- 1 Tajemnicza baszta zostanie otwarta (39 opinii)
- 2 Zaginione dzieła na wiadukcie i budynku (43 opinie)
- 3 Wieczny kłopot z dzielnicami: "na" czy "w" (278 opinii)
- 4 Znów były wyścigi na al. Grunwaldzkiej (319 opinii)
- 5 Jest reakcja na serię kolizji z tramwajami (126 opinii)
- 6 Pościg między autami na trzypasmówce (64 opinie)
Historia przedwojennej gdańskiej nauczycielki
- Pamiętam jak strzelały katiusze. Pocisk trafił w hełm jednej z wież archikatedry. Po czym opadając jeden hełm uderzył w drugi i oba runęły na ziemię. Huk był niesamowity - wspomina córka znanej oliwskiej nauczycielki. W drugim odcinku cyklu "Trójmiejskie opowieści" stare fotografie prezentuje i opowiada związane z nimi historie Danuta Sandomirska, 80-letnia mieszkanka Oliwy.
Był 1942 rok, miałam osiem lat, a mama trzymała mnie za rękę. Przed nami stanął mężczyzna w mundurze. Poprosił o okazanie dowodu.
- O, polska nauczycielka... - mówiąc to spoliczkował mamę dokumentem, po czym dodał: Ty już polskich dzieci uczyć nie będziesz.
A że mama była odważną kobietą i miała charyzmę, odpowiedziała:
- Ja będę uczyła polskie dzieci. Ale czy pan wróci do domu, to jest wielka niewiadoma...
- Bezczelna! Ile ma odwagi?! Co, nie boisz się?
- Czego? Przecież wiem, po co tu przyszłam.
- Raus! - wskazał drzwi, które okazały się dla nas drzwiami do wolności. Inni nie mieli tyle szczęścia.
Mieszkaliśmy wtedy w Starogardzie Gdańskim, gdyż tacie, który zajmował się na Pomorzu sprawami inwalidów wojennych, jeszcze przed wojną przydzielono w tym mieście mieszkanie. Z kolei rodzina od strony mamy od dziesięcioleci związana była z Oliwą. Tam pod koniec XIX wieku mój dziadek Franciszek Lange wybudował dom, gdzie w 1934 roku przyszłam na świat.
Dziadek był człowiekiem majętnym. Niektórzy mówili o nim "polski król Oliwy". Miał swój własny warsztat malarski, choć najbardziej znany był ze złoceń, które wykonywał.
Przyjechał tu z poznańskiego, a w 1890 roku ukończył budowę domu przy Georgstraße, czyli przy dzisiejszej ul. Obrońców Westerplatte . Na zapleczu budynku znajdował się warsztat, biura i pomieszczenia dla uczniów.
Razem z babcią Stanisławą dziadek miał troje dzieci: Stefanię, Kazimierę i Bogdana. Do dziś przechowuje starą pocztówkę, na której widać ołtarz w Archikatedrze Oliwskiej. Złocenia są dziełem właśnie dziadka, a twarze dwóch aniołków wzorowane są na twarzach Stefci i Kazi. Chciał, aby syn przejął po nim interes, ale Bogdan wybrał kolej. Dziadek nie był też zadowolony z wyboru córki Kazimiery.
Moja mama pochodziła z zamożnej rodziny, zdobyła wykształcenie i miała uprawnienia do nauczania aż czterech języków. Angielski, niemiecki, francuski, łaciński. Do tego znała oczywiście polski, a i jeszcze szwedzki. Była elegancką, czarującą kobietą.
Mój tata Adolf był z kolei synem niemieckiego górnika. W wieku dwóch lat stracił ojca, który zginął w wypadku, więc mama wraz z trojgiem dzieci przyjechała za chlebem do Gdańska i tu drugi raz wyszła za mąż.
Tata zdobył wykształcenie już pracując, był zdolnym i mądrym człowiekiem. Dziadek nie chciał jednak oddać mu ręki ukochanej córki, bo miał trzy zastrzeżenia. Kandydat był pochodzenia niemieckiego, do tego o niższym statusie społecznym i na dodatek miał 11 lat więcej niż córka. Dziadek na ślub nie wyraził zgody.
Miłość jednak zwyciężyła. Najpierw w styczniu 1923 roku odbył się ślub cywilny, a dwa dni później kościelny. Dziadek nie uczestniczył w weselu, ale chodził pod oknami i wszystko dokładnie obserwował.
Z czasem zaprzyjaźnił się ze swoim zięciem. Widział, że jego Kazia ma dobrego męża, a i doczekał się pierwszej córki. W 1927 roku na świat przyszła moja starsza siostra Jadwiga. Ja z kolei urodziłam się w 1934 roku.
Kiedy tatę przeniesiono do Starogardu Gdańskiego, mama z początku dojeżdżała do niego, a później przeprowadziła się na stałe. W mieszkaniu na pierwszym piętrze pozostała babcia, a na parterze mieszkał brat mamy - wuj Bogdan z żoną.
Był naczelnikiem stacji kolejowej w Oliwie, należał do organizacji antyfaszystowskiej i miał prawo nosić broń. Tuż przed wybuchem wojny, ostatniego dnia sierpnia 1939 roku, kiedy szedł jak co dzień do pracy w Gdańsku, otoczyli go bojówkarze i już nie wrócił do domu. Po wojnie, na terenie byłego obozu koncentracyjnego Stutthof znaleziono w ziemi jego zwłoki. W czaszce była dziura po pocisku.
Do Gdańska wróciłyśmy z mamą w lutym 1945 roku. Wysadzono nas przed miastem, więc dalej trzeba było iść pieszo. Znaleźliśmy się na ulicy Długiej. Trwało bombardowanie, więc weszliśmy do jednej z piwnic. A tam niemieckie rodziny.
Mama zapytała, czy może zrobiliby trochę miejsca. Usłyszała, że obcy nie mają tu co szukać. Próbowała tłumaczyć, że przecież są naloty i trzeba się gdzieś schronić. Odpowiedź była krótka: nie tutaj. Trafiliśmy w końcu do Oliwy, a że w naszym domu byli Niemcy, zatrzymaliśmy się u kuzyna mamy. Nie chciałam znów siedzieć w piwnicy, bo w jednej przysypało mnie i musiano wyciągać mnie spod gruzu, chodziłam więc po Oliwie.
Patrzyłam, jak strzelają katiusze. Stały pod lasem za kościołem św. Jakuba, a pociski leciały w kierunku Gdańska i lotniska we Wrzeszczu. Byłam nieopodal furtki w murze, który oddziela park od katedry i wtedy pocisk trafił w hełm jednej z wież, po czym opadając jeden hełm uderzył w drugi i oba runęły na ziemię. Huk niesamowity, na szczęście odłamki nie doleciały do mnie. Pobiegłam z powrotem do piwnicy.
Jako pierwsi w Oliwie pojawili się żołnierze z dalekiej Azji. Brali wszystko, co było. Nad nami mieszkał starszy pan, który cierpiał na chorobę Alzheimera. Zobaczył w drzwiach umundurowanych ludzi, więc zrobił Heil Hitler. Jeden z żołnierzy uderzył go w głowę kolbą karabinu i zabił. Wówczas mama powiedziała im, że to polski dom i żeby już nikomu nie robili krzywdy. Udało się, ale chcieli kosztowności i żeby pokazać torebki.
Po nich przyszli Rosjanie. Ich dowódca zachorował i umieszczono go w mieszkaniu na dole. Sztab był w budynku naprzeciw, a u nas była kuchnia polowa i piękne konie w ogrodzie. Nosiłam z tej kuchni w menażkach jedzenie dla mieszkańców naszego domu. Kiedy prosiłam o jeszcze, nie odmawiano. Razem z wojskiem przyszedł jednak tyfus, ale nie ten brzuszny. Ludzie umierali, nie było lekarzy. Nie zachorowałam może dlatego, że nie siedziałam z nimi.
Nie mam złych wspomnień z wkroczenia Rosjan. Pamiętam na przykład, że kiedy ulicą prowadzono Niemców jedno z dzieci bardzo płakało. Podszedł żołnierz i dał mu czekoladę. Zapytałam, dlaczego to zrobił? A on: Dziecko niewinne. Z dziecka może być jeszcze człowiek.
Po 1945 roku mama postarała się o zwrot domu, który w czasie wojny przechodził w ręce kolejnych Niemców. Pamiętam też, że mama jako jedna z pierwszych nauczycielek odpowiedziała na apel władz i zgłosiła się do pracy. Uczyła w oliwskiej "Piątce", w szkole we Wrzeszczu, w Nowym Porcie i w Sopocie.
Miała dobre serce i uczniowie ją kochali. Miała też niekonwencjonalne metody nauczania. Bywało, że na naradach nauczycielskich pytano ją, dlaczego młodzież lepiej włada językiem angielskim niż polskim? Jak to robiła, było tajemnicą.
Ponadto uczyła jeszcze znanych lekarzy i prowadziła kursy na przykład dla tych, co zapomnieli polskiej mowy. Bywało, że ze zmęczenia zasypiała nad zeszytami. Zmarła w 1951 roku. Na zawał serca. Pogrzebowy kondukt ciągnął się od kościoła św. Jakuba aż to torów tramwajowych. Tłumy przyszły ją pożegnać, a przez kolejnych pięć lat uczniowie wystawiali wartę przy jej grobie. Była cudowną nauczycielką.
Materiał archiwalny
Poznaj historię kościoła św. Jakuba i pobliskiego cmentarza, na którym pochowana jest m.in. Kazimiera Gehrke.
Opinie (60)
-
2014-11-11 13:31
Bardzo interesująca historia! (3)
Warto kontynuować ten ciąg wspomnień.
- 288 2
-
2014-11-11 19:20
(1)
Dobrze że nie zastrzelili tej Pani naczycielki tzw żołnierze wyklęci za tak ochoczą współpracę z komunistami po wyzwoleniu. Bo tym zdemoralizowanym bandziorom nie przychodziło do głowy że ludzie mieli dość wojny i chcieli życia w pokoju.
- 12 27
-
2014-11-12 19:05
Oni likwidowali przede wszystkim zdrajców i konfidentów więc chwała im za to !!!
- 11 3
-
2014-11-11 19:57
Dosyć słaba historia, mało krwi, trupów i gwałtów
Lepsze są opowiadania gdańszczanki na portalu biskupiagorka.pl, to się dopiero czyta...
- 6 27
-
2014-11-11 13:48
(2)
Takie artykuły lubię.
- 216 1
-
2014-11-11 13:52
(1)
Wzruszający artykuł anyniemiecki, pro narodowo-polski prezentowany przez Deutsche Presse Polska, sp. z oo.
- 10 40
-
2014-11-12 02:08
a o szo chozi sze "anyniemiecki", to sze ten tego te dailekty jezykowe wszyskie? :D
hehe - DOPRAWDY wzruszający komentarz :))) ale może lepiej nie podszywaj się pod Polaków, dobrze? ;)
- 5 1
-
2014-11-11 13:51
Fascynujące na dobranoc.
Doskonale się zasypia przy tym porywającym tekście. Dziękuję! :)
- 20 81
-
2014-11-11 14:02
Świetny artykuł
Więcej takich!
- 137 1
-
2014-11-11 14:09
Ciekawe czy odstała zwrot domu po wojnie, bo byli różni cwaniacy (2)
którzy kradli mienie przedwojennych właścicieli i potem w wyniku kolejnych malwersacji nowymi właścicielami stawali się nowi "pseudo potomkowie" jak mąż Gronkiewicz w Warszawie.
- 67 26
-
2014-11-11 19:18
ci z PO nie potrafią inaczej
mają to we krwi...
- 12 19
-
2014-11-12 17:04
Historia przedwojennej gdańskiej nauczycielki
Dlaczego ta iluzja? Zaraz po zakończeniu wojny - to nie były czasy demokracji a nawet wolności. Wszystkie domy, które zostały opuszczone przez uciekających Niemców przechodziły do Skarbu Państwa.Moja mama chcąc odzyskać utracone mienie zwróciła się do sądu o przywrócenie własności z której cała rodzina w 1939r. została wyrzucona na bruk. Wpis w księdze wieczystej Sądu istniał od 1890. Akta nie uległy zniszczeniu.Właściciel w tym czasie nie miał żadnych uprawnień.Lokalami mieszkalnymi zarządzał Urząd Kwaterunkowy a czynsz w całości odprowadzano do Urzędu Miejskiego.Tu nie chodziło o zysk ale sentyment.Dziś przybyło współwłaścicieli a budynek umiera stojąc z powodu braku kredytu na remont generalny. Z poważaniem DS.
- 11 2
-
2014-11-11 14:14
Jak to dobrze. (1)
Jak to dobrze, że są jeszcze tacy ludzie z nami, którzy pamiętają takie historie!
- 125 3
-
2014-11-11 19:30
kurcze
Miał być kciuk w górę, ale nie trafiłem :/
- 10 7
-
2014-11-11 14:33
Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy pamiętają i tym samym mogą przedstawić swoją historię, pięknie.
- 68 0
-
2014-11-11 14:46
Łza mi się zakręciła w oku. (7)
Ale musicie przyznać, że ten Pan z gestapo to dobry człowiek. Puścił ich wolno ,dzięki niemu możemy zapoznać się z historią tej rodziny. Zastanawia mnie czy to niemieckie dziecko nie umarło po tej czekoladzie....???
- 25 44
-
2014-11-11 16:06
zgadzam się (4)
Mojej babci siostra była zakochana w ss-manie ,lecz on po wojnie musiał w sprawach służbowych wyjechać do Argentyny...
- 31 2
-
2014-11-11 18:36
(2)
Nazywał się Mengele?
- 5 10
-
2014-11-11 18:50
nie (1)
Nazywał się chyba Martin Schwenk ,podobno miał taki sexi tatuaż pod pachą....
- 6 8
-
2014-11-11 19:24
dla ciekawskich
Z relacji siostry mojej babci wynika że ten Martin miał fajnego ,, konia" podobno siostra babci wiecznie się szarpały z służącą która wieczorem dosiądzie tego,, konia".
- 6 12
-
2015-04-19 09:22
Bar barabara nie pitol fejków
- 1 0
-
2014-11-12 00:36
(1)
Pamiętam jak ojciec mówił mi że od niemców też dostawał cukierki , a św. pamięci
dziadek wywieziony na roboty mówił że tam miał lepiej niż w Polsce.
Człowiek jest jaki jest to nie zależy od nacji- 15 2
-
2014-11-12 02:10
"Człowiek jest jaki jest to nie zależy od nacji" - zaiste, 100% popieram
- 12 0
-
2014-11-11 14:48
Piękna historia
Prosimy o więcej takich wartościowych artykułów.
- 93 2
-
2014-11-11 15:20
1000 lat Pani Danuto! Piękna historia, zapewne jeszcze wiele może Pani opowiedzieć, więcej takich artykułów!
- 85 5
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.