- 1 Jechaliśmy Obwodnicą Metropolitalną (126 opinii)
- 2 W sobotę półmaraton, zmiany od piątku (67 opinii)
- 3 Do czerwca skażona ziemia znknie z Gdańska (51 opinii)
- 4 Trzy przejścia na odcinku 130 metrów (93 opinie)
- 5 Brak koalicji w Radzie Miasta w Gdyni (246 opinii)
- 6 Borawski i Lodzińska wiceprezydentami? (168 opinii)
Wyroki za zabójstwo na gdańskiej plaży sprzed 17 lat
Sąd uznał, że 44-letni Krzysztof T. i 39-letni Grzegorz G. są winni zabójstwa młodego mężczyzny, do którego doszło w kwietniu 1997 roku na plaży w Brzeźnie. Skazał ich odpowiednio na 12 i 15 lat więzienia.
Kiedy policjanci przyjechali na miejsce, kobieta, w której mieszkaniu miał się awanturować jej sąsiad, opowiedziała im, że ten próbował ją zaatakować, gdyż wypytywała okolicznych mieszkańców o sprawę tajemniczego morderstwa sprzed lat. Przyznała też, że to właśnie on - Krzysztof T. - miał być jednym z zabójców.
Kobieta była pijana, ale policjanci nie zignorowali jej opowieści. Kiedy przyjechali na komisariat, zapytali starszych kolegów, czy faktycznie w drugiej połowie lat 90. doszło na plaży w Brzeźnie do niewyjaśnionego morderstwa. Gdy okazało się, że tak właśnie było, sprawę zaczęto traktować poważnie.
Ostatecznie obu mężczyzn pogrążyły zeznania kobiety, która w kwietniu 1997 roku była konkubiną jednego z nich. Po latach zdecydowała się przerwać "zmowę milczenia" i opowiedzieć, jak feralnego nocy zastała w mieszkaniu Krzysztofa T. i Grzegorza G., którzy próbowali spalić w piecu zakrwawione ubrania.
Powiedzieli jej, że "Młody" - mężczyzna, który pomieszkiwał z nimi w tamtym okresie - już nie wróci, bo został pobity i ugodzony nożem. Zabronili jej też komukolwiek mówić o tym, co widziała. Kobieta była do tego stopnia przerażona, że przez kilkanaście lat milczała, chociaż niemal od razu po tej nocy wyprowadziła się i uciekła od swojego konkubenta.
Zakończony w piątek proces to już drugie postępowanie dotyczące tego zabójstwa. Wcześniej sąd skazał obu mężczyzn na 15 lat więzienia. Obywaj odwołali się od tego wyroku, a sąd wyższej instancji, głównie przez błędy proceduralne, nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy.
Co ciekawe, główny świadek oskarżenia - wspomniana już wyżej konkubina jednego z oskarżonych, nie doczekała wyroku. Kobieta zmarła tuż po złożeniu przed sądem zeznań.
Zresztą, obu mężczyzn obciążały głównie zeznania osób, które usłyszały - albo bezpośrednio od nich, albo od ich znajomych - o sprawie.
- Sąd przeanalizował artykuły prasowe, które ukazały się po samym morderstwie i porównał je z zeznaniami świadków. W zeznaniach tych mowa była o szczegółach, o których media nigdy nie donosiły, co zdecydowanie zwiększyło ich wiarygodność - stwierdził sędzie Jerzy Lemke uzasadniając wyrok.
Dowodów materialnych łączących oskarżonych z miejscem zbrodni nie znaleziono. I nie chodzi nawet o czas, który upłynął od morderstwa. Winna była... pogoda. Tak nieszczęśliwie się złożyło, że w noc morderstwa zmienił się kierunek wiatru i na wodach zatoki pojawiły się ogromne fale, które - kilka godzin po zabójstwie - dokładnie obmyły ciało ofiary, zanim znalazł je przypadkowy przechodzień.
Obaj oskarżeni od początku konsekwentnie nie przyznawali się do winy. Ich wyjaśnienia jednak zmieniały się. Początkowo przyznali, ze w czasie, gdy doszło do morderstwa, przebywali w Gdańsku. Później jednak "przypomnieli sobie", że pracowali wówczas w Juracie, gdzie mieli remontować jeden z ośrodków wczasowych.
Sąd sprawdził ich wersję bardzo dokładnie. Odbyła się nawet wizja lokalna, podczas której oskarżeni mieli wskazać miejsce, w którym pracowali. Jeden z nich pokazał ośrodek, w którym miał być rzekomo zatrudniony. Okazało się jednak, że w kwietniu 1997 roku nie wykonywano tam żadnych prac remontowych. Sąd sprawdził więc inne ośrodki - remont w tym czasie odbywał się tylko w jednym z nich. Jego przedstawiciele zapewnili jednak, że żaden z oskarżonych nie był wśród zatrudnionej do tego celu ekipy.
Co ciekawe, do dziś nie wiadomo kim był zamordowany. Nie pomogły komunikaty prasowe, apele policji i specjalne wydanie znanego programu "997". Jedyne, co wiadomo, to to, że zamordowany miał niewiele ponad 20 lat i mógł wywodzić się ze środowiska przestępczego, o czym świadczyć mogą więzienne tatuaże na jego ciele (m.in. wytatuowany na podbrzuszu napis "TDK", oznaczający w więziennej gwarze "tylko dla kobiet").
Wiadomo jednak jak zginął. Pobito go i zadano mu 36 ciosów ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem. Aż 16 z nich wymierzonych było w jego szyję i głowę. Poderżnięto mu także gardło.
Mimo to sąd nie mógł wydać wyroku surowszego niż 15 lat więzienia. Wiązało się to z tym, że taki właśnie wyrok wydał wcześniej sąd pierwszej instancji, a prokuratura nie odwołała się od tego rozstrzygnięcia. Wyrok dla Krzysztofa T. jest niższy, gdyż biegli orzekli w jego wypadku częściową niepoczytalność.
Obaj mężczyźni od 2010 roku przebywają w areszcie. Sąd zaliczył im ten okres na poczet kary.
Opinie (97) 6 zablokowanych
-
2014-12-02 11:04
szczerość po alkoholu
dzięki temu, że sobie łyknęła w końcu wyznała prawdę?
- 0 1
-
2016-02-25 16:44
a tak by the way... To z jakiej paki ten cały SĄD pierwszej instancji brał pod uwagę zeznania PIJANEJ osoby???!!! Co z tego, że w tamtych latach doszło do jakiegoś tam niewyjaśnionego morderstwa?
- 0 1
-
2017-06-24 02:09
Ludzie !! Nie znacie tego człowieka, teraz ma kolejne oskarżenie o molestowanie, co najgorsze własne dzieci, W i K wkońcu powiedziały prawdę. Do piekła z takimi !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- 1 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.