• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wojna w Kokoszkach oczami syna kolejarza

wysłuchał Jakub Gilewicz
21 czerwca 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Uczniowie szkoły w Kokoszkach. Zdjęcie wykonano w latach 30. ubiegłego wieku. Uczniowie szkoły w Kokoszkach. Zdjęcie wykonano w latach 30. ubiegłego wieku.

- Pociąg towarowy miał jakieś osiem wagonów. Nie widziałem ludzi, których zabrano do obozu. Ale przed każdym wagonem był stos ciał. Niektóre się jeszcze ruszały. Matka ledwo żyła, kiedy widziała, jak szedłem przez peron - opowiada syn polskiego kolejarza. W szóstym odcinku cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzieli się Albin Neubert, którego rodzina do 1945 r. mieszkała w Kokoszkach.



Pierwsza wróciła mama. Poszła do Fiebrantza, który w Kokoszkach miał majątek. Był wojskowym w stopniu majora, a jego synowie służyli w Luftwaffe.

- Opinię o polskim sołtysie miałem dobrą. Nic jednak nie mogę zrobić, jedynie was bronić - rzekł, po czym zaoferował, że kiedy ojciec wróci, kupi od niego konia.

Ojciec jechał w tym czasie z najstarszym synem spod lubelskiego Chełma. Naszą rodzinę ewakuowano tam, kiedy wybuchła wojna. Ale że wioskę, gdzie się ukrywaliśmy, zajęli Niemcy, musieliśmy wracać do Kokoszek. Ojciec z moim bratem podróżowali wozem, który wcześniej służył do transportu chleba dla wojska. My, czyli mama i pozostałe dzieci, wróciliśmy wcześniej. Pociągiem przez Wrocław, bo tak kazali. Niemcy widzieli w naszej rodzinie dwie korzyści: wszyscy potrafiliśmy mówić w ich języku, a do tego chłopcy mogli być mięsem armatnim.

Zatrzymaliśmy się u ciotki w Borowie. Ostrzegano nas: uciekajcie, bo rozstrzelają was jak innych. Mama jednak ruszyła dalej do Kokoszek, sprawdzić jak wygląda sytuacja. Spotkała się Fiebrantzem. Poszła też zobaczyć, co z naszym domem. Był splądrowany. Wszystko rozkradzione. Krowa zniknęła, garów do gotowania nie było. Z garami pomogła ciotka, a maszyna do szycia znalazła się u któregoś z gospodarzy.

Zamieszkaliśmy z powrotem w domu nieopodal dworca zobacz na mapie Gdańska. Wkrótce przyjechał też ojciec z Alojzym. Dwa, może trzy dni później w nocy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Prosili, żeby drogę pokazać. Ojciec wyszedł i już nie wrócił. Wywieźli go do obozu pracy w Niemczech.

Na zdjęciu widoczna część stacji Kokoszki. Na zdjęciu widoczna część stacji Kokoszki.
Rodzice - Franciszek i Apolonia - ukończyli niemiecką szkołę, polskiego uczyli się w domu i w kościele, a przed wojną rozmawiali po kaszubsku. Ojciec był toromistrzem, a mama gospodynią. Było nas dziewięcioro rodzeństwa. Alojzy urodził się 1924 roku, dalej Agnieszka, Alfons, Stanisław, Bogumiła, Albin, Irena, Helena i Bogumiła. Druga siostra zmarła w wieku pięciu lat - zatruła się kiełbasą. Ja z kolei urodziłem się jako pierwszy w Kokoszkach. Nasza familia przeprowadziła się tu w 1930 roku z Dzierżążna.

Mieszkaliśmy w budynku przy dworcu razem z drugą rodziną, której ojciec był dyżurnym ruchu. Na piętrze dworca były z kolei mieszkania rodzin zawiadowcy Śmieszka i dyżurnego Hirscha. Poza pracą na kolei ojciec w latach 30. był też sołtysem. Meldunki, opłaty, ogłoszenia gminne. Dokumentami przeważnie zajmowała się jednak mama. Pisała na przykład ludziom prośby o odroczenie podatków. A my roznosiliśmy ogłoszenia.

Nasza rodzina miała łąkę za wiaduktem w stronę Kiełpinka, na której pasła się krowa. Ziemniaki sadziliśmy z kolei na poletku przy torach w stronę Leźna. Chodziliśmy rzecz jasna do szkoły, która była przy szosie - tam, gdzie majątek Fiebrantza. Nauczycielem był Śledź. W pierwszej klasie siedziałem w ławce z córką nauczyciela. Przez nią to się w rogu naklęczałem na grochu... Po drodze do szkoły był też sklepik z towarami pierwszej potrzeby. Jego właściciel stawiał mnie na ladę i częstował cukierkami. Bronił nas też przed pewną ułomną kobietą z wioski, która goniła dzieci.

Rodzina Neubertów przed domem w Kokoszkach. Rodzina Neubertów przed domem w Kokoszkach.
Przed wojną były też prowokacje. Brat opowiadał, jak to przy przejściu granicznym w Kiełpinku Niemcy wyzywali i grozili pięściami Polakom. A tuż przed wybuchem wojny ewakuowano naszą rodzinę. Ojciec został. Pamiętam, że w Kutnie było bombardowanie pociągu. Ludzie uciekali z niego na pobliskie kartoflisko. Ostatecznie trafiliśmy do domu we wsi pod lubelskim Chełmem. Matka sołtysa oddała nam swoje mieszkanie. Później, na rowerze, przyjechał do nas ojciec. Ale jak pojawili się Niemcy, i tak przyszło nam wracać do Kokoszek.

W czasie okupacji Niemcy zmienili nazwę na Burggraben. Pobudowali też obóz jeniecki, w którym trzymano między innymi Włochów. Kiedy wracaliśmy ze szkoły wzdłuż ogrodzenia obozu, żołnierze dawali nam czekoladę. Sami mieli pewnie z Czerwonego Krzyża.

Pamiętam też nauczycielkę. Mieszkała we Wrzeszczu w pobliżu kościoła, tyle że po drugiej stronie torów. Przyjeżdżała do Kokoszek na wykłady. Mama w tym czasie sprzątała na kolei i w szkole. Nauczycielka, widząc ile nas jest, kupiła nam krowę, żebyśmy mieli mleko. Z Wrzeszcza przyjeżdżał też do Kokoszek ksiądz. Chodziliśmy pieszo do kościoła w Matarni na mszę i na nauki, żeby przystąpić do I Komunii Świętej.

Raz przyjechała też niemiecka policja. Kiedy wychodziliśmy na przerwę w szkole, lataliśmy i rozmawialiśmy po kaszubsku i po polsku. Ktoś naskarżył i przyjechali na motorach. Ukryli się, a kiedy usłyszeli, że my po polsku, wyskoczyli i lali nas pałką.

Zdjęcie włoskiego jeńca, który przebywał w obozie na terenie Kokoszek. Zdjęcie włoskiego jeńca, który przebywał w obozie na terenie Kokoszek.
Później w Kokoszkach ulokowali filię obozu koncentracyjnego. Kiedy przyjechał transport ze Stutthofu, akurat wracałem z kościoła w Matarni. Pociąg towarowy miał jakieś osiem wagonów. Nie widziałem ludzi, których zabrano do obozu. Ale przed każdym wagonem był stos ciał. Niektóre się jeszcze ruszały. To było straszne. Matka ledwo żyła, kiedy widziała, jak szedłem przez peron. W mieszkaniach kazali zasłonić okna. Kiedyś - jak opowiadało rodzeństwo - zdarzyło się jednak, że żona zawiadowcy krzyczała z okna na piętrze do esesmana, który był szefem obozu: Bandyci! Co wy ludzi mordujecie?! A on wyciągnął pistolet i powiedział, że jak nie wyjdzie z tego okna, to ją zastrzeli.

Dobijali tych, co jeszcze ledwo zipali. Ciała umieszczali w dole po glinie i palili, a jeszcze później po prostu zakopywali ciała niedaleko obozu i zasypywali wapnem. W 1945 roku było tragicznie z więźniami. Prowadzili tu ludzi z innych obozów. Część umierała po drodze, część rozstrzeliwali.

Do Kokoszek trafiali ludzie z Powstania Warszawskiego. Więźniom pomagał jeden z tutejszych strażników. Poza tym ratował mój brat. Dostał postrzał w rękę i trafił do szpitala w Królewcu. A że otrzymał przepustkę, przyjechał do nas. Do Królewca już nie wrócił, bo zajęli go Rosjanie. Został więc w domu i wyprowadził kilku z Powstania Warszawskiego. W naszej piwnicy ukryliśmy trzy kobiety ze stolicy. Jedna miała noworodka.

Piwnica podzielona była na dwie części. W jednej siedzieliśmy my, w drugiej Niemcy mieli radiostację. A mieszkanie wyłożone było podkładami kolejowymi w obawie przed bombardowaniem. Rosjanie przyszli od strony Leźna. Wynieśli z piwnicy rannego żołnierza i go rozstrzelali. Gdańsk się palił i palił. Kiedy szliśmy do Nowego Portu po cukier, w lesie między Brętowem a Matarnią wisieli dwaj niemieccy żołnierze. Na tablicy był napis: Pies nie chciał służyć.

Rosjanie byli różni: jedni jeść dawali, a drudzy gwałcili i mordowali. W Bysewie, gdzie był majątek, zgromadzili kobiety i... Była tam kuzynka. Ładna dziewczyna. Trzy dni później, z powodu obrażeń, zmarła w męczarniach.

Z Kokoszek nasza rodzina ruszyła do Somonina. Półprzytomny jechałem w otwartym wagonie z węglem. Była epidemia tyfusu i zachorowałem. Miałem pełno wrzodów na głowie, które pękały. Odizolowano mnie w nowym domu od rodzeństwa i leczono. Lekarze mówili, że to cud, że wyzdrowiałem. Ojciec, który jeszcze w 1944 r. przyjechał z Niemiec do Sopotu, po wojnie pracował w Somoninie.

Poznaj historię stacji w Kokoszkach i filii obozu koncentracyjnego Stutthof


Trójmiejskie opowieści to cykl, w którym mieszkańcy prezentują stare fotografie z terenu Gdańska, Gdyni i Sopotu oraz wspominają związane ze zdjęciami historie. Jeśli chciał(a)byś podzielić się swoimi opowieściami i fotografiami, napisz na adres j.gilewicz@trojmiasto.pl
wysłuchał Jakub Gilewicz

Opinie (77) 6 zablokowanych

  • (2)

    Wojna ma chyba najgorszy wpływ na ludzką psychikę, widać to najlepiej po zachowaniu żołnierzy, którzy stawali najgorszymi bestiami, gwałcili, rabowali, zabijali. Współczuje wszystkim, którzy musieli przechodzić przez takie dramaty. Mam nadzieję, że takie czasu nigdy już nie wrócą aczkolwiek prawdopodobieństwo jest nikłe.

    • 37 1

    • Prawda jest taka, że wojna wyzwala naturalne instynkty. Czy to dobrze, czy zle...tak jest i tyle (1)

      Napaść sąsiednie plemie, zapłodnić wszystkie jak najmłodsze najbardziej płodne kobiety lat 12-13 i w górę, aby nasienie przekazało DNA silniejszych dalej. Nastepnie zrabować co się da, mężczyzn zlikwidować w ten czy inny sposób. Tylko w dzisiejszytch czasach byle wymoczek moze miec dziecko, bo ma pieniadze, czesto od kogos. Kiedyś trzeba było walczyć jak zwierze. I to była natura, a nie jaja.

      • 8 10

      • naturalne instynkty?!

        Zaplodnic wszystkie "kobiety" - lat 12-13 ??
        Chyba cos Ci sie popieprz....

        • 10 4

  • a my teraz nie doceniamy pokoju i tego co mamy wstyd

    jeszcze tacy chamscy dla siebie jesteśmy jakbyśmy los prowokowali, trzeba wojen , pogromów ,żeby człowiek drugiego szanował? jacy puści i powierzchowni są teraz ludzie , egoiści , chcą tylko luksusowych domów i super samochodów, naprawdę powinno się poznawać historię i zresetować swoje egoistyczne oczekiwania, bo chyba żadne pokolenie nie miało tak dobrze jak my..

    • 16 1

  • Szkoda, że budynek dworcowy w Kokoszkach idzie pod buldożer...

    Szkoda, że budynek dworcowy w Kokoszkach idzie pod buldożer...
    PKP ma zamiar wyburzyć w najbliższym czasie 2 tysiące obiektów kolejowych w całej Polsce, z czego część to obiekty zabytkowe. Jednym z nich jest właśnie budynek dworcowy w Kokoszkach.

    • 9 0

  • ,,Po drodze do szkoły był też sklepik z towarami pierwszej potrzeby''

    Niektórzy z dzisiejszych uczniów za taki sklepik uważa punkt z dopalaczami.

    • 15 2

  • Znowu propaganda, że ta wojna to przeciwko Polsce. (4)

    Hitler chciał zniszczyć Żydów, to był jego cel, Polacy też mu w tym pomagali.

    • 11 78

    • (1)

      Jak śmiesz coś takiego napisać!? Polacy mieli być zlikwidowaniu jako naród do 1975 roku - taka umowę podpisali Litwinow z ramienia NKWD i Eichmann z ramienia Gestapo w czasie wspólnej konferencji w Zakopanem. Zamilcz i do nauki. Chyba żeś prowokator.

      • 13 1

      • A zamiast tego w 1975. była reforma województw. Ot, dziwota!

        • 3 2

    • Rumkowski to był żyd sam swoich wykańczał w łodzi my wiemy .

      • 8 2

    • Większość sprawiedliwych wśród narodów to Polacy.

      • 18 1

  • Ponure te opowieści.

    Życie tu na Pomorzu było raczej biedne, a jeszcze pełne traumatycznych wydarzeń, które naznaczyły pamięć o niektórych miejscowościach i wsiach pomorskich...

    • 33 0

  • Opowiadanie Lechisty

    Chodziliśmy rzecz jasna do szkoły, nauczycielem był śledź :)

    • 24 12

  • (3)

    Fajne takie opowieści. Jak najwięcej takich utrwalać i publikować. Lepsza nauka historii niż z podręczników.

    • 127 4

    • (2)

      To prawda , łzy mi lecą z oczu. Trochę naciągana historyjka i mało wiarygodna alw można się popłakać.

      • 3 21

      • (1)

        Boguś, tylko się nie denerwuj!

        • 9 1

        • Wiem moje serce jest chore umieram :-D

          • 1 3

  • (1)

    Tak, kupujecie dzieciom tablety i smartfony, a one jak ogłupiałe siedzą w pokoju i szukają tam szczęścia - a jak przyjdzie żyć na konserwie i wodzie to smartfony nie pomogą.

    • 79 14

    • oj tak

      kupujcie dzieciom lepiej wodę i konserwy. W razie wojny świetnie odnajdą się w schronach i piwnicach. Będą szczęśliwe i zadowolone :)

      • 17 1

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane