wręczają nam książkę... po polsku.
Zmęczeni zwiedzaniem idziemy się posilić. O wskazanie miejsca prosimy przechodniów. Jedni wymachują rękami, inni miło się uśmiechają, ale trudno czegokolwiek się dowiedzieć. Po kilkunastu nieskutecznych próbach trafiamy na studenta. Poleca nam kilka "smacznych" lokali. W restauracji Cafe Ferber czujemy się jak w domu. Menu po angielsku, kelnerka sprawnie włada "naszym" językiem.
Wracamy do Gdyni. Z pełnymi brzuchami i pustą głową o pomoc prosimy strażników miejskich.
- Excuse me, can you help us, please? We"ve got lost. (Zgubiliśmy się) - pytamy.
Zakręcony strażnik
- Get lost? Got lost, gotten, geten, losten... - strażnik próbuje sobie przypomnieć znaczenie słowa.
Na słowo Sopot szeroko się uśmiecha. Chwyta nas za rękę i prowadzi na dworzec. O zgrozo, znowu musimy kupić bilet - pomyśleliśmy. Pomyłka. Pani w gdyńskiej kasie SKM zna angielski na tyle, by sprzedać bilety i wskazać drogę na peron.
Dobre bo polskie
Punkt kulminacyjny wycieczki to wieczorna impreza. W sopockim klubie Sfinks szybko dołącza do nas młody, sympatyczny Polak. Jego angielski jest lepszy niż nasz. Pijemy kilka drinków, jak zapewniał, z najlepszą wódką na świecie, bo polską.
W drodze powrotnej do hotelu suszy nas nieco. Wstępujemy do spożywczego. Sprzedawca nie rozumie praktycznie nic. Reaguje dopiero na "mineral water". - Mineral Wasser? - upewnia się po niemiecku. Ostatecznie dostajemy polską wodę.
Opinie (74) 1 zablokowana
-
2006-04-12 13:21
Wspólnota językowa wzmaga wzajemne zrozumienie ponad narodowymi granicami. Kiedyś Europa miała wspólny język: łaciński. Wszyscy czuli, że wyrastają z jednego korzenia kulturalnego. Szkoda, że to zanikło.
- 0 0
-
2006-04-12 13:52
"We've got lost":D
Chyba zawsze takie artykuły będą nosiły piętno segregacji społecznej na światowców i tych bardziej lokalnych. Ale przecież oczywiste jest, że większość przechodniów nie potrafi efektywnie komunikować się w obcym języku, i nie mamy tu powodów do wstydu, bo wielu innych krajach Unii jest jeszcze gorzej. Natomiast dobrym standardem powinno być zatrudnianie w miejscach publicznych ludzi choćby z komunikatywną znajomością angielskiego, ale to wymagałoby albo większych zarobków na kasach, albo dewaluacji umiejętności językowych na rynku pracy ;-)
- 0 0
-
2006-04-12 19:46
:D
strażnik rulezzzz :D buahaha :D
- 0 0
-
2006-04-13 09:12
Język angielski
Uczę się angielskiego dla siebie- aby kiedy pojadę za granicę nie mieć opisanych problemów., nie mam tak wyniosłego pojęcia o swojej osobie żeby wymagać aby za granicą osoby które są u siebie i MAJĄ OBOWIĄZUJĄCY U SIEBIE JĘZYK musiały znać mój- dla nich obcy.
Tak samo w Polsce obcokrajowiec który nie zna polskiego ma problem. Nie rozumiem dlaczego robi się z tego taki kłopot. Spytajcie anglika w Londynie ile zna języków obcych. Z tego co wiem urzędowym językiem u nas jest wciąż język polski i jeśli załatwiają u nas jakieś sprawy to za tłumaczy musza sobie po prostu zapłacić ( i dobrze) tak jak i my za granicą kraju którego języka nie rozumiemy. Jakoś z tego nikt problemu nie robi, rodacy tłumnie wyjeżdżający do pracy (a niekoniecznie znający język) nie skarżą się , że angielskie kasjerki nie znają polskiego
WIĘC PO CO Z TEGO ROBIĆ PROBLEM!
Jak nie znają polskiego- zapraszamy na kurs - nauczą się jak będą chcieli
PS. Szef mojej firmy nie jest Polakiem - od roku wkuwa polski aż miło i efekty już słychać :) więc jak widać można i język się nie połamie.- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.